Nie. Było już za późno. Rauc wciąż żyła, oddychała, zachowywała świadomość, ale właściwie należało ją uznać za martwą.
Pierścień uderzył Rauc w przeponę. Wydawało się, że implodowała wokół wstęgi zawirowań. Jej koszula została rozdarta i pociągnięta do przodu, odsłaniając plecy kobiety. Dura zobaczyła, że z okaleczonego ciała sterczą kości. Jedno ramię było wykręcone i oderwane; został po nim przerażający, wygięty kikut z kości i wiązadeł. Głowa zachowała się w całości, ale wyglądała na zmiażdżoną; twarz rozciągała się w groteskowym wyrazie, a kąciki ust były rozdarte.
Pierścień wirowy porzucił szczątki ofiary, gwałtownie malejąc.
Dura zatrzymała się w przestrzeni wypełnionej czystym Powietrzem. Poczuła, że jej mięśnie rozluźniają się. Powoli zwinęła się w kłębek, jakby chciała zasnąć. To nie powinno się zdarzyć, pomyślała. To niesprawiedliwe. Nie zasługujemy na taki los. To jest… nienaturalne. W litanii wygłaszanej w karawanach przybędzie kolejne imię.
Na horyzoncie coś się poruszało. Jakiś obiekt szybko przecinał Powietrze. Wyglądał jak płaszczka, z błyszczącymi, złotymi skrzydłami, które młóciły Powietrze. To było jednak znacznie większe od płaszczki, tak duże, że widziało się je pomimo przesłaniającej horyzont mgły. Z brzucha ogromnej podniebnej „płaszczki" wydobywało się błękitnobiałe światło, docierające na dół, do sinofioletowego Morza Kwantowego.
Durę osaczyły kolejne wspomnienia, legendy, ustne przekazy, płomienny wzrok żarliwych, szczupłych starców.
Wiem, co to jest. Czy to coś może wywoływać Zaburzenia za pomocą tych promieni?
Wiem, co to jest. To statek, który przybył aż zza Gwiazdy.
Dura zwiesiła głowę na kolana.
Xeelee.
14
Xeelee.
Wśród szczątków zabudowań farmy sufitowej Hork junior tulił głowę swojego ojca. Kiedy zwrócił ku Muubowi zarośnięte oblicze, malowała się na nim rozpacz i wściekłość.
Lekarz patrzył na sponiewierane ciało Horka, Przewodniczącego Komitetu Parz. Postanowił nie pamiętać, iż sam jest narażony na niebezpieczeństwo — choć musiał się liczyć z popę-dliwością młodszego Horka — i będzie traktował tego zmiażdżonego człowieka jak każdego innego pacjenta.
Gdy tylko wieść o najnowszym Zaburzeniu dotarła do Parz, Hork, obawiając się o życie ojca, wezwał Muuba. Teraz, w niecały dzień później, znajdowali się na eksperymentalnej farmie.
Nieliczni członkowie miejscowego personelu medycznego najwyraźniej byli przytłoczeni rozmiarami tragedii. Powitali lekarza dziwaczną mieszaniną ulgi i strachu — najchętniej zrzuciliby odpowiedzialność za rannego Przewodniczącego na jakąś inną osobę, a jednocześnie obawiali się konsekwencji w razie, gdyby udowodniono im zaniedbania. Tak czy owak, zrobili wszystko, co było w ich mocy; Muub wątpił, czy Hork zostałby potraktowany troskliwiej nawet u niego w szpitalu „Wspólne Dobro". Lekarz natychmiast zorientował się, że wysiłki personelu poszły na mamę. Duża, delikatna czaszka Przewodniczącego Komitetu była rozbita.
Nad zwłokami unosił się strażnik uzbrojony w kuszę. Zerkał dyskretnie na Muuba, Hork również uniósł twarz ku niemu. Medyk dostrzegł na niej rozgoryczenie, trwogę i determinację. Usiłował nie myśleć o zainteresowaniu, jakie okazywał mu strażnik. Wmawiał sobie, że Hork jest rozpaczającym synem.
— Panie — powiedział powoli. — On nie żyje. Przykro mi. Ja…
Wydawało się, że oczodoły Horka ciemnieją.
— Przecież widzę, do diabła. — Popatrzył na zmiażdżone ciało ojca i dotknął wytwornej szaty Przewodniczącego.
— Tutejszy personel bał się ci to powiedzieć — rzekł lekarz.
— A miał powód, żeby się bać?
Muub próbował wybadać nastrój nowego władcy Parz. Uczciwość kazała medykowi przyznać się przed sobą samym, że bez skrupułów naraziłby nieszczęsnych członków personelu na gniew Horka, gdyby to pozwoliło mu ocalić własną skórę. Jednak mimo że Wiceprzewodniczący był wstrząśnięty, zachowywał się racjonalnie, a poza tym nie miał mściwej natury.
— Nie. Ci ludzie zrobili, co mogli.
Hork przebiegł palcami po cienkich, żółtych włosach ojca.
— Koniecznie przekaż tym ludziom, że doceniam ich wysiłek. Muszą zrozumieć, że nic im nie grozi z powodu tego, co się stało… I dopilnuj, żeby nadal zajmowali się pozostałymi rannymi.
— Oczywiście.
Pracy dla lekarzy nie brakowało. Szybując autem powietrznym pod zniszczonym zagłębiem, Muub oglądał wstrząsające obrazy — spustoszone pola, kulisów, którzy unosili się wraz z kłosami zboża w spokojnym Powietrzu, zrujnowane wskutek eksplozji domy. Między zwłokami latały świnie powietrzne, szukając jedzenia. Patrząc na Horka, nadworny medyk zadrżał.
— Być może sam będę zmuszony tu zostać po pańskim odejściu. Na całym obszarze jest mnóstwo pilnej roboty; trzeba odszukać i opatrzyć rannych…
— Nie. — Hork głaskał głowę ojca, ale mówił energicznie i rzeczowo. — Zamierzam zostać tu jeden dzień, żeby osobiście uporządkować sprawy ojca. W tym czasie możesz robić, co chcesz. Jednak potem wrócę do Miasta, a ty musisz udać się ze mną. — Uniósł twarz ku niebu i patrzył na świeżo okrzepłe linie wirowe. — Zniszczenia nie ograniczają się tylko do tej farmy ani nawet do tej części Skorupy… Muub, spustoszona została ogromna przestrzeń wokół Bieguna, w tym spora część najlepszych ziem zagłębia Parz. Dowiaduję się, że wszystko to należy przypisywać wibracjom Gwiazdy. — Potrząsnął głową. — Jeśli to jakaś pociecha, podobne pasy zniszczenia muszą spowijać Gwiazdę na każdej szerokości, aż do Bieguna Północnego. Jakiś radosny idiota powiedział mi, że Gwiazda dźwięczała jak Dzwon z materii rdzeniowej… Teraz muszę dopilnować, żeby pomoc była udzielana tak sprawnie, jak to tylko możliwe. I zacząć rozważać konsekwencje tak wielkich spustoszeń zaplecza żywnościowego. Potrzebuję ciebie, Muub. Masz tysiące pacjentów w całym zagłębiu, nie tylko tych kilkudziesięciu tutaj. A ja wymyśliłem dla ciebie inne zadanie.
— Jak pan sobie życzy.
Hork nadal wpatrywał się w niebo.
— Xeelee — powtórzył.
Bombardowany wizjami zniszczeń, Muub usiłował się skoncentrować na słowach Przewodniczącego-elekta… Pomyślał ze znużeniem, że to, co jest ważne dla Horka, musi być ważne i dla niego.
— Wybacz, panie. Nie rozumiem.
— To oni tak twierdzą.
— Kto?
— Gmin… prości ludzie, ci tutaj, na farmie sufitowej. Kulisi i ich nadzorcy. Nawet niektórzy członkowie personelu medycznego, którzy są przecież wykształceni i nie powinni wierzyć w takie rzeczy. — Hork wykrzywił twarz, siląc się na uśmiech. — Wszyscy oni widzieli promienie na niebie, statek, który przybył zza Skorupy. Realność tych wizji chyba nie podlega dyskusji, Muub. I ci prości ludzie mają tylko jedno wytłumaczenie… że Xeelee wrócili, żeby nas prześladować. — Zerknął na zmiażdżoną głowę swego ojca. — Żeby, rzekomo, zniszczyć nas.
Zaniepokojony lekarz wyciągnął rękę i chwycił nowego władcę za grube ramię. Wyczuł jego napięte mięśnie.
— Panie, to nonsens. Prości ludzie nie mają o niczym pojęcia. Nie wolno ci…
— Bzdury, Muub. — Hork znowu powiódł dookoła dzikim wzrokiem, ale medyk odważnie nie cofał ręki. — Wydaje się, ze wszyscy wiedzą o Xeelee, pomimo iż upłynęło tak wiele czasu. No i co powiesz o pokoleniach prześladowanych za to w czasach Reformacji i później, hę? Zaczynam dochodzić do wniosku, że te przesądy są jak chwasty na polach mojego ojca. To samo z tym cholernym kultem Koła — bez względu na to, ilu drani złamiesz, oni wracają, żeby skaptować kolejnych wyznawców. Tego nie daje się wykorzenić. Nawet na dworze, Muub! Jesteś w stanie w to uwierzyć?