Выбрать главу

Lekarz poczuł, że sztywnieje.

— Panie, spotkała nas wielka katastrofa. Musimy uporać się ze skutkami Zaburzenia. Nie możemy zwracać uwagi na plotki rozpuszczane przez ciemny lud. I…

— Nie przypominaj mi o moich obowiązkach — rzekł Hork.

— Oczywiście muszę się uporać ze skutkami Zaburzenia. Jednakże nie mogę ignorować tego, co zostało zauważone, lekarzu.

— Twarz władcy była zacięta, pełna determinacji. — Wielki statek przybywający zza Gwiazdy i przebijający Skorupę, używa jakiegoś rodzaju broni; świetlnej włóczni, strzelając w Morze Kwantowe. Muub, a jeśli to właśnie ten statek wywołuje Zaburzenia? Co wtedy? Na czym miałaby polegać moja powinność?

Medyk odsunął się od Horka. Pomimo wyczerpania i szoku poczuł, że przenika go głęboki, prymitywny strach. Przewodniczący — elekt zamierzał rzucić wyzwanie samym Xeelee.

— Teraz, gdy odszedł mój ojciec, na dworze zaczną się intrygi. W zamieszaniu po katastrofie prawdopodobnie dojdzie nawet do próby zamachu… a ja nie mam czasu, żeby się tym zajmować. Musimy znaleźć sposób uporania się z niebezpieczeństwem niesionym przez Xeelee. Potrzebujemy informacji, Muub. Musimy zrozumieć wroga, zanim podejmiemy z nim walkę.

Nadworny lekarz zmarszczył czoło.

— Od czasów Reformacji przeminęło tak wiele pokoleń, że nasza znajomość mitu Xeelee ogranicza się do fragmentów legendy. Może mógłbym skonsultować się z uczonymi na Uniwersytecie…

Hork pokręcił ciężką głową.

— Wszystkie książki wyrzucono do zasobników Portu przed wieloma laty, podczas Reformacji… A głowy tych „uczonych" są pozbawione nie tylko włosów, ale i wiedzy.

Medyk omal nie pogładził ręką swojej nagiej czaszki.

— Muub, musimy myśleć na szerszą skalę. Wyjść nawet poza Miasto. A co z tymi dziwacznymi nadpływowcami, o których mi opowiadałeś? Ten stary człowiek i jego towarzysze… osobliwości z dziczy. Przecież nadpływowcy są wyznawcami Xeelee, prawda? Może oni mogliby nam coś poradzić; może zachowali wiedzę, którą my, głupcy, zniszczyliśmy.

— Może — odparł lekarz z powątpiewaniem.

— Sprowadź ich do Parz. — Hork zerknął na ojca. — Ale najpierw musisz się zająć pacjentami — dorzucił cicho.

— Tak, panie. Proszę mi wybaczyć.

Zebrawszy siły, Muub oddalił się od ponurej scenerii i wrócił do swojej pracy.

* * *

Dura zatrzymała się, czując łagodny napór Magpola. Pozwoliła odpocząć kończynom, które nadwyrężyła, falując po opuszczeniu zniszczonej farmy sufitowej przez wiele dni.

Rozglądała się po pustym, złocistożółtym niebie. Daleko w dole, niby wklęsły siniak, rozpościerało się Morze Kwantowe, a dookoła wyginały się łuki nowych linii wirowych, czyste i niezmącone. Zupełnie jakby niedawne Zaburzenie wcale nie miało miejsca. Gwiazda pozbyła się nadmiaru energii i momentu pędu; zadziwiająco szybko wracała do poprzedniego stanu.

Dura pomyślała z żalem, że nie jest to możliwe w przypadku ludzi.

Powąchała Powietrze, usiłując ocenić odstępy między liniami wirowymi, głębię czerwieni odległego Bieguna Południowego. Musiała się znajdować na właściwej szerokości: niebo wyglądało tak samo jak w miejscu dawnego obozowiska Istot Ludzkich. Dziewczyna wsunęła rękę do torby umocowanej przy pasie. Kiedy wyruszała, wypchała ją chlebem, lecz teraz sakwa była przygnębiająco lekka. Wyciągnęła małą bryłkę słodkiego, sycącego pieczywa i zaczęła ją przeżuwać. Od siedziby Istot Ludzkich mógł ją dzielić najwyżej jeden centymetr; doszła do wniosku, że już powinna je widzieć. Chyba że, oczywiście, przeniosły się lub zostały unicestwione przez Zaburzenie. Tę ostatnią możliwość rozważała z ciężkim sercem. W każdym razie z pewnością byłaby w stanie odnaleźć resztki ich dobytku albo jakieś ciała…

— Dura! Dura!

Głos dochodził gdzieś z góry, z okolic lasu skorupowego. Gwałtownie odwróciła się na plecy i uniosła głowę. Trudno było wypatrzyć cokolwiek na tle zamglonej, splątanej gęstwiny drzew, ale po chwili jej cierpliwość została nagrodzona! Zobaczyła młodego, szczupłego, nagiego mężczyznę, falującego samotnie — nie, jednak nie, coś mu towarzyszyło: jakaś malutka postać buczała przy jego nogach, podczas gdy zbliżał się do Dury. Zmrużyła oczy. Prosiątko powietrzne? Szybko uświadomiła sobie, że ma przed oczami dziecko, ludzkie niemowlę.

Wzbiła się wyżej, w kierunku lasu. Nadal czuła zmęczenie w nogach, ale teraz to było nieistotne.

Dwie dorosłe osoby zatrzymały się w Powietrzu w odległości około jednego człowieka od siebie. Niemowlę — najwyżej kilkumiesięczne — przywierało do nóg opiekuna, a dorośli przyglądali się sobie nawzajem z dziwną czujnością. Mężczyzna — właściwie jeszcze chłopiec — uśmiechnął się ostrożnie. Na jego twarzy nie było widać śladów otyłości; miał przedwcześnie pożółkłe pasma we włosach. Kiedy się uśmiechał, szczerzył zęby, a jego oczodoły wydawały się strasznie duże. Dura uświadomiła sobie, że pomimo powierzchownych zmian na tej twarzy, spowodowanych głodem i zmęczeniem, znała ją tak dobrze jak własne ciało i oglądała przez połowę życia. Spotkała tysiące nieznajomych ludzi w Parz, i kolejnych na farmie sufitowej, a teraz odniosła wrażenie, że spoglądając na oblicze młodzieńca, ponownie odkrywa własną tożsamość. Czuła się tak, jakby nigdy nie opuściła Istot Ludzkich i upajała się tą swojskością.

— Dura? Myśleliśmy, że już nigdy cię nie ujrzymy. To był Mur, mąż Dii. Jego nogi obejmował Jai, chłopczyk urodzony z pomocą Dury tuż po Zaburzeniu, podczas którego zginął jej ojciec.

Ruszyła w kierunku Mura i uścisnęła go. Jej palce dotykały kości sterczących na plecach, skóra młodzieńca była brudna, śliska od kawałków liści drzew. Niemowlę u jego nóg zakwiliło żałośnie. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać je po główce.

— Myśleliśmy, że nie żyjesz. Że przepadłaś. Upłynęło już tyle czasu.

— Nie. — Dura zmusiła się do uśmiechu. — Wszystko ci opowiem. Farr i Adda czują się dobrze, chociaż przebywają daleko stąd. — Przyglądała się teraz Murowi uważniej, próbując uporządkować natłok pierwszych wrażeń. Widziała wyraźne oznaki niedożywienia. Pogłaskała rzadko porośniętą główkę malucha. Wyczuwała jeszcze nie całkiem zrośnięte kości czaszki. Niemowlę zanurzyło palce w jej torbie i dotykało kawałków jedzenia. Ojciec usiłował je odciągnąć, ale Dura wyjęła kawałek chleba, pokruszyła i podała malcowi. Jai chwycił okruszki obiema rączkami i wepchnął do buzi. Jadł łapczywie, wylizując dłonie i nie interesując się niczym innym dookoła.

— Co to takiego?

— Chleb. Jedzenie… Wszystko ci wytłumaczę. Mur, co się tutaj dzieje?

— Jest nas mniej. — Przestał się jej przypatrywać i, jakby w roztargnieniu, skierował wzrok na pochłaniającego chleb synka. — Ostatnie Zaburzenie…

— Gdzie jest reszta?

Dziecko zjadło całą porcję i bez słowa uniosło rączki, prosząc o więcej. Dziewczyna widziała przełknięty przez nie chleb — tworzył wyraźne wybrzuszenie w jego pustym żołądku.

Mur odciągnął chłopczyka od Dury i zaczął go uspokajać.

— Chodź — powiedział. — Zabiorę cię do nich.

* * *

Istoty Ludzkie założyły prymitywne obozowisko na obrzeżach lasu skorupowego. Powietrze było tutaj rozrzedzone, zbyt ubogie dla płuc, a daleko, daleko w dole rozciągało się Morze Kwantowe. Między gałęziami drzew przerzucono sznury, do których przywiązano części garderoby, niedokończone narzędzia i ochłapy żywności. Dura śmiało dotknęła jednego z tych kawałków. Było to stare mięso świni powietrznej, żylaste i twarde.