Выбрать главу

Dwie miski zostały opróżnione. Adda pomyślał, że mógłby siedzieć bez końca w tym przytulnym pomieszczeniu z Bzyą.

— Naprawdę wierzysz w to? Spójrz na siebie. Poławiaczu. Przypomnij sobie, na jakie niebezpieczeństwa narażasz się każdego dnia. Czy to rzeczywiście najlepszy tryb życia, jaki mógłbyś prowadzić?

Wielkolud wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Hm, zamieniłbym się z Horkiem, gdybym uznał, że potrafię sprawować władzę. Oczywiście, że zrobiłbym to. A bliżej mnie, w Porcie, jest mnóstwo ludzi, których najchętniej udusiłbym, gdybym doszedł do wniosku, że świat będzie dzięki temu lepszy. Ponieważ jednak myślę, że na ich miejscu pojawiliby się jeszcze gorsi osobnicy, godzę się z tym, iż jestem na samym dnie tej piramidy. Albo blisko dna. I tak już być musi. Będę walczył z niesprawiedliwością i nierównością, ale akceptuję potrzebę istnienia takiej piramidy. — Spojrzał na Addę uważnie. — Czy to ma sens?

Starzec zastanowił się nad jego pytaniem.

— Nie — odparł po chwili. — Ale to chyba i tak nie ma znaczenia.

Bzya wybuchnął śmiechem.

— Teraz już rozumiesz, dlaczego dają nam to ciasto za darmo. Masz. — Wyciągnął trzecią miskę. — Za twoje zdrowie, mój przyjacielu.

Adda sięgnął po ciasto.

* * *

Minęło kilka dni. System zmian Bzyi właśnie teraz przewidywał kolejną przerwę. Adda szukał Farra, ale nie mógł go odnaleźć, dlatego udał się do baru sam. Nieco sztywno wszedł do środka, gdyż wciąż miał na sobie opatrunki. Zaglądał do wszystkich ciemnych zakątków.

Nigdzie nie znalazł Bzyi. Nie mógł zostać i opuścił lokal.

21

We wnętrzu Gwiazdy nie było wyraźnych granic. Dominująca postać materii ulegała stopniowym przemianom w miarę wzrostu ciśnienia i gęstości. A zatem opadaniu „Latającej Świni" nie towarzyszyły żadne gwałtowne wstrząsy. Następowało jedynie powolne, przygnębiające zanikanie resztek światła Powietrza. Blask przytwierdzonych do ścian drewnianych lamp nie rozjaśniał dostatecznie pomieszczenia. Długie migoczące cienie w zamglonej zieleni sprawiały, że w kabinie panował złowieszczy mrok.

Dla Dury, która skuliła się w swoim kącie, to powolne, nie kończące się zanurzanie w ciemności było jak powolne umieranie.

Wkrótce jednak przestali się poruszać w tak jednostajnym tempie. Statek przechylił się alarmująco i omal nie ustawił na sztorc. Pracujące świnie rzucały olbrzymie cienie na górną ścianę kabiny i kwiczały żałośnie. Hork zanosił się śmiechem; jego oczodoły przypominały ciemnozielone bajorka.

Dura drapała palcami gładkie drewniane ściany, szukając możliwości zaczepienia rąk.

— Co się dzieje? Dlaczego ciągle coś w nas wali?

— Każdy Dzwon uderza w prądy Podpłaszcza. Jedyna różnica polega na tym, iż nie mamy Grzbietu, który zapewniałby równowagę. — Hork mówił do niej powoli jak do osoby ograniczonej umysłowo. Od czasu ich jedynego kontaktu fizycznego okazywał dziewczynie ledwie wyczuwalną wrogość. — Skład Płaszcza na tej głębokości różni się od naszego Powietrza… tak przynajmniej twierdzili moi nauczyciele. Prawdopodobnie w dalszym ciągu jest nadcieczą złożoną z neutronów, ale w przeciwieństwie do Powietrza, charakteryzuje się anizotropią — zróżnicowaniem własności w zależności od kierunku.

Dura zmarszczyła brwi.

— A więc w niektórych kierunkach zachowuje się jak Powietrze i nie powstrzymuje naszego opadania. Jednak w innych…

— … jest gęsta i lepka, i uderza w naszą powłokę magnetyczną. Tak.

— Ale jak rozróżniasz, w którym kierunku przypomina Powietrze?

— Nie potrafię tego zrobić. — Hork uśmiechnął się. — Na tym polega cała zabawa.

— Ale to jest niebezpieczne — odparła i od razu poczuła zażenowanie swym dziecinnym argumentem.

— Oczywiście, że tak. Właśnie dlatego Port ponosi tak duże straty.

I właśnie tam posłałam swojego brata, pomyślała Dura, dygocząc. Odczuwała dziwny, spóźniony strach. Dryfując w anizotropowym koszmarze, miała wrażenie, że dopiero teraz zaczyna się martwić o Farra.

Jednakże po pewnym czasie przekonała się, że prawie nie zwraca uwagi na ciągłe, nieregularne uderzenia. Pogrążona w ciepłej, cuchnącej świńskimi wiatroodrzutami atmosferze statku, nad którego lotem czuwał milczący, cierpliwy Hork, zdołała nawet się zdrzemnąć.

Wtem coś wyrżnęło w bok wehikułu.

Dura wrzasnęła i podskoczyła, całkowicie otrząsnąwszy się ze snu. Czuła, że drży na skutek tego stuknięcia, jakby ktoś uderzył ją w czaszkę. Obrzuciła kabinę dzikim spojrzeniem, szukając zniszczeń. Świnie kwiczały jak szalone. Hork nadal siedział przy urządzeniach sterowniczych i śmiał się.

— Niech cię diabli. Co to było? Rozłożył ręce.

— Tylko skromne pozdrowienia od Morza Kwantowego. — Wyciągnął rękę. — Wyjrzyj przez okno.

Odwróciła się i zerknęła przez przezroczyste drewno. Płaszcz był w tym miejscu całkowicie ciemny, ale lampy pokładowe oświetlały zielono tę mroczną, wzburzoną substancję na odległość kilku mikronów. W zamglonej toni dryfowały jakieś nieregularne kształty; wśród nich były wyspy o tak wielkich rozmiarach, że mogłyby połknąć stateczek. Gigantyczne bloki sunęły cicho w górę, ku odległemu Płaszczowi — a „Świnia", płynąc pod prąd tej rzeki stałej materii, podążała w głąb Gwiazdy, do Rdzenia.

— Bergi materii rdzeniowej… Wyspy materii hiperonowej — odezwał się Hork. — Żaden Poławiacz nie poradziłby sobie z tak dużymi bergami… Ale też jeszcze żaden Poławiacz nie zawędrował na taką głębokość.

Dura spoglądała ponuro na szerokie, powoli sunące bryły materii hiperonowej. Uświadomiła sobie, że gdyby pechowo dali się złapać niebezpiecznej kombinacji dużej masy i przeciwnego prądu, ich stateczek zostałby zmiażdżony jak główka dziecka, i to pomimo tarczy magnetycznej.

— Jak głęboko jesteśmy?

Hork zerknął na prymitywne wskaźniki na tablicy rozdzielczej. Jego broda ocierała się cicho o przezroczyste drewno pokryw liczników.

— Trudno powiedzieć — przyznał. — Nasi bojaźliwi eksperci opracowali niezwykle inteligentne metody, żebyśmy mogli opaść na tę głębokość, ale nie wystarczyło im inteligencji na stworzenie sposobu informowania nas, gdzie się znajdujemy. Ale myślę, że… — zachmurzył się — … jakieś pięć metrów poniżej Miasta.

Durze zaparło dech w piersiach. Pięć metro w… Pięćset tysięcy ludzi. Taka podróż zrobiłaby wrażenie nawet na Ur-czło-wieku.

— Oczywiście nie jesteśmy w stanie kontrolować swojego położenia. Możemy co najwyżej opaść i, jeśli uda się nam przeżyć, z powrotem wypłynąć do góry. Ale nie wiadomo, gdzie się wynurzymy. Nie mamy pojęcia, dokąd zabierają nas te prądy.

— Omawialiśmy ten problem. Bez względu na to, gdzie się wynurzymy, musimy tylko podążać za Magpolem w kierunku Bieguna Południowego.

Hork uśmiechnął się do niej.

— Ale to mogłoby nastąpić dziesiątki metrów od Miasta… Powrót trwałby miesiące. Przebywając w odległych rejonach Gwiazdy, będziemy musieli polegać na szkole przetrwania, którą wyniosłaś z nadpływu. Oddam się w twoje ręce i, jak sądzę, podróż do domu okaże się… interesująca.

Uderzenia bergów hiperonowych były teraz silniejsze i częstsze. Hork pociągnął drewniane dźwignie na tablicy rozdzielczej, żeby zwolnić tempo opadania. Dura obserwowała przez okna bryły materii rdzeniowej gęstniejące wokół „Świni"; tylko tarcza magnetyczna chroniła statek przed zmiażdżeniem.

Wreszcie mężczyzna pstryknął palcami i odsunął się od tablicy rozdzielczej.