Dziewczyna powoli zbliżyła się do niego.
— Nic ci nie jest?
Z początku wydawało się, że nie usłyszał jej pytania. Wreszcie powoli odwrócił głowę, spoglądając na Durę.
— Nie jestem ranny. — Wykrzywił twarz w uśmiechu. — Nie wiem, ile mi zostało zdrowia po tej małej podróży, ale przynajmniej nie jestem ranny. A ty? Świnie?
— Czuję się dobrze. Zwierzęta też.
— A turbina?
Podziwiała Przewodniczącego za to, że tak szybko zapomniał o niesamowitościach wyprawy i skupił się na sprawach praktycznych. Wzruszyła ramionami.
Skinął głową.
— Dobrze. To oznacza, że możemy się poruszać.
— Tak — odparła powoli. — Chyba tak. Ale tylko pod warunkiem, że Magpole rozciąga się tak daleko.
Obserwował jej twarz, a potem niepewnie spojrzał przez okno.
— Myślisz, że się nie rozciąga? Że przekroczyliśmy granicę Magpola?
— Przebyliśmy długą drogę, Hork.
Dura odwróciła się i zaczęła oglądać swoje dłonie. Cienie na skórze były łagodne, srebrzyste; miała wrażenie, że rozproszone światło wygładza piętna czasu na jej ciele: zmarszczki i maleńkie blizny.
Zaraz, zaraz. Srebrzyste?!
Światło na zewnątrz statku zmieniło się.
Odsunęła się od Horka i wyjrzała przez okno wehikułu. Czworościan z błękitnego światła zniknął. Wokół znajdował się teraz pokój, czworościenne pudło zbudowane z jakiejś jednolitej szarej materii. Wydawało się, że ta gładka jak skóra substancja opatuliła szkielet konstrukcji, przeobrażając Złącze z otwartej klatki w pudło o czterech ścianach, okalające „Świnię".
Ściany nie były całkowicie jednolite. Na jednej z nich widniało coś w rodzaju dekoracji — okrągłe, wielobarwne plamy — a w drugiej znajdował się wycięty prostokąt o zaokrąglonych brzegach, który mógł pełnić jedynie funkcję drzwi.
Ale dokąd prowadziły te drzwi?
Hork podrapał się po głowie.
— Hm. No i co teraz? Zauważyłaś, skąd wzięły się te ściany? Dura przycisnęła twarz do okna z przezroczystego drewna.
— Hork, wydaje mi się, że już nie jesteśmy w Podpłaszczu.
— Tylko zgadujesz. — Wykrzywił twarz, sfrustrowany. Pokazała mu pomieszczenie za oknem.
— Myślę, że tam jest Powietrze. I chyba bylibyśmy w stanie tam przeżyć.
— Skąd możesz to wiedzieć?
— Oczywiście nie mogę tego wiedzieć. — Durę ogarnęła spokojna pewność. Uświadomiła sobie, że zaczyna czuć się bezpiecznie, ufać mocom, w których ręce się oddała. — Ale dlaczego mielibyśmy zostać sprowadzeni do miejsca, które byłoby dla nas zabójcze? Jaki cel miałoby takie działanie?
Zmarszczył brwi.
— Sądzisz, że to wszystko jest — zaplanowane? Że nasza podróż miała się odbyć w taki sposób i doprowadzić nas tutaj?
— Tak. Od momentu, gdy wlecieliśmy do tunelu, nasz los zależy od starożytnych maszyn Ur-ludzi. Z pewnością skonstruowali swoje urządzenia tak, aby nas chroniły. Myślę, że możemy im zaufać.
Hork wziął głęboki oddech. Cienki materiał napiął się na jego klatce piersiowej.
— Twierdzisz, że powinniśmy wyjść na zewnątrz? Wyłączyć turbinę i powłokę magnetyczną — zostawić „Świnię" i wyjść stąd?
— A w jakim innym celu zjawiliśmy się tutaj? — Uśmiechnęła się. — Tak czy owak, chcę obejrzeć te znaki na ścianach.
— W porządku. Jeśli nie zostaniemy zmiażdżeni w pierwszej chwili, będziemy wiedzieli, że miałaś rację. — Kiedy podjął decyzję, od razu ożywił się i znowu zaczął nim kierować pragmatyzm. — A poza tym i tak trzeba dać świniom odpocząć.
— Tak — odparła Dura. — Myślę, że przyda im się trochę wytchnienia.
Hork odwrócił się do tablicy rozdzielczej i zaczął manipulować pokrętłami. Dura karmiła świnie garstkami zdrowych liści. Podczas gdy zwierzęta jadły, ich wiatroodrzuty zamieniały się w małe strużki, a turbina pracowała coraz wolniej, turkocząc leniwie.
W kabinie zrobiło się zupełnie cicho, po raz pierwszy od rozpoczęcia wyprawy.
— Już go nie ma — szepnął Hork. — Naszego pola magnetycznego. Jest całkowicie wyłączone.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Serce Dury waliło jak młot. Uświadomiła sobie, że boi się zaczerpnąć oddechu.
Nic nie uległo zmianie. Wehikuł w dalszym ciągu opadał powoli w komorze zbudowanej z szarych ścian.
Hork wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— No, cóż, jeszcze żyjemy. Wygląda na to, że miałaś rację. A teraz… — pokazał właz w górnej części statku. — Idziesz pierwsza — oznajmił.
Właz otworzył się z cichym trzaskiem.
Dura podskoczyła nerwowo, kiedy jej twarz owionął jakiś gaz. Czy to Powietrze? Uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech. Przemagając się, zrobiła wydech, opróżniając płuca i otworzyła usta, żeby głęboko odetchnąć.
— Nic ci nie jest? Westchnęła.
— Nie. Wszystko w porządku. To dzięki Powietrzu, Hork… Wygląda na to, że oczekiwali naszego przybycia. — Pociągnęła nosem. — Powietrze jest chłodne — chłodniejsze niż wewnątrz statku. I jest — nie wiem, jak to opisać — jest świeże. Czyste.
Czyste w porównaniu z zatęchłym Powietrzem Miasta, do którego przywykła. Kiedy zamknęła oczy i wdychała dziwne Powietrze, prawie odnosiła wrażenie, iż znowu znajduje się w nadpływie, wśród Istot Ludzkich. Prawie… coś się nie zgadzało. Po chwili wiedziała. Powietrze tutaj było monotonne, pozbawione życia, sztuczne. Powoli uświadomiła sobie, że zostało oczyszczone z wszelkich zapachów.
Hork przepchnął się do przodu, do dużego pomieszczenia. Rozglądał się dookoła, zaciskając pięści w geście agresywnego zaciekawienia. Jego jaskrawa szata kontrastowała ze stonowanym szarym blaskiem ścian. Zwalczywszy strach, Dura poleciała za nim, oddalając się od złudnie bezpiecznej przystani — drewnianego statku.
Zwisali w Powietrzu komory Złącza tunelowego. „Latająca Świnia" opadała powoli obok nich; wyszczerbiony, prymitywny cylinder z drewna nie pasował do tego precyzyjnie skonstruowanego pomieszczenia.
— Gdyby konstruktorzy Ur-ludzi mogli nas teraz zobaczyć, ciekawa jestem, co by powiedzieli. Hork chrząknął.
— Zapewne: „Gdzieście byli przez tyle czasu?" — odparł. Zaczął falować na próbę i pokonał odległość jednego człowieka. — Hej, tutaj występuje pole magnetyczne.
— Czy to jest Magpole?
— Nie wiem. Trudno powiedzieć. Jeżeli tak, to jeszcze nigdy nie wyczuwałem go tak słabo.
— Może jest sztuczne… umieszczone wyłącznie po to, żeby pomóc nam w poruszaniu się.
Hork uśmiechnął się. Jego pewność siebie wyraźnie wzrosła.
— Myślę, że masz rację, Dura. Ci ludzie rzeczywiście się nas spodziewali, prawda? — Zerknął przez ramię na „Świnię" i dokonał szybkiej inspekcji statku. Wyciągnął rękę, z której zwisał ozdobny rękaw. — Spójrz tylko — powiedział. — Sprowadziliśmy tu pasażera.
Dura odwróciła się. Do boku statku przywierał obiekt przypominający wielką metaliczną pijawkę i psujący regularną, cylindryczną sylwetę wehikułu.
— To materia rdzeniowa — stwierdziła dziewczyna. — Przywieźliśmy ze sobą berg mateńi rdzeniowej. Towarzyszył nam w ciągu całej drogi przez tunel. Widocznie przyczepił się do naszych wstęg polowych…
— Tak — zgodził się Hork. — Ale nie było to dziełem przypadku. — Szyderczo zasalutował w stronę bryły mateńi rdzeniowej. — Karen Macrae. Jakże się cieszę, że mogła nam pani towarzyszyć!