— Ale teraz to jest przysmak — powiedziała Jool. — Jadają to ciasto w Pałacu, w naczyniach z przezroczystego drewna. Uwierzyłbyś w coś podobnego?
Nagle Farr poczuł ciepło w żołądku. Rozchodziło się błyskawicznie, przenikało tułów i mknęło wzdłuż kończyn niczym prądy indukowane przez nowe Magpole. Swędzeniu palców u nóg i rąk towarzyszył przyjemny ból otwierających się porów.
— Niezłe — powiedział.
— Dobrze to ująłeś. — Jool wyciągnęła rękę i zabrała ciasto z jego zdrętwiałych palców. — Myślę, że tyle na razie wystarczy. — Owinęła kawałek suknem i schowała go do kredensu.
Wciąż czując mrowienie, chłopiec poszybował w kierunku Bzyi. Ramiona zwalistego Poławiacza były nadal zanurzone w pojemniku z wiórami, a jego szerokie ręce ugniatały ubranie — ogromną tunikę — pocierając sukno wiórkami. Po pewnym czasie wielkolud wyciągnął tunikę z kulistej beczki i dorzucił ją do dużego kręgu podobnych strojów, orbitującego tuż za jego szerokimi plecami. Uśmiechnął się do Farra i włożył między wiórki parę spodni.
— Jool nie mogła się doczekać spotkania z tobą.
— Co jej się stało?
Bzya wzruszył ramionami.
— Wypadek z Dzwonem, głęboko w Podpłaszczu. Działo się to tak szybko, że nawet nie jest w stanie zrekonstruować wydarzeń. W każdym razie, zostawiła tam połowę siebie. Potem, oczywiście, nie nadawała się do pracy. Tak przynajmniej zawyrokowało kierownictwo Portu.
Farr pomyślał, że w uśmiechu Poławiacza jest zbyt wiele irracjonalnej wyrozumiałości.
— Ale musiała przecież wywiązać się z umowy — ciągnął Bzya. — Dlatego opuściła Port, mając jedną nogę, sprytnego męża i długi.
— Ale teraz pracuje.
— Tak.
Mężczyzna umilkł. Po chwili uświadomił sobie, że jego poczynania są pilnie obserwowane przez gościa.
— O co chodzi? Ach, rozumiem. Nie wiesz, co robię, prawda? Farr zawahał się.
— Bzya, szczerze mówiąc, męczy mnie ciągłe pytanie o wszystkie nowości wokół.
— No cóż, potrafię to zrozumieć. — Wielkolud w dalszym ciągu beznamiętnie wcierał wiórki w ubranie. Po krótkim milczeniu chłopiec dał za wygraną.
— Och, dobrze. Co teraz robisz?
— Piorę — odpowiedział Bzya. — Utrzymuję moje ubrania w czystości. Przypuszczam, że w nadpływie raczej się tym nie zajmujecie…
Farra ogarnęła złość.
— Dbamy o czystość nawet mimo tego, że żyjemy w nadpływie. Wiesz, nie jesteśmy zwierzętami. Mamy skrobaczki… Olbrzym poklepał beczkę z wiórkami.
— To jest lepszy pomysł. Wkładasz swoje ubrania do tej masy wiórków — odłamków kości, kawałków drewna, i tak dalej. Pierzesz rękami — o, tak — wcierasz wiórki w materiał… Wiórki kruszą się, robią się coraz mniejsze i usuwają brud z odzieży. To o wiele mniej prymitywne niż skrobanie. — Wyciągnął koszulę i pokazał ją Farrowi. — Zabiera jednak sporo czasu. I jest trochę nudne. — Uważnie przyjrzał się chłopcu. — Posłuchaj, dopóki jesteś w Mieście, powinieneś używać życia w całej jego różnorodności. Może spróbujesz coś uprać?
Z zapałem odsunął się od wielkiego pojemnika i strzepnął warstwę mączki kostnej z ramion.
Farr świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że znowu jest prowokowany. Wziął następną, sztywną od brudu koszulę i wepchnął ją do beczki. Naśladując Poławiacza, miętosił ją palcami. Wiórki chrzęściły, ocierając się o siebie, i wiły w rękach, jakby były żywymi organizmami. Kiedy wyciągnął koszulę, kurz oblepił mu ręce i czuł się tak, jakby włożył rękawiczki. Jednakże koszula nie wydawała się ani trochę czystsza.
— Do tego potrzebna jest wprawa — zauważył Bzya sucho. Farr z powrotem wrzucił koszulę do beczki i zaczął ugniatać mocniej.
Przez ten czas Jool przygotowywała posiłek. Teraz klepnęła męża w ramię.
— Ilekroć ktoś nas odwiedza, Bzya namawia tę osobę, żeby prała jego bieliznę — powiedziała.
Ten odchylił pokiereszowaną twarz i ryknął śmiechem. Jool zaprowadziła Farra na środek pokoiku. Unosiło się tam drewniane Koło o pięciu szprychach, a w szpary między nimi były wepchnięte zakryte miseczki. Wisząc w Powietrzu, troje biesiadników zbliżyło się do kolistego stołu. Światło drewnianych lamp tańczyło na ich twarzach i kończynach. Jool zdjęła pokrywki i odepchnęła je, pozwalając dryfować im w Powietrzu.
— Brzuch prosięcia powietrznego, przyprawiony płatkami. Prawie tak samo dobry, jak w wykonaniu Bzyi. Jaja płaszczki skorupowej… próbowałeś kiedykolwiek czegoś takiego, Farr? Nadziewane liście. Ciasto piwne…
Zachęcany przez gospodarza Farr zagłębił dłonie w miseczkach i zaczął wpychać do ust pachnące, pikantne jedzenie. Rozmowa zamarła, gdyż małżonkowie byli całkowicie skoncentrowani na posiłku. Chłopiec nie mógł zaprzestać odruchowego porównywania tego domku z mieszkaniem Mixxaxów w górnej części Środka. Tu był tylko jeden pokój, w przeciwieństwie do pięciu izb rodziny Toby. W ścianie pomieszczenia, w którym jedli, znajdował się zsyp na odpady, trzeba przyznać, że bardzo czysty. Jool i Bzya nie przywiązywali tak dużej wagi do porządku. Olbrzymi Poławiacz niedbale porzucił stertę czystych ubrań, które teraz dryfowały w Powietrzu, a rękawy rozwijały się powoli niczym bezwładne odnóża pająka spinowego. Ogólnie jednak było tutaj czysto. Farr zauważył też, upchnięty w jednym z kątów, plik luźno powiązanych papierów.
Wszędzie dominował symbol Koła — wyryty na ścianach i na drzwiach, a stół, przy którym jedli, miał jego kształt. W tym miejscu czuło się upływający czas; domek wyglądał gorzej niż siedziba państwa Mixxaxów… Jednak powoli chłopiec doszedł do wniosku, że ma on więcej indywidualności.
Farr patrzył na szerokie, okaleczone, inteligentne twarze Bzyi i Jool. Blask lamp był rozproszony i równomiernie oświetlał oblicza gospodarzy. Gość zrozumiał, że rozstawienie lamp wcale nie jest takie przypadkowe, jak sądził. Przyszło mu do głowy, że panuje tu spokojna, bezpretensjonalna, inteligentna atmosfera.
Przez chwilę wyobrażał sobie życie wśród tych ludzi. A gdyby dorastał tutaj, w głębi Parz, w tej dziwnej, starej i ciasnej części Miasta?
Uznał, że nie byłoby tak źle. Odczuwał teraz szczere oddanie dla tych dwojga przyzwoitych ludzi.
Dyskretnie pokręcił głową. Zastanawiał się, czy ciasto piwne wpływa na jego ocenę sytuacji.
Uświadomił sobie, że gospodarze obserwują go z zaciekawieniem.
— Macie dzieci? — wypalił.
Jool uśmiechnęła się nad garścią jedzenia.
— Tak. Jedno, dziewczynkę. Shar. Rzadko ją widujemy. Pracuje poza Miastem.
— Nie tęsknicie za nią?
— Oczywiście — odparł Bzya z prostotą. — I właśnie dlatego nie wspominałem o niej, Farr. Nie powinno się rozmyślać o tym, na co nie ma się wpływu.
— Dlaczego nie sprowadzicie jej z powrotem?
— To zależałoby od niej — rzekł łagodnie wielkolud. — Wątpię, czy zechciałaby wrócić. Jest zbyt daleko stąd. Jest kulisem na farmie sufitowej. Tak jak twoja siostra.
Farr poczuł dziwne podniecenie.
— Ciekawe, czy się spotkają. Jool wybuchnęła śmiechem.
— Nadpływowcowi zagłębie może się wydawać nieduże, ale, uwierz mi, znajdują się tam setki farm sufitowych. Shar odpracowuje swój kontrakt. Dopóki nie wypełni jego postanowień, trudno jej będzie wrócić do domu. Potem, być może obejmie wyższe stanowisko na farmie. Pracuje dla porządnego właściciela. To uczciwy człowiek.
— Nie rozumiem. Kobieta zmarszczyła czoło.
— Czego? Jak możemy tak żyć, z dala od siebie? — Wzruszyła ramionami. — Już wolę me mieć jej przy sobie, byle tylko mieszkała w bezpiecznym miejscu, a nie tutaj. Tak wygląda nasza sytuacja…