— Właściwie możesz pozwolić zwierzętom odpocząć — powiedział do Dury. — Utknęliśmy.
Dziewczyna zmarszczyła czoło i wyjrzała przez okna.
— Nie możemy zejść głębiej?
Hork wzruszył ramionami i ziewnął przeciągle.
— Nie możemy, chyba że między bergami powstanie kanał. Tworzą one od tego miejsca nieprzerwaną, zbitą masę — zresztą, sama widzisz. Nie, to już koniec podróży. — Przeleciał przez kabinę, wyciągnął z koryta dla świń trochę nietkniętej karmy i bez entuzjazmu zaczął przeżuwać liście. Podał swojej towarzyszce kilka garści karmy. — Masz — powiedział.
Dura przyjęła od niego jedzenie. Była zamyślona. Furkot turbiny ustał. Czuła się zawieszona w ciszy, którą przerywało jedynie ochrypłe sapanie świń i niezbyt donośne stukanie odłamków hiperonicznych o tarczę magnetyczną. Zaprzężone zwierzęta drżały ze strachu, szarpiąc się w uprzęży i przewracały swymi oczami. Jedząc, dziewczyna głaskała ich boki pokryte rozszerzonymi porami. Uspokaj anie wystraszonych zwierząt — opieka nad stworzeniami, które odczuwały jeszcze większy strach niż ona — zmniejszało jej napięcie.
Hork splótł ręce. Pod jego błyszczącym kostiumem rysowały się masywne ramiona.
— No cóż, jeszcze nigdy nie byłem na takim dziwnym pikniku.
— Co teraz robimy?
— A któż to może wiedzieć? — Uśmiechnął się do niej, pokazując trochę zawodowego wdzięku. — Być może pokonaliśmy tak długi dystans tylko dlatego, żeby zobaczyć to. — Wskazał okno. — Materię rdzeniową. Twardą, niebezpieczną i martwą. W każdym razie, zabawa jeszcze się nie skończyła. Przecież dopiero przybyliśmy na miejsce. Możemy tu zostać wiele dni, jeśli będziemy musieli.
Dura wybuchnęła śmiechem.
— Może powinieneś wyjść na zewnątrz i wygłosić przemówienie. Przebudzić Kolonistów z ich tysiącletniej drzemki.
Hork patrzył na nią beznamiętnie, poruszając szczękami. Po chwili odwrócił się. Zlekceważył ją całkowicie.
Było jej głupio. Poczuła się osamotniona, a cisza, która znowu zapanowała w kabinie, sprzyjała powrotowi lęku. Głaskała dygoczące świnie i przeżuwała listki.
Zastanawiała się, jak długo będą musieli tu czekać, zanim uparty Przewodniczący się podda albo zanim coś się wydarzy — coś, o czym już teraz myślała z przerażeniem.
Potem okazało się, że wcale nie musieli czekać długo.
Hork wrzasnął. Strach sprawił, że jego głos zabrzmiał piskliwie.
Dura, której jakoś udało się zasnąć, gwałtownie podskoczyła, czując w płucach i oczach duszne Powietrze. Szybko rozejrzała się dookoła.
Zielony blask lamp wypełniał kabinę niesamowitymi, wyrazistymi cieniami. Przerażone świnie kwiczały i prężyły się, chcąc zrzucić uprząż. W zachowaniu Horka nie było ani śladu arogancji i zarozumiałości. W zmiętym, poplamionym kombinezonie opierał się plecami o ścianę i bezskutecznie usiłował znaleźć jakąś broń. Można było odnieść wrażenie, że wszyscy pasażerowie „Latającej Świni", zarówno ludzie jak i zwierzęta, odlecieli od środka cylindrycznego statku niczym szczątki powolnej eksplozji.
Córka Logue'a zamrugała oczami, żeby widzieć lepiej, co się wokół niej dzieje. Przekonała się, że nie było żadnego wybuchu, w geometrycznym środku cylindra — źródle całego zamieszania — znajdowała się jeszcze jedna osoba. Trzecia ludzka istota, tutaj, gdzie poza nią i Horkiem nie mógł nikt przebywać…
Wytężając wzrok, Dura doszła do wniosku, że widzi raczej coś, co przybrało ludzką postać. W kabinie znajdowała się masywnie zbudowana kobieta, wyraźnie starsza od niej i ubrana w coś, co mogło być tuniką Poławiacza, tyle że lśniło pastelowym karmazy-nem i było pozbawione szwów. Miała czarne, ciasno upięte włosy. Z jej oczodołów, nozdrzy i ust wydostawała się fioletowa poświata.
Dziewczyna zauważyła, że oczy tej istoty nie są wklęsłe. Było w nich ciało — kulki, które poruszały się niezależnie od mięśni twarzy niczym zwierzęta uwięzione wewnątrz czaszki.
Dura poczuła, że listki podchodzą jej do gardła. Miała ochotę krzyczeć, wdrapywać się na ściany statku, żeby uciec. Starała się nie poruszać. Zmusiła się do uważnej obserwacji.
— To coś wygląda jak kobieta — szepnęła do Horka. — Jak człowiek. Ale to jest niemożliwe. Jak człowiek mógłby tu przeżyć? Przecież nie ma tu Powietrza do oddychania ani…
— Naturalnie, że to nie jest człowiek — przerwał jej zniecierpliwiony Hork. W jego głosie wyczuwało się jeszcze strach. — To musi być… coś innego, co wykorzystuje ludzką powłokę. Worek ognia ukształtowany na wzór człowieka.
— Ale jak nazwać to coś innego?
— Skąd mam wiedzieć?
— Myślisz, że to Xeelee?
— Jeszcze żaden człowiek nie widział Xeelee. Tak czy owak, Xeelee to tylko legenda.
Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że narasta w niej gniew. Doprawdy, żeby w takim momencie ktoś śmiał ją pouczać! Rzuciła Horkowi wściekłe spojrzenie i syknęła:
— To właśnie legendy sprawiły, że mnie tutaj sprowadziłeś, pamiętasz?
Przewodniczący miasta Parz zerknął na Durę z irytacją, a potem odwrócił się, żeby popatrzeć na istotę o wyglądzie kobiety. Kiedy przemówił, Dura nie mogła nie podziwiać jego spokojnego tonu.
— Hej, ty — zagadnął wyzywająco. — Intruzie. Czego od nas chcesz?
Wydawało się, że cisza, przerywana sapaniem świń, trwa nieskończenie długo. Spoglądając na ohydne fałdy ciała, które przykrywały wgłębienia uszne nieznajomej, córka Logue'a zastanawiała się, czy ta istota jest w stanie usłyszeć Horka, a co dopiero udzielić mu odpowiedzi.
Jednak po pewnym czasie istota o wyglądzie kobiety otworzyła usta. Spomiędzy warg trysnęła struga światła, a dźwięk, który wydała kobieta, był grubszy niż jakikolwiek głos wydobywany z piersi człowieka, i, przynajmniej na początku, nieartykułowany.
Po chwili Dura przekonała się ze zdumieniem, iż nieznajoma zaczyna wypowiadać słowa.
Oczekiwałam… oczekiwaliśmy was. Nie śpieszyło się wam zbytnio. No i strasznie się namęczyliśmy, zęby was znaleźć. — Rozejrzała się po wnętrzu „Świni". Jej szyja kręciła się nienaturalnie jak na przegubie kulkowym. Czy tylko na tyle was stać? Powinniście opaść znacznie głębiej; w tym miejscu warunki transmisji są fatalne…
Ludzka załoga „Latającej Świnii" wymieniła pełne konsternacji spojrzenia.
— Czy rozumiesz mnie? — zapytał istotę Hork. — Czy jesteś Kolonistą?
— Oczywiście, że cię rozumie — syknęła Dura, którą znowu ogarnęła złość. Ta torba ze skóry ludzkiej budziła w niej nie tylko lęk, ale także fascynację. — Jak to jest możliwe, że mówisz naszym językiem?
Poruszające się wargi istoty nasuwały okropne skojarzenie z ryjkiem świni powietrznej, a kulki w oczodołach kolejny raz okręciły się. Obserwując kobietopodobną rzecz, Dura doszła do wniosku, że dostrzega w niej coraz mniej cech ludzkich. Uświadomiła sobie, iż ma przed sobą kukiełkę jakiegoś tajemniczego hiperonowego stworzenia przebywającego na zewnątrz kadłuba. Wyjrzała przez okno, zastanawiając się, czy wpatrują się w nią czyjeś potężne, ciemne oczodoły.
Istota o wyglądzie kobiety uśmiechnęła się. To była upiorna parodia.
Naturalnie, ze cię rozumiem. Jestem, jak to określiłeś. Kolonistą… ale jestem również twoją babką. W każdym razie, w drugim lub trzecim pokoleniu…
Na tydzień przed Dniem Igrzysk lekarz Muub wysłał Addzie zaproszenie, aby starzec wspólnie z nim oglądał imprezę z loży Komitetu wysoko nad stadionem. Wiekowy myśliwy poczuł, że jest traktowany protekcjonalnie. Nie miał wątpliwości, że medyk nadal uważa go za nie ucywilizowanego dzikusa z nadpływu i będzie ubawiony jego reakcją na wielkie wydarzenie w życiu Miasta. Stary nadpływowiec nie miał ochoty dostarczać mu takiej rozrywki.