Gałęzie drzew były pozbawione liści i kory, co świadczyło o sposobie odżywiania się ludzi.
Zostało tylko dwadzieścia Istot Ludzkich — piętnaścioro dorosłych i pięcioro dzieci.
Tłoczyli się wokół Dury, wyciągali ręce, żeby ją objąć i dotknąć. Niektórzy płakali. Widziała wokół siebie znajome twarze, wygłodzone i brudne. Była sercem z tymi ludźmi — swoimi ludźmi — a jednak czuła się oderwana. Pozwalała się dotykać i odwzajemniała uściski, ale jednocześnie pragnęła uniknąć ich dziecinnej, bezradnej presji. Czuła się spięta, ucywilizowana. Już sama nagość tych nadpływowców wprawiała ją w popłoch. Odnosiła również wrażenie, iż w porównaniu z ich wychudzonymi ciałami jest masywna, niezręczna i… zadbana.
Uświadomiła sobie, że przeżycia i kontakt z Parz bardzo ją zmieniły i może już nigdy nie zadowoli się monotonnym, ograniczonym, niewdzięcznym życiem Istoty Ludzkiej.
Dała Murowi torbę z chlebem i poleciła, żeby rozdał żywność wedle własnego uznania. Widziała, z jakim natężeniem wpatrują się w niego pozostali. Aura głodu, spowijająca tych ludzi, koncentrujących się na torbie z chlebem, była jak żywy organizm.
Następnie odszukała Philas, wdowę po Esku. Oddaliły się od głównej części prymitywnego obozowiska, tak aby pozostałe Istoty Ludzkie nie mogły ich słyszeć. Zauważyła, z pewnym zaskoczeniem, że Philas wyładniała. Najwyraźniej niedostatek służył jej, uwypuklając szlachetne, symetryczne rysy. Dura nie dostrzegła u niej ani śladu rozgoryczenia czy rywalizacji, która kiedyś między nimi istniała.
— Wiele wycierpiałaś. Philas wzruszyła ramionami.
— Kiedy nas opuściłaś, nie byliśmy w stanie naprawić Sieci. Jakoś przetrwaliśmy; znowu urządziliśmy polowanie w lesie i schwytaliśmy trochę świń. Ale potem nadciągnęło drugie Zaburzenie…
Ci, którzy przeżyli, opuścili otwarte Powietrze i ruszyli na skraj lasu. To posunięcie nie było zbyt logiczne, ale Dura rozumiała motywy ludzi; pragnienie czegoś solidnego, dającego poczucie, że ma się wokół siebie ochronę w postaci ścian, dominowało nad zdrowym rozsądkiem. Rozmyślała o społeczności Parz, zamkniętej w ciasnych drewnianych skrzyniach, których cienkie ściany dawały złudne poczucie ochrony przed dzikimi rejonami Płaszcza, znajdującymi się w odległości niespełna pół centymetra. Być może wszystkimi ludźmi, bez względu na to, skąd pochodzili, kierował podobny instynkt. I, być może, ów instynkt przywędrował wraz z ludzkością z odległej Gwiazdy, która była miejscem narodzin Ur-ludzi.
Pomimo że Istoty Ludzkie przemierzały ogromne przestrzenie, nie mogły znaleźć świń powietrznych. Ostatnie gwałtowne Zaburzenie rozproszyło stada tych zwierząt, niszcząc nie tylko efekty poczynań człowieka. Ludzie próbowali żywić się liśćmi, a nawet eksperymentowali z mięsem pająków spinowych.
Oczywiście, liście nie mogły im zapewnić odpowiedniej ilości pokarmu. Brak żywności zapowiadał rychłą śmierć. (Ja też umrę, skoro nie mam już chleba, pomyślała Dura, w zaskakującym przypływie egoizmu.)
Usiłowała zrozumieć, dlaczego postanowiła wrócić do swojego plemienia. Po śmierci Rauc i po tym, jak pomogła żyjącym usunąć ślady najgorszych zniszczeń na farmie Qosa Frenka, dowiedziała się, że zamierza on rozwiązać umowy z większością kulisów. Qos, którego różowe włosy pożółkły u nasady, wyjaśnił, splatając małe ręce, że zamierza ocalić przynajmniej część tegorocznych zbiorów, a potem rozpocząć powolny, niełatwy proces przebudowy swojej posiadłości. Przywrócenie normalnego funkcjonowania farmy było kwestią wielu lat; na razie nie mogła przynosić dochodu, toteż musiał pozwalniać pracowników.
Kulisi okazali zrozumienie. Frenk zapewnił transport do Parz dla tych, którzy wyrazili chęć powrotu, a reszta rozproszyła się, żeby szukać pracy na sąsiednich farmach sufitowych.
Dura powoli zaczynała sobie uświadamiać, że straciła kontrakt, który miał jej umożliwić opłacenie pobytu Addy w szpitalu. Zdruzgotana i wstrząśnięta, postanowiła wrócić do swoich, do Istot Ludzkich. Doszła do wniosku, że później, kiedy sprawy przybiorą normalny obrót, uda się do Parz i zajmie problemami Farra oraz długami Addy.
Teraz, studiując otępiałą twarz milczącej Philas, rozmyślała nad tym, co spodziewała się znaleźć tu, w gronie Istot Ludzkich. Być może kierowała nią ukryta, dziecinna nadzieja, że wszystko zostanie przywrócone do stanu z czasów, gdy była małą dziewczynką… gdy chronił ją silny Logue, a świat wydawał się — w porównaniu z dzisiejszym — stabilny i bezpieczny.
Naturalnie, to było złudzenie. Wiedziała, że nie ma się gdzie ukryć i nie może liczyć na niczyją opiekę.
Zatopiła twarz w dłoniach. Ponownie ogarnęła ją samolubna myśl, że wracając tylko naraziła się na przymieranie głodem i kolejny raz wzięła na siebie odpowiedzialność za Istoty Ludzkie.
Gdybym tylko mogła wrócić prosto do Parz. Odnalazłabym Farra i nowy sposób na życie. Może udałoby mi się zapomnieć o tym, że Istoty Ludzkie w ogóle istniały…
Wyprostowała się. Philas czekała na nią; jej twarz była piękna i poważna.
— Philas, nie możemy tu zostać — odezwała się Dura. — Nie możemy żyć w ten sposób. Nie zdołamy przetrwać. Kobieta skinęła głową ze smutkiem.
— Ale nie mamy wyboru. Córka Logue'a westchnęła.
— Mamy. Opowiadałam ci o Parz… Philas, musimy tam dotrzeć. Droga jest potwornie daleka i nie wiem, jak zniesiemy podróż, ale tam jest jedzenie. To nasza jedyna nadzieja.
— Ale co zrobimy w Parz? W jaki sposób zdobędziemy żywność?
Dura miała ochotę się roześmiać. Będziemy żebrać, pomyślała. Będziemy wygłodniałymi dziwadłami. Przy odrobinie szczęścia może nas nakarmią i nie wyślą na łamanie kołem. I może…
— Dura!
Przez las szybko falował Mur. W jego szeroko otwartych oczach malowało się przerażenie.
Dziewczyna dotknęła noża zatkniętego za pasem.
— O co chodzi? Co się stało?
— Za drzewami jest coś… Drewniane pudło. Ciągnięte przez świnie powietrzne! Dokładnie takie, jak w twoim opisie, Philas…
Dura odwróciła się i zerknęła przez rzadkie listowie. Za odartymi gałązkami obrzeża lasu było widać wyraźnie auto powietrzne, duże i błyszczące. Dobiegał z niego piskliwy, wzmocniony głos.
— Dura… nadpływowcze Dura… Jeśli mnie słyszysz, pokaż się,Dura…
— Opowiedz mi o Xeelee — zażądał Hork V.
Pałacowa poczekalnia była wydrążoną kulą o średnicy pięciu ludzi, zakotwiczoną swobodnie w Ogrodzie. W środku przewieszono cienkie liny, a gdzieniegdzie również lekkie, wygodne, siatkowe kokony. W mniejszych siatkach znajdowały się napoje i słodycze.
Trzy kokony w pobliżu środka zajmowali Adda, Muub i Hork. Patrzyli sobie w oczy. Nadpływowiec miał wrażenie, że jest uwięziony w pajęczynie pająka skorupowego.
Władczy ton śmiesznie zarośniętego Horka i jego groźne spojrzenie wydały się Addzie przejawem sporej impertynencji. Wiedział, że ma przed sobą nowego Przewodniczącego Komitetu Parz. No i co z tego? Tego rodzaju tytuły mu nie imponowały. Pomyślał, że gdyby zaczęły robić na nim wrażenie, byłoby to żałosne.
Niech sobie czekają. Adda leniwie rozglądał się po bogato zdobionym wnętrzu.
Oczywiście, malowane ściany były szczytem zbytku. Miały dawać złudzenie otwartego Powietrza. Starzec obserwował rozciągnięte linie wirowe, fioletową farbę symbolizującą Morze Kwantowe. Jakież to absurdalne, pomyślał, że ludzie z Miasta odcinają się od świata, przebywając w swoich skrzyniach z drewna i mateńi rdzeniowej, a potem zadają sobie tyle trudu, żeby odtworzyć to, co można znaleźć na zewnątrz.