Adda polubił zwalistego, sponiewieranego Poławiacza; domyślał się, że był on dla Farra olbrzymią podporą — być może dzieciak nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo mu pomógł — podczas krótkiego pobytu chłopca w Porcie. Kontrakt brata Dury został unieważniony dzięki kaprysowi Horka V. Młodzieniec nie przejawiał specjalnego współczucia dla olbrzyma, któremu nie udało się wyzwolić ze swojego kontraktu i był skazany na wielkie cuchnące hale i maszyny Portu oraz czeluście Podpłaszcza. Zamiast tego skarżył się, że widuje Bzyę zbyt rzadko. Adda doszedł do wniosku, że Farr kolejny raz przejawia niedojrzałość.
Starzec nie miał wyrzutów sumienia, korzystając z pomocy Bzyi podczas pokonywania zatłoczonych korytarzy. Gest Poławiacza, który prowadził i obejmował Addę potężnym ramieniem, wydawał się mniej protekcjonalny, mniej obraźliwy niż wsparcie każdego innego człowieka z Miasta.
W miarę jak oddalali się od centrum, uliczne korytarze stawały się coraz bardziej odsłonięte, pozbawione drzwi i budynków, a Powietrze zawierało więcej kurzu. Wreszcie dotarli do Skóry. Panował tam niepokojący mrok i pustka. W górze i w dole rozpościerał się kadłub Miasta. Adda oceniał krytycznym okiem jakość jego wykonania. Do grubego szkieletu były przybite wygięte, niezdarnie powycinane płyty z drewna. Starzec odnosił wrażenie, że znajduje się we wnętrzu potężnej maski. Z zewnątrz Miasto wyglądało imponująco, nawet w oczach takiego doświadczonego nadpływowca jak on, ale gdy przebywało się w środku, łatwo było dostrzec, jak prymitywnie zostało zaprojektowane i wykonane. Ten miejski ludek nie był aż tak bardzo zaawansowany technologicznie, pomimo obycia z materią rdzeniową. Ur-ludzie z pewnością śmieliby się z tego drewnianego pudła.
Powoli falowali wzdłuż Skóry, nic nie mówiąc, aż w końcu Cris doprowadził ich do wbudowanych w nią małych drzwi wyposażonych w zamek uruchamiany za pomocą kolistego pokrętła. Syn Toby przy pomocy Bzyi przekręcił opornie działające pokrętło, które zazgrzytało, i w tumanie kurzu popchnął drzwi.
Adda przecisnął się przez wyjście i znalazł w otwartej przestrzeni. Pokonał jeszcze odległość kilku ludzi i zaczął krążyć, z ulgą wdychając świeże Powietrze. Grupa opuściła Parz mniej więcej w połowie prostokątnego cielska Miasta — w Środku, jak przypomniał sobie stary myśliwy — i w tym miejscu Skóra, niczym twarz giganta, przysłaniała połowę nieba. W odległości kilkudziesięciu ludzi nad nierówną powierzchnią kadłuba rozciągała się imponująca krzywizna Długości Geograficznej. Na brzegach wstęgi kotwicznej z materii rdzeniowej syczał gaz elektronowy, nie pozwalający zapomnieć o potężnych prądach, które przepływały przez jej nadprzewodnikową strukturę.
Adda odniósł wrażenie, że jego płuca powiększają się. Dookoła linie wirowe przecinały lśniące niebo i zanurzały się w szkarłatnofioletowej kałuży — Biegunie poniżej Miasta. Powietrze było tutaj gęste i lepkie — ostatecznie znajdowali się tuż nad Biegunem — ale wewnątrz Parz starzec zawsze miał wrażenie, iż oddycha cudzymi wiatrami.
Dwaj chłopcy przekoziołkowali w Powietrzu, ciągnąc deskę surfingową. Adda z zadowoleniem obserwował Farra. Dzięki kontaktowi ze świeżym Powietrzem młodzieniec odzyskał swój naturalny wigor i rześko falował. Bzya dołączył do wiekowego nadpływowca. Obaj unosili się w Magpolu jak liście.
— Te drzwi ciężko się otwierały — zauważył sucho starzec. Wielkolud kiwnął głową.
— Niewielu mieszkańców Miasta używa wyjść dla pieszych. Pieszy. Jeszcze jedno starożytne, nic nie znaczące słowo.
— Większość z nich w ogóle nie opuszcza murów Parz. A ci, którzy to robią — bo muszą, tak jak twój przyjaciel z farmy sufitowej — zabierają auta — dokończył Poławiacz.
— Jak myślisz, czy to jest dobre?
Bzya wzruszył ramionami. Miał na sobie obdarty, niedopasowany kombinezon; pod szorstkim materiałem mięśnie jego ramion prężyły się niby zwierzęta.
— Ani jedno, ani drugie nie jest dobre. Po prostu tak jest. I zawsze tak było.
— Nie zawsze — mruknął Adda. Spojrzał na niebo zdrowym okiem i zaczął węszyć, usiłując ocenić spinową pogodę. — I nie zawsze tak musi być. Miasto nie jest całkowicie odporne na zmiany, które wywołują te nienaturalne Zaburzenia. Przyznaje to nawet Hork, twój wielki przywódca.
Poławiacz wskazał brodą w kierunku chłopców.
— To miłe, że Farr jest trochę bardziej zadowolony.
— Tak. — Adda uśmiechnął się. — Ciało charakteryzuje się własną mądrością. Kiedy człowiek wywija beczki w Powietrzu, zapomina o gryzących go problemach.
Bzya poklepał się po wydatnym brzuchu.
— Żałuję, że nie udawało mi się nigdy zrobić prawidłowej beczki. Ale rozumiem, co masz na myśli.
Cris zawiesił deskę w Powietrzu, a Farr poprawił jej ułożenie tak, by podlegała łagodnemu, równo rozłożonemu oporowi Mag-pola. Syn Toby postawił na niej stopy i próbnie zgiął nogi. Adda zauważył, że chłopiec napina mięśnie nóg, wywierając nacisk na Magpole. Młody Mixxax rozpostarł ręce i wydawało się, że łaskocze Powietrze palcami, jakby chciał ocenić siłę i kierunek Magpola. Farr popchnął kolegę, cofając się wskutek reakcji o jednego człowieka. Cris spokojnie kołysał się na desce. Sunął przez Powietrze z wdziękiem i z zapierającą dech w piersiach szybkością; wydawało się, że tworzy wraz deską nierozłączną całość.
Wykonał kilka powolnych, eleganckich zwrotów, a potem — napierając na deskę i śmigając stopami tak szybko, że kaprawe oko Addy ledwo za nim nadążało — wzbił się i jednym zdecydowanym ruchem zrobił pętlę w Powietrzu. Przeleciał obok ślepej ściany Parz; wokół jego lśniącej deski unosił się gaz elektronowy.
Zatrzymał się niedaleko starszych mężczyzn i zeskoczył z wdziękiem z deski. Syn Logue'a jeszcze falował w górze, chcąc dogonić przyjaciela. Wciąż oszołomiony sprawnością Crisa, Ad-da widział różnicę między dwoma chłopcami. Farr dysponował wrodzoną, spotęgowaną przez Biegun siłą, ale w porównaniu z atletyczną gracją latorośli Mixxaxów wydawał się niezdarny, ociężały i pozbawiony dobrej koordynacji ruchów.
Ale z drugiej strony, młodzieniec z nadpływu nie mógł sobie pozwolić na luksus ciągłego igrania w Powietrzu.
— Dobrze sobie radzisz z tym czymś.
— Dzięki. — Cris spuścił głowę, porośniętą dziwacznie pomalowanymi włosami. Nie sprawiał wrażenia zakłopotanego.
— Słyszałem, że bierzesz udział w Igrzyskach — wtrącił Bzya. Adda zmarszczył brwi.
— W jakich Igrzyskach?
— Odbywają się raz do roku — wyjaśnił Farr z zapałem. — Cris opowiadał mi o nich. O sportach powietrznych — o surfmgu, tobogganach, aerobatach, faloboksie. Połowa mieszkańców Miasta udaje się na stadion, żeby je oglądać.
— To brzmi zabawnie.
Bzya szturchnął Addę w żebra ostrym kciukiem.
— To jest zabawa, stary pierniku. Jeśli tu zostaniesz, powinieneś ją obejrzeć.
— To coś więcej niż zabawa — rzekł syn Toby z powagą, grubszym niż zazwyczaj głosem.
Adda przyglądał mu się z zaciekawieniem. Już od dawna uważał, że Cris to dobry chłopiec — nieco ograniczony w zain-teresowaiach, ale oddany Farrowi. Jednak teraz dostrzegł u tego młodego człowieka coś nowego: skupienie, spotęgowane wyrazem jego ciemnych oczodołów.
Bzya powiedział do Addy:
— Igrzyska mogą bardzo zmienić życie takiego młodego, utalentowanego człowieka jak Cris. Chwila sławy… pieniądze, zaproszenia do Pałacu…