Выбрать главу

Deni usiłowała jej tłumaczyć, że Skorupa reaguje na Zaburzenie dzwonieniem. Segmenty Skorupy wibrowały zapewne w obrębie całej Gwiazdy. Zniszczenie nadeszło uporządkowanymi falami, z zabójczą, wręcz obraźliwą schludnością. Dura prawie nie zwracała uwagi na potok słów lekarki, który niewiele dla niej znaczył.

— Zniszczenia występują w całym zagłębiu — mówiła Deni.

— Co najmniej połowa farm sufitowych przestała funkcjonować, a pozostałe działają tylko w ograniczonym zakresie. — Zerknęła na dziewczynę z nadpływu. — Rozumiesz, Parz nie dysponuje dużymi zapasami żywności. Miasto egzystuje dzięki codziennym dostawom z farm sufitowych. Wiesz, co się mówi…

— Co takiego?

— Każde społeczeństwo dzieli od rewolucji zaledwie jeden posiłek. Hork już wprowadził racjonowanie żywności. Wątpię, żeby to wystarczyło na dłuższą metę. Jednakże na razie wydaje się, iż ludzie pogodzili się z problemami i, zgodnie z rozkazami Komitetu, cierpliwie czekają w kolejce na opiekę medyczną, przepuszczając kulisów. Sądzę, że w końcu zaczną obwiniać rządzących za swoje niedole.

Dura wzięła głęboki oddech.

— Tak jak ty obwiniasz mnie?

Deni odwróciła się do niej, wytrzeszczając oczy.

— Dlaczego tak mówisz?

— Chodzi mi o ten twój ton. I sposób, w jaki odnosisz się do mnie od chwili, gdy przyleciałaś autem, żeby mnie zabrać.

Lekarka potarła nos. Kiedy ponownie spojrzała na Durę, na jej wargach błąkał się uśmieszek.

— Nie obwiniam cię, moja droga. Ale denerwuje mnie bycie przewoźnikiem. Czeka na mnie tylu pacjentów… W tej chwili mam coś ważniejszego do roboty niż…

— To dlaczego po mnie przybyłaś?

— Z polecenia Muuba.

— Muuba? Och, to ten administrator.

— Uważał, że jestem jedyną osobą, która zdoła cię rozpoznać.

— Prychnęła. — Stary głupiec. Ostatecznie na farmie sufitowej Qosa Frenka nie ma aż tylu nadpływowców.

— Mimo wszystko, nadal nie rozumiem, dlaczego tu się znalazłaś — rzekła córka Logue'a.

— Ponieważ nalegał na to ten twój przyjaciel. — Deni zmarszczyła brwi. — Adda? Najgorszy pacjent na świecie. Ale jaką cudowną robotę wykonaliśmy, żeby naprawić jego naczynia pneumatyczne!

Dura miała wrażenie, że Powietrze gęstnieje jej w ustach.

— Adda żyje? Nic mu nie zagraża?

— Och, tak. Kiedy zaczęło się Zaburzenie, był z Muubem. Czuje się całkiem dobrze… a przynajmniej nie gorzej niż przedtem. No wiesz, zważywszy, jakich doznał obrażeń, to prawdziwy cud, że jest w stanie się poruszać. No i…

Dura zamknęła oczy. Wcześniej nie miała odwagi zapytać o swych bliskich, jakby obawiając się, że kusiłaby los.

— A Farr?

— Kto taki? Och, ten chłopiec. Jest twoim bratem, prawda? Nic mu nie jest. Był w Porcie.

— Widziałaś go? Widziałaś, że jest cały i zdrowy?

— Tak. — W głosie Deni wyczuwało się trochę współczucia.

— Dura, nie martw się o swoich. Adda kazał sprowadzić Farra do Pałacu.

— Do Pałacu?

— Tak, najwyraźniej zgodził się pracować z Horkiem tylko pod tym warunkiem.

Córka Logue'a wybuchnęła śmiechem. Czuła się tak, jakby z jej serca zdjęto ogromny ciężar. Ale jak doszło do tego, że Adda panoszył się w Pałacu? Dlaczego tak nagle stali się tacy ważni?

— Od mojego odejścia dużo się zmieniło. Deni skinęła głową.

— Tak, ale nie pytaj mnie o to… Muub wszystko ci opowie, kiedy zadekujemy. Jeszcze jeden lekarz, którego odrywa się od pacjentów — burknęła gniewnie. — Mam nadzieję, że ten projekt Horkajest naprawdę taki ważny, skoro może pochłonąć wiele istnień ludzkich.

Zbliżały się teraz do Bieguna Południowego. Linie wirowe, zwodniczo regularne, zaczynały się zbiegać. Dura przyglądała się Skorupie. Eleganckie, ładne farmy i ogrody sufitu przeważnie ocalały pomimo Zaburzenia, ale dostrzegała coś dziwnego: Skorupa odznaczała się drobną strukturą, jakby pokrywał ją cienki, ciemny meszek — meszek, który falował w powolnym szyku, sunąc do Bieguna.

Dziewczyna pokazała ciemne plamki Deni.

— Co to takiego? Lekarka zerknęła w górę.

— Uchodźcy, moja droga. Z całego zniszczonego zagłębia. Nie mogą dalej pracować na swoich farmach, toteż kierują się do Parz, mając nadzieję na ratunek.

Dura obserwowała niebo. Uchodźcy. Skorupa aż poczerniała od przedstawicieli ludzkości.

Dzieci znowu zaczęły płakać. Córka Logue'a odwróciła się, żeby je pocieszyć.

* * *

Kiedy Hork dowiedział się, że dwoje nadpływowców — chłopak z Portu i kobieta imieniem Dura — zostali odnalezieni i wracają na Górę, wezwał Muuba i tego starego głupca z nadpły-wu na kolejne spotkanie w pałacowej poczekalni.

Adda spoczął w swoim siatkowym kokonie. Unieruchomione nogi starca zwisały absurdalnie. Omiatał komnatę budzącym niesmak, jednookim spojrzeniem w taki sposób, jakby był jej właścicielem.

Hork stłumił irytację.

— Twoim ziomkom nic nie grozi. Znajdują się w obrębie Miasta. A teraz chciałbym kontynuować naszą dyskusję.

Adda wybałuszył oczy i popatrzył na władcę tak, jakby ten był kulisem na Rynku. Wreszcie skinął głową.

— Bardzo dobrze. Przejdźmy do rzeczy. Przewodniczący usłyszał, że Muub wzdycha z ulgą.

— Powracam do mojego ostatniego pytania — rzekł Hork. — Przystaję na istnienie Xeelee. Ale nie interesują mnie mity. Nie zamierzam wysłuchiwać opowieści o ich budzących grozę planach. Pragnę natomiast wiedzieć, co chcą zrobić z nami.

— Już ci mówiłem — odparł spokojnie Adda. — Oni niczego od nas nie chcą. Wątpię, żeby nawet wiedzieli, że tu jesteśmy. Ale zależy im na jakiejś części naszego świata — naszej Gwiazdy.

— Najwyraźniej chcą ją zniszczyć — oznajmił Muub, gładząc ręką swoją łysą czaszkę.

— Jest to oczywiste — rzekł Adda. — Hork, mądrość mojego ludu, przekazywana ustnie z pokolenia na pokolenie od czasu, gdy zostaliśmy wygnani…

— Tak, tak.

— … nie mówi nic o jakimkolwiek celu Gwiazdy. Jednak wiemy, że ludzie zostali sprowadzeni tu, na tę Gwiazdę. A stało się tak za sprawą Ur-ludzi. I zostaliśmy przystosowani do życia w tutejszych warunkach.

Lekarz kiwał głową.

— Nie ma w tym nic zaskakującego, panie. Studia z anatomii porównawczej skłaniają do podobnych wniosków.

— Usiłuję zapanować nad swoją fascynacją — rzekł Hork kwaśno. Niespokojny, sfrustrowany, opuścił swój kokon i zaczął energicznie pływać po pokoju. Obserwował powolne obroty małego — lecz o dużej mocy — wiatraka chłodzącego, zainstalowanego w rogu namalowanego nieba; patrzył na pierścień wirowy uwięziony w kulach z przezroczystego drewna. Oparł się pokusie ponownego rozbicia sfer, chociaż wzbierała w nim złość. Koszty naprawy były ogromne — nie do usprawiedliwienia w obecnych czasach. — Mów dalej. Skoro ludzie zostali tutaj sprowadzeni i przystosowani do życia w Płaszczu, dlaczego nie widzimy wszędzie dookoła dowodów na to? Gdzie są urządzenia, które nas stworzyły? Gdzie są ci „inni" Ur-ludzie?

Adda pokręcił głową.

— Kiedyś dowodów było mnóstwo. Wspaniałe urządzenia, pozostawione przez Ur-ludzi, żebyśmy dzięki nim mogli przetrwać i pracować tutaj. Złącza tunelowe. Broń. Potężne konstrukcje, przy których twoje nędzne Miasto jest zabawką…

— Gdzie są teraz? — warknął Hork. — Tylko mi nie mów, że zostały ukryte albo rozmyślnie zniszczone przez jakąś mściwą administrację Parz z przeszłości.