— Nie. — Adda uśmiechnął się. — Twoi przodkowie nie musieli zatajać namacalnych dowodów… co najwyżej prawdę.
— Co dalej?
— Koloniści.
— Co?
Kiedyś ludzie podróżowali w obrębie całej Gwiazdy. Ich cudowne maszyny pokonywały Morze Kwantowe równie łatwo jak Powietrze. Mogli nawet zapuszczać się bezkarnie w zewnętrzne warstwy Rdzenia. Istniały wspaniałe przejścia zwane Złączami tunelowymi, które pozwalały ludziom także na podróżowanie poza Gwiazdę.
Zgodnie z poleceniami swoich stwórców, Ur-ludzi, ludzie zabrali się do przebudowywania Gwiazdy. A tajemniczy Koloniści, śpiący w swej kwarkowej zupie w Rdzeniu, reagowali na ich rosnącą potęgę z coraz większą wrogością.
Koloniści wynurzyli się z Rdzenia. Nastąpiła seria krótkich, wyniszczających wojen.
Ludzkie maszyny były niszczone albo wrzucane do Morza Kwantowego. Populacja ludzi uległa znacznemu przetrzebieniu, a ci, którzy przeżyli, zostali ciśnięci w bezkres pustego Powietrza i nie mieli dosłownie żadnych środków do życia.
W miarę upływu czasu opowieści o początkach istnienia ludzi na Gwieździe i o Kolonistach stawały się mglistą legendą, barokowym ozdobnikiem w obfitym zbiorze opowieści dotyczących historii rodu człowieczego i niewidzialnych światów za Gwiazdą.
Muub zaniósł się głośnym śmiechem. Jego pociągła, arystokratyczna twarz wykrzywiła się w ironicznym grymasie.
— Proszę wybaczyć, panie — powiedział do Horka — ale ciągle poszerzamy obszar mitów. Jak długo mamy się zajmować tą szaradą? Mam pacjentów, którzy wymagają opieki.
— Zamknij się, Muub. Zostaniesz tutaj tyle czasu, ile uznam za stosowne.
Hork intensywnie myślał. Wiedział, że dysponuje cholernie skromnymi środkami. Musiał zadbać o rannych i tych, którzy wszystko stracili, a w dalszej perspektywie odbudować zagłębie i zabezpieczyć lud przed głodem.
I jeszcze, i jeszcze…
Gdyby — koncentrując wysiłek na nieco innych sprawach — zdołał odsunąć od Miasta, a właściwie od całego świata, zagrożenie ze strony baśniowych Xeelee, mógłby zostać największym bohaterem w dziejach ludzkości.
Hork zdawał sobie sprawę, że ta wizja dowodzi jego próżności i chęci wyniesienia własnej osoby na szczyty. I cóż z tego? Gdyby udało mu się wypędzić Xeelee, ludzkość słusznie by go wywyższyła.
Ale jak do tego doprowadzić?
Z pewnością nie mógł przeznaczyć armii uczonych do zbierania i uzupełniania fagmentów legend o pochodzeniu człowieka. I nie mógł czekać latami, aż jakaś gałąź wiedzy, w rodzaju anatomii porównawczej Muuba, przedstawi efekty badań na ten temat. Musiał wyznaczyć sobie priorytety i starać się uzyskać najłatwiej dostępne korzyści.
Spojrzał ostro na Addę.
— Powiadasz, że te istoty — Koloniści — zabrały ze sobą do Morza Kwantowego Złącza i inne magiczne maszyny, tak że znalazły się poza zasięgiem naszych Poławiaczy. Zatem nie mamy powodu wierzyć, że te urządzenia zostały zniszczone?
Wiekowy nadpływowiec spojrzał w górę. Pijawka żerująca przy jego oku przestraszyła się i prześlizgnęła po policzku.
— Nie ma też żadnych dowodów, że się zachowały. Muub prychnął.
— Ten stary głupiec ma czelność wspominać o dowodach! A jeśli w tej legendzie o Kolonistach i starożytnych technologiach kryło się ziarno prawdy? Hork doszedł do wniosku, że w takim razie niektóre z opisywanych urządzeń mogą nadal się znajdować gdzieś w głębinach Morza Kwantowego. Warto byłoby mieć Złącze…
— Muub — zagadnął w zamyśleniu. — W jaki sposób moglibyśmy przeszukać Morze Kwantowe?
Nadworny medyk był wstrząśnięty jego sugestią.
— Oczywiście nie możemy, panie. To niemożliwe. — Zmrużył oczy. — Chyba nie zamierzasz gonić za tymi absurdalnymi legendami, marnować środków na…
— Lekarzu, nie będziesz mnie pouczał — warknął Hork. — Potraktuj to jako… eksperyment naukowy. Jeśli nawet nic byśmy nie zdziałali, dowiedzielibyśmy się sporo o Gwieździe i o zakresie naszych możliwości… i, być może, raz na zawsze rozprawilibyśmy się z wszystkimi tymi dziwacznymi legendami o Kolonistach i starożytnych cudach.
Albo, dodał w myślach Przewodniczący, może odkryję skarb, który był stracony dla ludzkości od wielu pokoleń.
— Panie, muszę zaprotestować. Ludzie nadal umierają w całym zagłębiu. Samo Miasto może zostać zalane falą uchodźców.
Musimy przestać fantazjować o tym, co niemożliwe, i skoncentrować się na praktycznych, bieżących problemach.
Hork taksował lekarza spojrzeniem. Muub zesztywniał. Nie mógł opanować drżenia. Nagle irytację Horka przyćmił szacunek dla tego przyzwoitego człowieka. Lekarz musiał mieć dużo odwagi, żeby przemawiać w taki sposób.
— Mój drogi Muubie, jak tylko zakończę to spotkanie, zajmę się praktycznymi, bieżącymi problemami… bólem dziesięciu tysięcy istot ludzkich. — Uśmiechnął się. — Chcę, żebyś kierował tym projektem. Żebyś dotarł do Morza Kwantowego.
— To zadanie jest niewykonalne — wycedził medyk powoli. Hork skinął głową.
— Oczywiście. W ciągu dwóch dni masz mi podać warianty operacji.
Odwrócił się, wyprostował i pomknął przez Powietrze do drzwi i swoich obowiązków.
17
Dura spała krótko i niespokojnie w ciasnym mieszkaniu Deni, a potem zjawił się u niej wysłannik Komitetu — dość ponury człowieczek w powłóczystej tunice. Jego skóra była cienka i blada; miał tak mocno podkrążone oczy, iż wyglądały jak podbite. Dura pomyślała, że zapewne spędził zbyt dużo czasu, pracując w Mieście, bez dostępu świeżego Powietrza.
Po wyjściu ze szpitala wysłannik prowadził ją ulicami. Minęli Rynek i zaczęli falować do Góry, wzdłuż Pali Mali. Wielka aleja wydawała się teraz znacznie spokojniejsza. Strumienie aut powietrznych poruszały się swobodniej niż poprzednio, a między poszczególnymi samochodami były spore odstępy. Wiele sklepów było pozamykanych, a drewniane lampy świeciły wewnątrz nikłym blaskiem. Dziewczyna zaczęła rozumieć, w jaki sposób klęska zagłębia wpłynęła na gospodarkę Parz.
Mimo to panował tu nieustanny hałas, a nieliczne wiatraki i otwory świetlne nie wystarczyły, by uchronić Durę przed klaustrofobią. A przecież jeszcze kilka dni temu czuła się nieswojo w ograniczonym towarzystwie nadpływowców. Pomyślała ze smutkiem, że niedawne przeżycia uczyniły z niej osobę nieprzystosowaną.
Opuścili Mali w pobliżu końca aretńi bliskiego Góry i niespodziewanie wynurzyli się w rejonie pełnym czystego światła Powietrza. Weszli do wielkiej otwartej komnaty, sześcianu, którego bok miał długość około stu ludzi. Krawędzie kostki były skonstruowane z cienkich belek, a fasady otwierały się ku przejrzystemu niebu — odnosiło się się wrażenie, że do Miasta przywarła w tym miejscu jakaś gigantyczna drewniana pijawka. Jednak Dura stwierdziła ze zdziwieniem, że Powietrze jest niewiele świeższe niż we wnętrznościach Parz, i nie wyczuwa się przewiewu. Przyjrzawszy się sześcianowi dokładniej, uświadomiła sobie, że z pozoru puste ścianki są wyłożone dużymi płytami z przezroczystego drewna. Szybko oszacowała, że to ogromne, przejrzyste, drewniane pudło może pomieścić mniej więcej tysiąc ludzi.
Sześcian robił imponujące wrażenie, ale był też dziwny. Kolejny raz Dura zastanawiała się nad dziwacznością Miasta.
Wysłannik dotknął jej łokcia.
— Dotarliśmy na miejsce. To jest stadion. Oczywiście, dzisiaj nie ma tu nikogo. Kiedy coś się na nim dzieje, jest przepełniony… Tam w górze widać lożę Komitetu. — Pokazał cienki balkon wiszący nad stadionem. Mówił piskliwym, przymilnym głosem. — Ludzie przybywają tutaj, żeby oglądać Igrzyska — nasze imprezy sportowe. Czy macie u siebie, w nadpływie. Igrzyska?