Borz i kobieta zatrzymali się, podczas gdy Mur i Philas z wahaniem podpłynęli do posępnego czworościanu. Mur przyglądał się artefaktowi. Krawędzie obiektu były długie na dziesięciu ludzi. Stanowiły je pręty nieco grubsze od jego nadgarstka, precyzyjnie wykonane z jakiejś matowej, ciemnej substancji. Cztery trójkątne płaszczyzny wyznaczone przez pręty zamykały wewnątrz nic innego jak tylko zwykłe Powietrze. W geometrycznym środku bryły zawieszono kawałki sieci, żeby odgrodzić stadko przepychających się nawzajem, wygłodzonych świń powietrznych. Do szkieletu konstrukcji przymocowano sznurami prymitywne torby, które, sądząc z ich nieregularnego kształtu, były wypchane żywnością, odzieżą i narzędziami.
Mur ruszył naprzód, ostrożnie wyciągnął rękę i położył dłoń na jednej z krawędzi. Była gładka, twarda i zimna w dotyku. Może miał do czynienia z materią rdzeniową, o której wspominała Dura, wydobywaną z groźnych głębin Podpłaszcza przez mieszkańców Miasta (a teraz również, co wydawało się niewyobrażalne, przez nastoletniego Farra, który dorastał razem z Murem).
— Możemy wejść do środka? — zapytała Philas. Kobieta wybuchnęła śmiechem.
— Oczywiście, że możesz. Twój przyjaciel miał rację… Tu nic już nie działa.
— Nie trzymalibyśmy tutaj naszych świń, gdyby w każdej chwili mogły błyskawicznie zostać porwane w kierunku Bieguna Północnego — mruknął mężczyzna do Mura.
— Rozumiem.
Philas ostrożnie pokonała jeden z boków czworościanu. Mur zauważył, że zadrżała, mijając niewidzialną płaszczyznę wyznaczoną przez pręty. Krążyła w pobliżu świń, a potem odwróciła się w Powietrzu i zaczęła zaglądać do rogów konstrukcji.
Mężczyzna — Borz — chrząknął.
— A co mi tam… — Pogrzebał w jednej z toreb wiszących na szkielecie bryły i wyciągnął kawałek żywności. — Masz.
Mur chwycił go skwapliwie. Było to nieświeże, trochę zalatujące mięso świni powietrznej. Odgryzł duży kęs i wepchnął resztę za pas.
— Dziękuję — wymamrotał z pełnymi ustami. — Widzę, że nie masz zbyt dużo do podziału. Kobieta zbliżyła się do niego.
— Kiedyś — rzekła powoli — ten szkielet świecił błękitno-białym blaskiem. Jakby tworzyły go linie wirowe. Potrafisz to sobie wyobrazić? To naprawdę było Złącze tunelowe; przechodziło się przez nie i przemierzało Płaszcz w mgnieniu oka. — Przez chwilę wydawało się, że jest smutna — że tęskni za czasami, których nie było jej dane oglądać — ale zaraz ponownie przybrała lekceważącą minę. — Tak przynajmniej powiadają. Jednak potem zaczęły się Wojny Rdzeniowe.
Wychowawszy kilkanaście pokoleń Istot Ludzkich, Koloniści nagle wycofali się. Według niepełnych przekazów ustnych, ukryli się oni w Rdzeniu, zabierając ze sobą większość cudownej technologii Ur-ludzi i mszcząc wszystko, co byli zmuszeni zostawić.
Istoty Ludzkie zostały opuszczone, pozbawione jakichkolwiek narzędzi z wyjątkiem gołych rąk.
Mur pomyślał, że być może Koloniści chcieli, żeby Istoty Ludzkie powymierały. Tak się jednak nie stało. Jeśli opowieści Dury o Perz i zagłębiu były prawdziwe. Istoty Ludzkie zaczęły budować nowe społeczeństwo, korzystając jedynie z własnej pomysłowości i zasobów Gwiazdy. I chociaż ich cywilizacja nie rozciągała się na cały Płaszcz, to z pewnością wytrzymywała porównanie ze wspaniałymi czasami starożytnych przodków.
— System transportu oparty na Złączach tunelowych zaczął się załamywać — tłumaczyła kobieta. — Same Złącza przeważnie zabierano do Rdzenia. Jednak niektóre zostawiono, na przykład to tutaj. Ale światło wirowe zamarło. Teraz Złącze jedynie dryfuje w Magpolu.
— Ciekawe, co stało się z ludźmi, którzy korzystali z tuneli Złącz. — powiedział Mur. — Kiedy system załamał się. Philas wynurzyła się z czworościanu.
— Chodź, Mur — powiedziała znużonym głosem.
Mur podziękował Borzowi za ochłap żywności i skinął głową w stronę kobiety. Uświadomił sobie, że nawet nie zna jej imienia.
Tamtych dwoje prawie nie zareagowało. Na ich twarzach znowu pojawiła się wrogość. Mur zauważył, że ani na chwilę nie wypuścili z rąk włóczni.
Dwie Istoty Ludzkie opuściły małe obozowisko. Jakieś dziecko wyśmiewało się z nich, dopóki nie uciszył go rodzic. Mur i Philas nie oglądali się do tyłu.
Zaczęli falować do góry, ramię w ramię.
Mur patrzył na las skorupowy.
— Zdaje się, że mamy przed sobą cholernie długi powrót — powiedział. — Pokonać taki szmat drogi dla kawałka mięsa…
— Tak — odpowiedziała Philas z furią. — Ale mogliśmy znaleźć skarby. Niewyobrażalne skarby. Musieliśmy tu się zjawić.
— Ciekawe, dlaczego zostają tutaj, blisko Złącza. Myślisz, że ono ich chroni, kiedy nadciąga Zaburzenie?
— Wątpię — odparła Philas. — Przecież mówili, że ten obiekt unosi się swobodnie. To tylko staroć, szczątek z przeszłości.
— W takim razie dlaczego tu zostają?
— Z tego samego powodu, dla którego mieszkańcy Parz wybudowali swoje Miasto na Biegunie. — Philas machnęła rękami w kierunku pustego Płaszczoobrazu i łukowato wygiętych linii wirowych. — Ponieważ dzięki temu ma się w tej pustce stałe miejsce, jakiś punkt zaczepienia, który można nazywać własnym domem. — Otarła oczy wierzchem dłoni. Wydawało się, że już brakuje jej tchu. — To lepsze niż dryfowanie, na które jesteśmy skazani.
Mur uniósł twarz w stronę lasu skorupowego i zaczął mocno falować, nie zważając na coraz większy ból w biodrach, kolanach i kostkach.
19
Dura zadbała o to, żeby Hork zabrał ją, a nie jej brata, na wyprawę do Podpłaszcza.
Adda usiłował wyjaśnić Farrowi sposób rozumowania jego siostry, doprowadzić do porozumienia między rodzeństwem, ale chłopiec był zdruzgotany i snuł się po mieszkaniu w Górze Miasta, które Hork wypożyczył Istotom Ludzkim, jak uwięziona świnia powietrzna. Stary myśliwy obserwował szarpaninę młodzieńca i rozpamiętywał czasy, gdy Logue był młodym człowiekiem. Wyprawa do Podpłaszcza była pociągająca z wielu powodów: umożliwiłaby Farrowi ochronę Dury, gdyż zająłby jej miejsce, a ponadto dawała szansę przeżycia czegoś ekscytującego. Farr wciąż jeszcze łączył w sobie cechy chłopca i dorosłego mężczyzny.
Ale skoro któraś z trzech Istot Ludzkich musiała wziąć udział w tej niedorzecznej eskapadzie, Dura była najodpowiedniejszym kandydatem. Farr wydawał się zbyt niedojrzały, żeby sprostać ewentualnym wyzwaniom, natomiast Addzie brakowało siły koniecznej w tego rodzaju wyprawie.
Adda po cichu przeklinał samego siebie. Nawet w myślach zaczynał używać wyszukanego języka ludzi z Miasta i ulegał wpływowi ich neutralnego sposobu myślenia. Do Rdzenia z tym.
Prawda była taka, że człowieka, który opuściłby się w jakimś rozklekotanym statku do Podpłaszcza, czekała niemal pewna śmierć. Przewaga Dury polegała na posiadaniu umiejętności i sił, które nieco zmniejszały tę pewność.
Dlatego, uznając słuszność podjętej przez nią decyzji, Adda nawet nie próbował dyskutować z Farrem i jej usprawiedliwiać.
Zamiast tego subtelnie utwierdzał młodzieńca w przekonaniu, że wybór nie mógł być inny. Starcowi chodziło głównie o to, żeby zmniejszyć wściekły niepokój Farra o siostrę, który narastał w miarę, jak zbliżał się dzień startu. Z zadowoleniem przyjął fakt, że podczas krótkiego pobytu w Mieście Farr zdążył się zaprzyjaźnić z Crisem i Poławiaczem Bzyą. Robił wszystko, żeby chłopak podtrzymywał te przyjaźnie.
Kiedy Cris zaofiarował się, że znowu zabierze Farra na sur-fing, ten najpierw odmówił, pochłonięty losem Dury, lecz Adda naciskał na współplemieńca, by skorzystał z zaproszenia. Skończyło się na tym, że na dwa dni przed startem Dury, czteroosobowa grupa — Cris, Farr, Adda i Bzya — ruszyła przez korytarze ku otwartemu Powietrzu.