Выбрать главу

Dura wyjęła z szafki torbę z liśćmi i pokruszywszy je, napełniła nimi koryto. Po chwili kabinę przenikał rozkoszny aromat. Dura zdawała sobie sprawę, że Hork pochyla się nad konsolą, starając się odciąć od wszelkich zapachów. Jeśli chodziło o nią samą — no cóż, mogła tylko czuć smak protonów skapujących na jej język.

Świnie nie wytrzymywały. Nerwowo wytrzeszczały sześciokątne szeregi oczu i rozdziawiały pyski. Gniewnie pochrząkiwały, napierając na niewzruszoną uprząż, szarpały się w kierunku karmy, a jednocześnie puszczały wiatroodrzuty, które powoli wypełniały ciasne wnętrze wehikułu.

Pod wpływem stałego ciśnienia wywieranego przez strumień wiatroodrzutów szerokie łopatki turbiny zaczęły się obracać. Wkrótce słodkawa, piżmowa woń zwierząt przeniknęła Powietrze kabiny. Dura zamknęła oczy i przypominała sobie zapachy z dzieciństwa, zapachy Sieci z jej odgrodzonym stadem świń. Rozdzieliła kilka porcji liści, tak żeby mogły jej dosięgnąć rozdziawione pyski. Zwierzęta miały dostawać tylko minimalne ilości karmy, aby ciągle odczuwały lekki głód.

Anatomia zdrowej świni powietrznej umożliwiała jej wytwarzanie wiatroodrzutów przez wiele dni przy minimalnych racjach żywnościowych. Stworzenia te potrafiły pokonywać całe metry, rozkładając w miarę potrzeby część zbędnej masy swego ciała, by zasilić swój organiczny system napędowy. Piątka świń była wprawdzie przerażona i przygnębiona warunkami, w jakich musiała przebywać, ale mogła bez trudu napędzać turbinę tak długo, jak sobie życzyli ludzie. Poza tym istniał system wspomagający — piec opalany reakcjami jądrowymi drewna — którego można było użyć w ostateczności, ryzykując przegrzanie kabiny.

Hork mruknął coś do siebie i na próbę przekręcił przełączniki. Statek gwałtownie zadygotał. Mężczyzna wyjrzał przez okno, próbując ocenić efekt przepływu prądów przez obręcze nadprzewodnikowe.

Nagle w oknie naprzeciwko Dury pojawiła się twarz Farra, poważna i niewzruszona. Uświadomiła sobie, że chłopiec falował bardzo intensywnie — wszak pojazd opadał bardzo szybko. Wkrótce ani jej brat, ani inni falujący ludzie nie będą w stanie za nim nadążyć.

Najwyraźniej Farrowi udało się niepostrzeżenie wymknąć spod opieki Addy. Chciał się pożegnać. Dura zmusiła się do uśmiechu i pomachała do brata.

Coś uderzyło w kadłub „Latającej Świni". Stateczek zadrżał w Powietrzu, a potem znowu opadał bez wstrząsów.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

— Co to było?

Hork spokojnie zerknął w górę.

— Odcięto linę Portu. Zgodnie z planem. — Wyjrzał przez okno. Patrzył na mroczne cienie obręczy nadprzewodnikowych.

— Teraz opadamy dzięki własnemu napędowi. Prądy w tych obręczach sprawiają, że falując, zanurzamy się coraz głębiej w Gwiazdę. I tylko dzięki obręczom będziemy mogli wrócić do domu… Jesteśmy sami — dorzucił. — Ale przynajmniej ruszyliśmy w drogę.

20

Trzy metry głębokości. Taka głębokość nie mieściła się Durze w głowie. Ludzie w Płaszczu mogli żyć tylko w osłonie nadciekłego Powietrza o grubości zaledwie kilku metrów. Podczas pierwszej wyprawy z Tobą do Bieguna z nadpływu — tak dalekiej, że Dura miała wrażenie, iż podróżuje po krzywiźnie samej Gwiazdy — pokonali najwyżej trzydzieści metrów.

A teraz wwiercała się całe metry w głąb bezlitosnej masy Gwiazdy. Wyobrażała sobie, jak Gwiazda miażdży drewnianą łódeczkę i wypluwa ich niby pasożytnicze robactwo. I niewiele pocieszała ją myśl, że podróż zostanie przerwana przed osiągnięciem tej niszczącej głębokości tylko pod warunkiem, iż osiągną swój cel… iż jakiś niewyobrażalny twór wyłoni się z Rdzenia i wyjdzie im na powitanie.

Pod koniec drugiego dnia znajdowali się już poniżej mgławicowej granicy warstwy Powietrza nadającej się do życia. Jaskrawa żółć Powietrza za oknami zanikała; przybierała kolejno odcień bursztynu, ciemnego oranżu i wreszcie krwistego fioletu, który nasuwał skojarzenie z Morzem Kwantowym.

Dura przycisnęła twarz do chłodnego, przezroczystego drewna w nadziei, że coś zobaczy: egzotyczne zwierzęta, nieznane plemienia mało uczłowieczonych ludzi, jakąś konstrukcję wewnątrz Gwiazdy — cokolwiek. W zielonym świetle drewnianych lamp dostrzegała jednak tylko błotnisty fiolet gęstniejącego Powietrza i swoje własne, zniekształcone, niewyraźne odbicie. Była uwięziona — ze swoimi lękami oraz z Horkiem. Jeszcze przed wyprawą przewidywała, że w tym malutkim drewnianym pudełku, żłobiącym sobie drogę ku potężnym wnętrznościom Gwiazdy, będzie się źle czuła, lecz teraz gęsta ciemność za oknem przyprawiała ją o klaustrofobię. Zamknęła się w sobie. Opiekowała się niespokojnymi świniami, starała się spać tak często, jak to było możliwe, i unikała spojrzeń Horka.

Trzeciego dnia szef Komitetu usiłował z nią porozmawiać. Uznała to za narzucanie się.

— Jesteś zamyślona — zauważył obraźliwie pogodnym tonem. — Mam nadzieję, że ta przygoda nie wywołuje u ciebie żadnych — hm — filozoficznych problemów.

Opuścił fotel pilota i wzbił się w górę, bliżej jej stanowiska przy zaprzęgu świń. Popatrzyła na jego szeroką, otyłą twarz i obfitą brodę. Kiedy zobaczyła Horka po raz pierwszy, była zafascynowana i zaniepokojona — niewątpliwie zgodnie z intencjami władcy — właśnie brodą, widokiem mężczyzny z zarostem na twarzy. Teraz jednak, przyglądając się uważniej, stwierdziła, iż korzenie rurek włosowych brody tworzą regularny, sześciokątny wzór na podbródku Przewodniczącego. A zatem broda została wszczepiona. Posłużono się albo włosami samego Horka, albo któregoś z jego pechowych poddanych.

Doszła do wniosku, że broda nie robi już na niej wrażenia i jest co najwyżej oznaką dekadencji jej właściciela. W dodatku żółkła szybciej niż rurki włosowe na jego czaszce. Jeszcze kilka lat i Hork będzie wyglądał naprawdę idiotycznie.

Jakiż on był zwalisty, jaki natarczywy, jaki irytujący. Miała wrażenie, że panujące między nimi napięcie trzaskało jak gaz elektronowy.

— Filozoficzne problemy? Nie jestem przesądna.

— Wcale tego nie sugerowałem.

— Nie mamy religijnego stosunku do Xeelee. Nie obawiam się, że tą wycieczką sprowadzimy na siebie gniew Xeelee, jeśli to masz na myśli. Ale Istoty Ludzkie same nigdy nie odważyłyby się urządzić wyprawy do Gwiazdy.

— Ponieważ Xeelee będą się wami opiekować jak niebiańska mamusia.

Dura westchnęła.

— Wcale nie. W gruncie rzeczy, jest dokładnie na odwrót… Musimy akceptować poczynania Xeelee bez zastrzeżeń, gdyż wierzymy, że ich cele okażą się w dalekiej perspektywie korzystne dla nas wszystkich, dla całej ludzkiej rasy. Nawet jeśli to oznacza zniszczenie Gwiazdy — nawet jeśli w grę będzie wchodzić zagłada nas wszystkich.

Hork pokręcił głową.

— Wy, nadpływowcy, lubicie żartować. No cóż, trochę smutna jest ta wasza wiara. I nie daje zbyt wielkiej pociechy.

— Nic nie rozumiesz — odparła Dura. — Ona wcale nie ma przynosić pociechy. Moja pociecha jest tam, w górze — powiedziała, unosząc gwałtownie kciuk. — Moja rodzina i plemię.

Hork patrzył na nią. Miał grube, prymitywne rysy, ale — musiała niechętnie przyznać — pod warstwami tłuszczu kryła się odrobina wrażliwości i inteligencji.

— Boisz się śmierci, Dura, pomimo swojej wiedzy. Dziewczyna roześmiała i zamknęła oczy.