Centralnym elementem pałacowego przedsionka był oswojony pierścień wirowy. Adda musiał przyznać, że robił na nim wrażenie. Dziwo owo umieszczono w zagnieżdżonych kulach z przezroczystego drewna, które nieustannie wirowały wokół trzech niezależnych osi, podtrzymując obroty uwięzionego wewnątrz Powietrza. Nawet dziecko wiedziało, że gdyby jakaś niestabilna linia wirowa wydostała się poza pierścień, krąg wirowości błyskawicznie wytraciłby energię i zanikł; jednak uwięziony pierścień zachowywał się stabilnie, gdyż zasilała go energia pomysłowo wirujących kuł.
Oczywiście, nie robiło to takiego wrażenia, jak długie na milion ludzi linie wirowe, których szeregi wypełniały cały Płaszcz i wyginały się w łuk nad Ogrodem. Na dodatek można było je oglądać bez zaproszenia, no i za darmo…
— Cieszę się, że uważasz ten pokój za interesujący. — W tonie Horka wyczuwało się nie tylko cierpliwość, ale i zamaskowaną pogróżkę.
— Nie miałem pojęcia, że tak wam spieszno. Ostatecznie wytrzymaliście dziesięć pokoleń bez rozmów z Istotami Ludzkimi, więc dlaczego teraz tak wam pilno?
— Żadnych gierek — warknął Hork. — Daj sobie spokój, nadpływowcze. Wiesz, dlaczego cię tu zaprosiłem. Potrzebuję twojej pomocy.
Muub wtrącił się zręcznie.
— Panie, musisz tolerować tego starego łajdaka. On uwielbia robić trudności… To zapewne przywilej wieku.
Adda odwrócił się, żeby spiorunować wzrokiem lekarza, ale ten nie odważył się spojrzeć mu w oczy.
— Proszę cię ponownie — rzekł Hork cicho. — Opowiedz mi o Xeelee.
— Najpierw ty mnie zapewnisz, że moi przyjaciele powrócą z wygnania.
— Ze swoich kontraktów — poprawił go Muub niecierpliwie. — Do diabła, Adda, przecież już cię zapewniłem, że posłano po nich.
Starzec obserwował Horka z zaciśniętymi ustami. Władca skinął głową tak gwałtownie, że zafalowała jego klatka piersiowa.
— Ich długi zostają unieważnione. A teraz odpowiadaj.
— Powiem wszystko, co powinieneś wiedzieć, w sześciu słowach.
Przewodniczący odchylił głowę do tyłu. Jego nozdrza płonęły.
— Nie — uda — wam — się — pokonać — Xeelee — wycedził Adda dobitnie.
Hork mruknął coś pod nosem.
— Taki jest wasz zamiar, prawda? — zagadnął starzec spokojnie. — Chcecie spróbować odpędzić Xeelee, jak gdyby byli oszalałymi dzikami powietrznymi. Chcecie, żeby przestali niszczyć wasz piękny Pałac…
— Oni zabijają ludzi, za których jestem odpowiedzialny. Adda pochylił się do przodu w swoim kokonie.
— Człowieku z Miasta, oni nawet nie wiedzą o naszym istnieniu. Choćbyś nie wiem, co zrobił, i tak nie zwrócą na ciebie uwagi. Muub potrząsnął głową.
— Wytłumacz mi, Adda, jak możecie szanować takie… takie pierwotne monstra.
— Xeelee mają swoje własne cele — odparł Adda. — Cele, które nie są naszymi celami i których nawet nie pojmujemy…
Xeelee — spowici mgiełką legendy — dysponowali ogromną potęgą. W stosunku do Ur-ludzi byli chyba tym, czym Ur-ludzie byli dla Istot Ludzkich. Byli jak bogowie, ale mimo to stali niżej w hierarchii.
Być może dusza Ur-człowieka mogła tolerować bogów. Ale nie tolerowała Xeelee. Xeelee byli rywalami.
Hork wiercił się w swoim kokonie, wściekły i zniecierpliwiony.
— A zatem, nie mogąc znieść wyniosłego majestatu Xeelee, Ur-ludzie rzucili im wyzwanie…
— Tak. Nastąpiły wielkie wojny. Zginęły miliardy. Celem Ur-ludzi stało się zniszczenie rasy Xeelee. Ale nie wszyscy Ur-ludzie opowiadali się za zagładą — mówił Adda. — W miarę jak rosła zaciekłość ataków, Ur-ludzie coraz lepiej rozumieli wielkie Projekty Xeelee. Na przykład, odkryto Pierścień…
— Pierścień? — jęknął Hork.
— Pierścień Boldera — uściślił Adda. — Potężną strukturę, która pewnego dnia utworzy przejście między wszechświatami…
— Lekarzu, o czym plecie ten stary głupiec? Czym są owe wszechświaty, o których wspomina? Czy znajdują się w innej części Gwiazdy?
Muub rozłożył długie, delikatne ręce i uśmiechnął się.
— Panie, ja również jestem oszołomiony. Być może te wszechświaty mieszczą się w innych Gwiazdach. Jeśli w ogóle istnieją. Wiekowy nadpływowiec chrząknął.
— Gdybym znał wszystkie odpowiedzi, nie ograniczałbym się do rzeźbienia włóczni i polowania na świnie — rzekł kwaśno.
— Posłuchaj, Hork, powiem ci tyle, ile wiem. Przekazuję ci to, co opowiedział mi mój ojciec. Ale jeśli będziesz zadawał głupie pytania, możesz się spodziewać jedynie głupich odpowiedzi.
— No, mów — ponaglił go Muub.
— Nawet gdyby zwycięstwo było możliwe, roztropni Ur-lu-dzie pojęli, że zniszczenie Xeelee mogłoby być równie niemądre jak zabicie ojca przez dziecko — rzekł Adda. — Xeelee działają w naszej sprawie; prowadzą wielkie, niewidzialne bitwy po to, by uchronić nas przed nieznanym niebezpieczeństwem. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć ich intencji; jesteśmy dla nich pyłkiem w Powietrzu. Ale to w nich pokładamy nasze największe nadzieje.
Hork patrzył na starca, mierzwiąc brodę grubymi palcami.
— Jakie masz dowody na poparcie tego, co mówisz? To wszystko opiera się na legendach i pogłoskach…
— To prawda — odezwał się Muub — ale nie mogliśmy się spodziewać czegoś więcej z takiego źródła, panie.
Władca wygramolił się z kokonu. Jego ciało dygotało w Powietrzu jak torba z cieczą.
— Lekarzu, jesteś cholernie cierpliwy. Legendy i pogłoski. Majaczenia jakiegoś zgrzybiałego starca. — Falując, zbliżył się do uwięzionego pierścienia wirowego i uderzył pięścią w eleganckie sfery, które go otaczały. Zewnętrzna kula pękła, tworząc gwiaździsty ślad wokół jego zaciśniętej dłoni, a pierścień wirowy rozpadł się na mniejsze pierścienie, które zaczęły gwałtownie się kurczyć i wpadać jeden na drugi. — Mam ryzykować przyszłość Miasta i mojego ludu, opierając się na tych bredniach? A co z nami, nadpływowcze? Zapomnijmy o tych mitycznych ludziach z innych światów. Dlaczego Xeelee interesują się właśnie nami? I co mam z tym zrobić?
Adda nie zwracał uwagi na szerokie, gniewne oblicze Horka. Patrzył na schwytany, usiłujący się odtworzyć pierścień wirowy.
15
Bzya zaprosił Farra do swojego domu, znajdującego się w wielkim brzuchu Miasta zwanym Dołem.
Robotnicy Portu powinni sypiać w swoim miejscu pracy, w wielkich, cuchnących salach. Władze wolały mieć ludzi pod ręką na wypadek jakiejś katastrofy, a ponadto mogły kontrolować z zewnątrz ich przydatność do pracy. Żeby uzyskać prawo wstępu do pozostałej części metropolii, poza obrębem Portu, Bzya i Farr musieli zgrać w czasie nie tylko wolne zmiany, ale także terminy przepustek, i czekali kilka tygodni, aż Hosch — z zazdrosną niechęcią — udzielił im stosownego pozwolenia.
Port, ogromna kulista budowla wtopiona w podnóże Miasta, był otoczony własną Skórą i posiadał szkielet z materii rdzeniowej, który dodatkowo wzmocniono, aby wytrzymał napór kołowrotów dźwigających Dzwony. Farr doszedł do wniosku, że Port jest zaprojektowany funkcjonalnie, ale jego wnętrze może przyprawić o klaustrofobię, nawet według standardów Parz. Kiedy opuścił jego potężne, odstręczające bramy i ponownie znalazł się w plątaninie ulic, poczuł lekką ulgę.
Wąskie ulice tworzyły całkowicie nieprzejrzysty układ, rozwidlając się we wszystkich możliwych kierunkach. Farr rozglądał się dookoła. Już dawno stracił orientację; wiedział, że sam nie zdołałby odnaleźć drogi w tym trójwymiarowym labiryncie.