— Bezpiecznej podróży — powiedział. Dura odwróciła się do niego. Z początku była nieco poirytowana, ale dostrzegła na jego mizernej twarzy autentyczną życzliwość.
— Dzięki — wycedziła. Skinął głową.
— Rozumiem, co czujesz. Dziwi cię to? Stary, zgrzybiały Seciv, który nie zrobiłby niczego bez swoich rylców i stołów. Niemniej jednak, jestem człowiekiem. Boisz się podróży, która cię czeka…
— Właściwiej byłoby powiedzieć, że jestem nią przerażona. Skrzywił się.
— To przynajmniej jesteś zdrowa na umyśle. Już zaczynasz tęsknić za rodziną i przyjaciółmi. I zapewne uważasz, że nie uda ci się wrócić.
Poczuła odrobinę wdzięczności dla Seciva. Po raz pierwszy ktoś odważył się powiedzieć głośno to, czego bała się najbardziej.
— Szczerze mówiąc, tak.
— Ale mimo to wybierasz się w tę podróż. — Uśmiechnął się. — Przedkładasz bezpieczeństwo świata nad swoje własne.
— Nie — warknęła. — Liczy się dla mnie przede wszystkim bezpieczeństwo mojego brata.
— To więcej niż można by było sobie życzyć. Tak jak Dura podejrzewała, mieszkańcy Miasta nalegali, aby w wyprawie wzięła udział jedna z Istot Ludzkich. Adda nie wchodził w rachubę ze względu na podeszły wiek i odniesione obrażenia. Wykluczenie Farra — które sprawiło mu znaczny zawód — nie było już takie oczywiste. Wprawdzie pamiętano, że jest zbyt młody, ale brano też pod uwagę fakt, że pracował przez krótki czas jako Poławiacz. Jego siostra musiała nieźle się namęczyć, żeby rozstrzygnąć dyskusję na swoją korzyść.
Wybór drugiego członka załogi był niespodzianką. Został nim Hork, Przewodniczący Parz. Właśnie zaczął się kręcić po hali i podawać rękę inżynierom. Dura ponuro obserwowała jego zachowanie. Musiał odczuwać ten sam strach co ona i — przynajmniej przez kilka ostatnich miesięcy — ogromną presję otoczenia, a jednak wydawał się odprężony i całkowicie panował nad sytuacją. Władza była dla niego czymś naturalnym. W porównaniu z nim czuła się mała i słaba.
— Trzyma fason — zauważyła kwaśno. Seciv dotknął kącika warg.
— Może. Albo przeważa u niego strach przed rezygnacją z tej wyprawy, przed pozostaniem tutaj. Wiesz, Hork ogromnie ryzykuje, decydując się na tę podróż.
Dura zdawała sobie sprawę, jak karkołomny jest ten pomysł. Ito i Tobą wyjaśnili jej co nieco. Znała się więc na polityce Parz wystarczająco dobrze, by choć trochę rozumieć położenie Horka. Bez względu na to, jak nieracjonalne były oczekiwania mieszkańców Parz, uważali oni, że Przewodniczący powinien rozwiązać ich problemy — zlikwidować racjonowanie żywności, przywrócić dostawy drewna i doprowadzić do normalnego funkcjonowania Miasta. I pootwierać sklepy, do licha. Ponieważ nie udało mu się tego dokonać (ale niby jak miał to zrobić?), jego pozycja była zagrożona. Na Dworze i w łonie Komitetu istniały liczne frakcje, które atakowały władcę w mniej lub bardziej zawoalowany sposób.
Podejmując się niedorzecznej wyprawy do Podpłaszcza, Hork stawiał wszystko na jedną szalę. Wszystko albo nic. W razie sukcesu Przewodniczący powróciłby w glorii zbawcy Miasta i wszystkich ludzi w Płaszczu. Gdyby jednak nie udało mu się… Durze przyszła do głowy kłopotliwa myśl, że dla władcy lepsza byłaby szybka, chwalebna śmierć w głębinach Podpłaszcza, niż śmierć z rąk zabójcy tu, w jasno oświetlonych korytarzach Parz.
Członkowie załogi musieli przepychać się do kabiny pojazdu przez właz, zamykany pokrywą na zawiasach i umieszczony w górnej części cylindra. Hosch, były zarządca Portu, sprawdzał podstawowe systemy statku. Dura patrzyła, jak jego chude, zgarbione ramiona wyłaniają się z luku. Zgodnie z przewidywaniami Muuba, sprawnie kierował budową nowego wehikułu, pomimo iż był zgorzkniałym człowiekiem. Potrafił korzystać z błyskotliwych ekspertyz ludzi w rodzaju Seciva Tropa i łączył je z praktycznymi umiejętnościami inżynierów Portu.
Hosch zerknął w górę i przekonał się, że Dura i Hork są gotowi.
— Już czas — oznajmił.
Dura poczuła, że robi jej się słabo. Jakby we śnie, obserwowała swoje ręce i nogi, sunąc w kierunku statku.
Z trudem wgramoliła się do środka. Musiała przecisnąć się między uwiązanymi, próbującymi zrzucić uprząż świniami powietrznymi i błyszczącą turbiną. Rozpoczęcie podróży przyjmowała z ulgą, której towarzyszył jednak ogromny, straszliwy lęk.
Pożegnawszy się z inżynierami, Muubem, Secivem i resztą, Hork uścisnął wychudzoną rękę Hoscha i wszedł do kabiny, przepychając swoją lśniącą postać przez otwór włazu. Nie zwracał uwagi na to, że pobrudził sobie kombinezon, ocierając się o świnie. Zamknął za sobą właz i sprawdził jego szczelność.
Przez chwilę Hork i Dura krążyli blisko włazu. Po raz pierwszy przebywali w tym wnętrzu sami. Spojrzeli sobie w oczy. Dziewczyna pomyślała, że teraz są ze sobą związani na dobre i złe. Zauważyła, że Przewodniczący również uświadamia sobie powoli ten fakt. Jednakże nie zdradzał lęku; z jego twarzy wyczytała pogodny nastrój, a nawet entuzjazm.
Na krew Xeelee, stwierdziła w myślach. Jemu to się podoba.
Bez słowa zeszli w głąb statku.
Skrępowane świnie znajdowały się w pobliżu górnej części cylindra. Dura wgramoliła się do luźnej uprzęży umieszczonej blisko zwierząt. Wnętrze pojazdu obłożone było zbiornikami Powietrza, zapasami żywności, szafkami ze sprzętem. W jednym z kątów umieszczono prymitywną latrynę. Wiatraki chłodziły kabinę, głośno szumiąc, a drewniane lampy, przytwierdzone do ścian, promieniowały przytłumionym zielonym światłem.
W niżej położonej części kabiny Hork usiadł na fotelu pilota przed jednym z szerszych okien. Nieskomplikowana tablica rozdzielcza, którą miał obsługiwać, była wyposażona w trzy dźwignie i szereg przełączników. Przewodniczący zakasał rękawy. Na jego twarzy malowała się rozkosz.
Ktoś uderzył w kadłub od zewnątrz.
Hork radośnie odpowiedział tym samym, śmiejąc się od ucha do ucha.
— A więc zaczyna się! — oznajmił, wstrzymując oddech.
Wehikuł gwałtownie ruszył. Dura usłyszała stłumiony okrzyk inżynierów w Porcie oraz skrzypienie kołowrotów, z których zaczęto opuszczać liny.
Po kilku sekundach statek wyłonił się z Portu. Jego wnętrze omiótł złocisty blask polarnego światła Powietrza, sprawiając, że dziewczynę ogarnęło nieprzyjemne, klaustrofobiczne uczucie. Oddalaniu się pojazdu od Miasta towarzyszyły sylwetki falujących ludzi, wśród których były także dzieci.
Hork śmiał się. Dura popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
— Och, daj spokój — powiedział mężczyzna żywo. — Ruszyliśmy! Czyż to nie jest fantastyczna przygoda? I jakaż to ulga robić coś, wybierać się dokądś. Co ty na to, Dura?
Dziewczyna pociągnęła nosem. Jej zgorzkniała mina nie miała nic wspólnego z entuzjazmem.
— Ano, zmierzam do piekła w brzuchu drewnianej świni. I jakoś nie znajduję powodów, żeby się cieszyć. Z całym szacunkiem, Hork. A poza tym czeka nas sporo roboty.
Zerknąwszy na jego stwardniałe rysy, przez chwilę czuła się niepewnie. Już kilkakrotnie zdarzało jej się być świadkiem napadów gniewu Horka. Jednak tym razem Przewodniczący znowu wybuchnął donośnym śmiechem. Jego hałaśliwa, wylewna osobowość przytłaczała Durę. Czuła, że w tej ciasnej kabinie zaczyna się kurczyć, uciekać w głąb siebie samej.
— Zgadza się, kapitanie! — oznajmił Hork. — I chyba już pora, żebyś zaczęła karmić świnie, prawda?
Miał rację. Odwróciła się i przystąpiła do pracy. Statek powinien zostać odcięty od liny Portu dopiero po jakimś czasie, ale musieli upewnić się, że wewnętrzna turbina i pola magnetyczne funkcjonują prawidłowo. Uprząż zwierząt została przewieszona w poprzek kadłuba w taki sposób, że świńskie zadki były zwrócone ku szerokim łopatkom turbiny. Koryto z chropowatego drewna zostało umieszczone w odległości około mikrona od nieregularnych, sześciookich pysków świń.