— Właśnie tak ma być! — wrzasnęła do Farra. — Uwierz mi. Sprawisz jej ból, jeśli przestaniesz ją trzymać, jeśli nam nie pomożesz. I wyrządzisz krzywdę dziecku.
Dia otworzyła oczy. Były zalane łzami.
— Proszę, Farr — rzekła, wyciągając ku niemu ręce w nieokreślonym geście. — Nic mi nie jest. Proszę.
Chłopiec skinął głową. Wymamrotał jakieś przeprosiny i jeszcze raz pociągnął nogę Dii.
— Spokojnie — zawołała Dura, starając się zgrać z jego ruchem. — Nie za szybko. I unikaj szarpania; masz ciągnąć miarowo…
Kanał rodny rozwarł się niczym ciemnozielony tunel. Dia rozchyliła nogi szerzej, niż to wydawało się możliwe. Zaglądając pod cienkie fałdy wokół bioder dziewczyny, Dura zauważyła, że miednica uległa znacznemu rozszerzeniu.
Dia krzyknęła. Miała silny skurcz.
Nagle dziecko opuściło jej łono, wijąc się w kanale rodnym jak prosiątko powietrzne. Jego wypadnięciu na zewnątrz towarzyszył cichy dźwięk przypominający ssanie, a potem rozprysnęły się wokół niego kropelki gęstego, zielonozłotego Powietrza. Gdy tylko opuściło kanał rodny, zaczęło falować — instynktownie, ale słabo — w Magpolu, w którym miało przebywać do końca swego życia.
Dura przyglądała się Farrowi. Podążał wzrokiem za niepewnie sunącym w Powietrzu noworodkiem. Rozdziawił usta w oszołomieniu, ale nadal mocno trzymał Dię za nogę.
— Farr, teraz wracaj do mnie — nakazała. — Powoli, jednostajnie — o, właśnie tak…
Dii groziło teraz tylko jedno: że jej zawieszone kości nie wrócą do pierwotnego położenia. Nawet gdyby wszystko skończyło się dobrze, przez kilka dni prawie nie będzie mogła się ruszać, gdyż połówki miednicy muszą się zrosnąć. Mając do pomocy Durę i Farra, filigranowa dziewczyna bez trudu złączyła nogi. Dura widziała, jak kości wokół miednicy Dii ześlizgują się w odpowiednie miejsca.
Mur zdołał chwycić jakąś szmatkę, skrawek podartej tkaniny z zaśmieconego Powietrza, i czule otarł rozluźnioną, senną twarz Dii. Dura wykorzystała część szmatki, żeby wytrzeć uda i brzuch młodej matki.
Farr powoli falował w ich kierunku. Udało mu się dogonić i schwytać dziecko. Teraz przytulał je z taką dumą, jakby było jego własnym potomkiem, nie zważając na to, że klatkę piersiową zalewa mu płyn porodowy. Wargi noworodka były wciąż wykrzywione w charakterystycznym kształcie rogu, co umożliwiało mu przywieranie do sutków na ściance łona, które zapewniały pokarm przed porodem… Z ochronnego schowka między nóżkami sterczał malutki penis.
Farr wyszczerzył zęby w uśmiechu i pokazał dziecko matce.
— To chłopczyk — powiedział.
— Jai — szepnęła Dia. — Będzie się nazywał Jai.
Z pięćdziesięciu Istot Ludzkich przeżyło czterdzieści. Ze stada świń powietrznych pozostało sześć dorosłych sztuk, w tym cztery samce. Poszarpana i rozdarta Sieć nie nadawała się do naprawy.
Logue zaginął.
Plemię skupiło się w Magpolu, otoczone bezkształtnym Powietrzem. Mur i Dia przywarli do siebie, tuląc kwilącego noworodka. Dura z pewnym skrępowaniem odprawiała modły za Istoty Ludzkie, prosząc Xeelee o łaskę. Adda trzymał się blisko niej, milczący i silny, pomimo podeszłego wieku. Farr zaś przez cały czas miał ręce w pobliżu jej dłoni.
Ciała, które zdołali odnaleźć, zostały wyrzucone w Powietrze. Robiły się coraz mniejsze i opadały do Morza Kwantowego.
Po ceremonii Philas, żona martwego Eska, zbliżyła się do Dury, falując sztywno. Dwie kobiety patrzyły na siebie, nic nie mówiąc. Adda i pozostali dyskretnie cofnęli się, patrząc w inną stronę.
Philas była chudą, wyglądającą na zmęczoną życiem kobietą. Postrzępione włosy wiązała z tyłu kawałkiem sznurka; taka fryzura sprawiała, że jej twarz wyglądała jak część szkieletu. Spoglądała na Durę w taki sposób, jakby zachęcała ją do wyrażenia rozpaczy.
Istoty Ludzkie były monogamiczne… ale dorosłe kobiety przeważały liczebnie nad mężczyznami. Monogamia nie ma sensu, pomyślała Dura ze znużeniem, a jednak ją praktykujemy. A raczej deklarujemy, że jej przestrzegamy.
Esk kochał obie kobiety, w każdym razie okazywał czułość każdej z nich. Związek z Dura nie stanowił tajemnicy ani dla jego żony, ani dla reszty członków plemienia. Z pewnością nie krzywdził Philas.
Córce Logue'a przyszło do głowy, że teraz mogłyby pomóc jedna drugiej, paść sobie w objęcia. Czuła jednak, że nie wspomną o tragedii ani słowem. Ona nawet nie będzie mogła otwarcie okazywać żałoby.
Wreszcie Philas odezwała się:
— Co mamy robić, Dura? Czy powinniśmy naprawiać Sieć? Co powinniśmy uczynić?
Zerkając w zmętniałe oczodoły kobiety, Dura miała ochotę zamknąć się w sobie. Rozpacz po stracie ojca i Eska mogłaby stać się tarczą ochronną przed trudnymi pytaniami Philas. Nie wiem, nie wiem, nie wiem, powtarzała w myślach. Bo i skąd mogłabym wiedzieć?
Ale nie było drogi odwrotu.
2
Dziesięć Istot Ludzkich — Dura ciągnąca za sobą Farra, Adda, świeżo owdowiała Philas i sześcioro innych — wygramoliło się ze zniszczonego obozowiska i zaczęło miarowo falować przez Magpole ku Skorupie, w poszukiwaniu żywności.
Adda, jak to miał w zwyczaju, trzymał się nieco z dala od pozostałych. Jedno z jego oczu pokrywały starcze blizny. Przypomniawszy sobie o nim, szybko nacisnął wgłębienie opuszkiem palca, żeby usunąć niepożądane stworzonka, które ustawicznie próbowały się tam ulokować. Drugie oko było sprawne jak dawniej i mógł swobodnie się rozglądać. Wolał trzymać się na uboczu, żeby niczego nie przeoczyć; poza tym nie musiał się przyznawać, że nie zawsze jest w stanie nadążyć za pozostałymi wędrowcami. Szczycił się, że nadal potrafi falować nie gorzej od przeciętnego bachora. Oczywiście nie było to prawdą, ale Adda lubił przechwałki. Z melancholią wspominał dawne dobre czasy, kiedy pokonywał Magpole niczym prosiątko powietrzne ze strumieniem neutrinowym w tyłku. Teraz wyglądał zapewne jak babka wszystkich Xeelee. Odnosił wrażenie, że z upływem czasu kręgi jego kręgosłupa blokują się wzajemnie i falowanie przypomina raczej młócenie Powietrza: musiał sporo się napocić, żeby odchylić miednicę do tyłu, trzepotać nogami zgodnie z ruchem bioder i przechylać głowę przed wygięciem kręgosłupa. Sędziwy wiek wpływał niekorzystnie także na skórę. Była szorstka, miejscami chropowata jak stara kora drzewna. Miało to zalety, ale sprawiało również kłopoty, gdyż Adda nie czuł miejsc, w których prądy elektryczne, indukowane w naskórku poprzez poruszanie się w Magpolu, były najsilniejsze. Uświadomił sobie z niesmakiem, że prawie nie wyczuwa Magpola. Przyszła mu do głowy ironiczna myśl, że faluje z pamięci.
To samo dałoby się powiedzieć w jego przypadku o seksie.
Jak zawsze, miał przy sobie mocno sfatygowaną włócznię, zaostrzoną drewnianą tykę, którą setki miesięcy temu wyciął z pnia drzewa jego ojciec. Palce Addy spoczywały w fachowo wyżłobionym uchwycie drzewca; czuł w dłoni mrowienie, gdyż w drewnie indukowały się, za sprawą Magpola, prądy elektryczne. Zgodnie z radami ojca, trzymał włócznię równolegle do Magpola, które pokonywali. Drewno — podobnie jak każdy materiał — było w takim położeniu mocniejsze. Ustawienie w poprzek Pola dawało odwrotny skutek. Poza tym każde dziecko wiedziało, że niebezpieczeństwo przeważnie nadciągało wzdłuż linii Magpola, gdyż ruch w tym kierunku był znacznie łatwiejszy.