— Przecież mówiłam ci, że wiedza nie musi przynosić pociechy. Nie mam powodu, żeby nie lękać się śmierci… i teraz rzeczywiście się jej boję.
Hork oddychał głęboko.
— Wobec tego uwierz we mnie. Przeżyjemy. Czuję to. Wiem, że tak będzie.
Przysunął się tak blisko, że poczuła w jego oddechu aromat słodkiego chleba. Na twarzy mężczyzny malowała się stanowczość i determinacja. Przez chwilę Dura miała ochotę pławić się w tym zdecydowaniu, napawać jego ogromną siłą, jakby Hork był jej odrodzonym ojcem.
Jednakże oparła się pokusie.
— A więc ty nie lękasz się śmierci? — zagadnęła oschle. — Czy twoja władza w Parz pomoże d zapobiec ostatecznej katastrofie?
— Oczywiście, że nie — odparł. — I uczucie strachu wcale nie jest mi obce. Dziwi cię to, prawda? Nie jestem głupcem, który nie boi się, bo nie ma ani krztyny wyobraźni, nadpływowcze. Nie mam też w sobie aż tyle arogancji, by uważać, że śmierć mnie nie dotyczy. Wiem, iż w ostatecznym rozrachunku jestem słaby jak każdy człowiek w obliczu wielkich mocy Gwiazdy, że już nie wspomnę o nieznanym, które znajduje się poza nią. Ale teraz odczuwam… — Pomachał ręką. — Odczuwam radość. Już nie ograniczam się do oczekiwania na następne Zaburzenie albo do usuwania zniszczeń w Parz po poprzednim. Próbuję zmienić świat, rzucić wyzwanie obecnemu stanowi rzeczy. — Jego oczodoły przypominały ciemne studnie. — I nie mógłbym pozwolić na to, żeby ktokolwiek penetrował mroczne serce Gwiazdy bez mojego udziału. — Popatrzył na Durę. — Czy potrafisz to zrozumieć?
— Niektórzy mówią, że uciekasz od rzeczywistych problemów. Że okazałbyś prawdziwą odwagę, zostając w Parz i zmagając się z kataklizmem, zamiast uciekać i marnować środki na efektowną, ale bezużyteczną wyprawę.
Kiwnął głową, uśmiechając się ponuro.
— Wiem. Jednym z tych ludzi jest Muub. Och, nie martw się. Nic na to nie poradzę. To tylko jeden z punktów widzenia. Nawet mnie zdarza się tak myśleć, gdy przeżywam złe chwile. — Wyszczerzył zęby. — Ale mam nadzieję, że ojciec byłby ze mnie dumny, gdyby teraz obserwował moje poczynania. Zawsze uważał, że jestem taki… praktyczny. Taki pozbawiony wyobraźni. A mimo to…
Usłyszeli jakiś łomot dochodzący z kadłuba „Latającej Świni". Mały statek zadygotał. Świnie kwiczały, miotając się w swojej uprzęży. Dura i Hork odruchowo padli sobie w ramiona.
Wehikuł powrócił do stabilnego lotu. Dura czuła na brzuchu i piersiach ciężar wydatnego brzucha Horka, którego tłuste fałdy skrywał połyskujący materiał.
— Co to było?
Małe, regularne rzędy włosków na obrzeżach brody Przewodniczącego unosiły się, kiedy oddychał.
— Bergi materii rdzeniowej — odparł z napięciem w głosie. — Ot i wszystko. Bergi materii rdzeniowej. Gdyby któreś z nas dwojga było Poławiaczem, nie balibyśmy się ich. Właśnie dlatego wysyła się tu przede wszystkim Poławiaczy. „Świnia" została zaprojektowana z myślą o takich małych wstrząsach, toteż nie mamy powodu do obaw.
Nadal oplatał Durę ramionami, a ona odwzajemniała uścisk, dotykając fałd szaty na jego plecach. Kiedy wyciągnął rękę, żeby pogłaskać jej włosy, nagle zapragnęła pogrążyć się w tym masywnym, silnym ciele, ukryć w ciepłym mroku jego potężnych oczodołów.
Wymacała guziki na szacie mężczyzny, przyszyte do bocznego szwu. W tym samym momencie poczuła, jak po jej kombinezonie wędrują jego grube, niezdarne palce.
W ostatnim przebłysku zdrowego rozsądku zerknęła na twarz Przewodniczącego. Rozchylone usta i połyskujące, rozszerzone nozdrza sugerowały, że władca Parz pożąda jej równie silnie jak ona jego.
Szata Horka rozsunęła się. Dura zdarła z piersi i brzucha mężczyzny warstwę grubego kosztownego materiału. Jej lewa ręka powędrowała w dół ciała Przewodniczącego, do schowka.
Dziewczyna zręcznie wyciągnęła jego małego członka, objęła go palcami i delikatnie ścisnęła. Od razu napęczniał i rozepchnął się w jej dłoni niczym małe zwierzątko. Hork rozpiął jej kombinezon. Dura niecierpliwie wymachiwała nogami, zrzucając garderobę, która w chwilę później unosiła się w Powietrzu. Sucha, ciepła ręka towarzysza podróży przesunęła się po jej udzie i wśliznęła między nogi. Delikatnie rozchyliła uda, a on dotykał jej krocza tak ochoczo i niezdarnie, jakby był dorastającym młodzieńcem. Poczuła chłód w sobie i wiedziała, że jest gotowa, że błony w jej wnętrzu już przesiąkają nawilżającym Powietrzem.
Chwyciła rytmicznie pulsujący penis i wepchnęła głęboko w siebie. Wszedł w nią bez trudu. Mężczyzna westchnął i wtulił twarz w jej ramię, ona zaś złożyła policzek na jego włosach. Odnosiła wrażenie, iż jego penis zachowuje się w niej jak rozgrzane, bijące serce. Czuła na swoich nogach dotyk ciepłych, szorstkich, wciąż jeszcze odzianych nóg Horka. Zaczęła rozchylać uda na boki, tam i z powrotem, pozwalając, aby ta czynność stymulowała ścianki mięśni w jej wnętrzu.
Wreszcie poczuła, że ściska go naprawdę mocno, a jej mięśnie intensywnie pulsują. Zadygotała i usłyszała westchnienie Przewodniczącego. Unosili się w Powietrzu. Napierał na nią zwalistym ciałem i przez kilka sekund starali się osiągnąć podobny rytm. Po chwili ich ciała znalazły wspólne tempo i Dura przeżywała rozkosz, czując, jak ścianki jej pochwy pulsują zgodnie z ruchami Horka.
Jego szczytowanie nastąpiło szybko i poprzedziło orgazm dziewczyny zaledwie o kilka uderzeń serca. Krzyknęli i zadygotali spleceni w uścisku. Mięśnie pleców mężczyzny drgały w zetknięciu z palcami partnerki.
Hork osunął się na Durę. Przytrzymywała go i przeczesywała mu włosy, nie chcąc tracić kontaktu z ciepłym, masywnym ciałem mężczyzny. Wciąż czuła w sobie jego rozgrzany, mały penis. Chwila bliskości przedłużała się. Jakże dziwna wydałaby się jej ta zażyłość — w śmiertelnie niebezpiecznych otchłaniach Gwiazdy, z władcą zdumiewającego Miasta — gdyby umiała wyobrazić sobie taką sytuację w dniach przed swoim pierwszym opuszczeniem nadpływu.
Nie wiadomo dlaczego przypomniała jej się Deni Maxx, energiczna lekarka ze szpitala Muuba. Zapewne Deni powiedziałaby: „Ależ wasze spółkowanie wydałoby się znacznie dziwniejsze obserwującemu was Ur-człowiekowi. Sądzimy, że ich mechanizm seksualny opierał się — w przeciwieństwie do naszego — nie na kompresji, lecz na ruchach frykcyjnych. Oczywiście w naszym przypadku byłoby to niemożliwe, gdyż jesteśmy zanurzeni w nadcieczy, dlatego kiedy nas zaprojektowali…”
Powoli znikała intymna atmosfera. Do świadomości Dury przenikały dźwięki z pokładu statku — sapanie jedzących świń powietrznych, cichy warkot osi turbiny, powolny syk drewnianych lamp. Przestała odczuwać jedność z Horkiem. Uprzytomniła sobie, że dzielą ich fałdy odzieży zaplątanej niewygodnie między nimi, a plecy zesztywniały jej na skutek ciągłego nachylania się ponad brzuchem mężczyzny.
Delikatnie odepchnęła Przewodniczącego. Jego penis wysunął się z niej z cichym, ciepłym szumem.
Hork spojrzał jej w oczy, uśmiechnął się — odnotowała z zaskoczeniem, że wyglądał tak, jakby przed chwilą płakał — i wepchnął penisa do schowka. Następnie wciągnął kombinezon na swój pokaźny brzuch. Dura również zaczęła się ubierać.
— Dlaczego to zrobiliśmy? — zapytała po dłuższej chwili. Oddalił się od niej i usiadł na małym fotelu przy tablicy rozdzielczej. Zauważyła, że jego lśniący kombinezon pogniótł się i źle leżał mu na ramionach, wyglądając mniej elegancko.
— Ze strachu — odparł lakonicznie. Odzyskał panowanie nad sobą, ale już nie silił się na drażniący, agresywny styl bycia. Atmosfera między nimi uległa zmianie; znikło napięcie, które panowało na pokładzie statku przez pierwsze dni wyprawy. — Ze strachu. To oczywiste. Potrzebowałem… pociechy. Pragnąłem się zatracić. Nie wiem, czy to wystarczający powód. Przepraszam.