— Myślisz, że ona tam jest? W tym bergu?
— Dlaczego nie? — Uśmiechnął się do niej. Jego oczodoły pociemniały z podniecenia. — To jest możliwe. Wszystko jest możliwe.
— Ale dlaczego?
— Ponieważ ta podróż jest dla Karen Macrae równie ważna jak dla nas, moja droga.
Dura zgięła nogi. Dzięki falowaniu z łatwością przemieszczała się w Powietrzu. Oddalała się od kadłuba „Świni" i sunęła ku ścianom pomieszczenia. Ostrożnie wyciągnęła rękę i położyła na szarej wykładzinie. Powierzchnia wydawała się córce Logue'a idealnie gładka, trochę zimna w dotyku — zimniejsza niż jej własne ciało, ale nie odczuwała żadnych przykrych sensacji.
— Dura! — zawołał Hork. Sprawiał wrażenie podekscytowanego. Właśnie oglądał wystawę na ścianie, którą dziewczyna zdążyła zauważyć jeszcze z wnętrza „Świni". — Zbliż się i popatrz.
Dura energicznym ruchem przysunęła się do Horka. Teraz oboje, ramię w ramię, przyglądali się wystawie.
Na ścianie były namalowane dwa kręgi różniące się rozmiarami. Większy był żółty i mógł mieć jeden mikron szerokości. Kolor wydawał się ciemniejszy w środku koła, lecz w miarę jak obserwator kierował wzrok bliżej krawędzi, stawał się coraz jaśniejszy, prawie niewidoczny. Powierzchnię dysku znaczyły liczne niebieskie nitki, docierające aż do jego wnętrza. Dura pomyślała, że po trosze przypominają one linie wirowe, tyle że wcale nie biegły równolegle do siebie, lecz nawet przecinały się w niektórych miejscach.
Każda niebieska żyłka zakończona była z obu stron malutkimi różowymi czworościanami. Największa koncentracja czworościanów występowała w centralnej części kręgu, toteż linie za-pętlały się wokół intensywnie żółtego środka. Jednakże pięć, sześć linii było odłączonych od centralnie położonego węzła. Jedna z nich kończyła się na skraju dysku, tuż pod jego powierzchnią. Pozostałe wychodziły z koła, tworząc chwiejne wężyki. Wkraczały w pustą przestrzeń dzielącą dwa elementy rysunku i prowadziły do drugiego, mniejszego kręgu, w którego obrębie rozpychało się, niczym owady, pół tuzina czworościanów.
Dura zmarszczyła brwi, zbita z tropu.
— Nie rozumiem. Być może te małe czworościany mają coś wspólnego z tunelami.
— Naturalnie, że tak! — wypalił Hork. Jego ton wykluczał wątpliwości. — Nie widzisz? To jest mapa — mapa całej Gwiazdy. — Wodził opuszkiem palca po diagramie. — Tu masz Skorupę, a w jej obrębie znajduje się Płaszcz — o, ta jaśniejsza, najbardziej wysunięta na zewnątrz obwódka — który zawiera nadające się do oddychania Powietrze. Cały znany nam świat. — Żłobił palcem rowek w kierunku środkowej części obrazu Gwiazdy. — Te ciemniejsze rejony symbolizują Podpłaszcz i Morze Kwantowe — natomiast tutaj widać Rdzeń.
— A czworościany, nitki, które je łączą…
— …Są mapami tuneli czasoprzestrzennych! — W szeroko otwartych oczach Horka odbijało się szare światło komory. — Czy to nie jest oczywiste, Dura? Popatrz. — Szturchnął „Rdzeń". — A tutaj znajdują się Złącza tunelowe, sprowadzone do Rdzenia przez Kolonistów po zakończeniu Wojen Rdzeniowych. W każdym razie, jest tu większość Złączy. A korytarze tuneli — oznakowane tymi nitkami — prowadzą z powrotem do Rdzenia.
Powoli uświadamiała sobie konsekwencje jego słów.
— A zatem istnieje mnóstwo tuneli — tuziny, setki — nie tylko ten jeden, przez który podróżowaliśmy?
— Tak. Tylko pomyśl, Dura. Kiedyś tunele musiały dziurawić całą Gwiazdę. — Potrząsnął głową. — No i Koloniści położyli temu kres. Teraz możemy jedynie pełzać dookoła Gwiazdy w swoich drewnianych pudłach, ciągniętych przez świnie powietrzne. — W jego głosie znowu wyczuwało się gniew i urazę.
— Myślisz, że nadal jesteśmy tutaj? — Pokazała Rdzeń na gwiezdnej mapie, splot tuneli, które tworzyły pętle wokół niego.
— Nie — odparł żwawo. — Dlaczego mielibyśmy dostać Złącze, które zawiozłoby nas do Rdzenia? Pamiętaj, Koloniści również mają swój cel — oni także muszą znaleźć sposób powstrzymywania Zaburzeń. Z pewnością sami nie mogą korzystać z tuneli — ostatecznie wszyscy wiemy, że tunele czasoprzestrzenne zostały zbudowane dla ludzi. To znaczy, dla prawdziwych ludzi. Takich jak my. Dlatego muszą polegać na nas.
Dura poczuła, że drży.
— Skoro nie znajdujemy się w Rdzeniu, musimy być tutaj. — Wodziła palcem wzdłuż ścieżek tuneli, które odchodziły od głównego kręgu i przecinały szarą przestrzeń w kierunku drugiego, mniejszego dysku. — Poza Gwiazdą. — Zerknęła na swojego towarzysza. — Hork, co znajdziemy za drzwiami tej komory?
Popatrzył jej w oczy. Już nie miał zawadiackiej miny. Nie był w stanie udzielić odpowiedzi.
Farr czekał na Addę w domu Toby Mixxaxa. Ito była na miejscu, ale ani jej mąż, ani Cris jeszcze nie wrócili. Ponieważ Miasto przechyliło się, spowodowało to okropny bałagan w mieszkaniu: naczynia i inne przedmioty porozbijały się o ściany, a ich fragmenty dryfowały w Powietrzu.
Ito objęła Farra, usiłując go uspokoić i pocieszyć. Kiedy stary myśliwy otworzył drzwi jej domu, chłopiec zareagował na jego przybycie uśmiechem ulgi, podczas gdy żona Toby wydawała się nieco rozczarowana, iż nie widzi przed sobą męża albo syna. Oboje nie odnieśli obrażeń, aczkolwiek Farr był jeszcze w lekkim szoku. Adda zbliżył się do nich i położył ręce na ich barkach. Wszyscy troje zaczęli unosić się w środku przytulnego pokoju Mixxaxów. Przez krótką chwilę wystarczało im ciepło własnych ciał.
Wreszcie oderwali się od siebie. Ito miała spięty wyraz twarzy, ale zachowywała spokój.
— Co zamierzacie zrobić? Czy chcecie zostać tutaj? Adda popatrzył na Farra. Chłopiec z pewnością bardzo martwił się o swoją siostrę. Jednakże dalszy pobyt w domu Mixxaxów pozwalałby mu się zadręczać i nie przyniósłby niczego dobrego. Poza tym, pomimo przytulnego wnętrza, to miejsce wcale nie było bezpieczniejsze niż jakakolwiek inna część Parz.
— Wybieramy się do szpitala — odparł stanowczo. — A przynajmniej spróbujemy się tam dostać. Znajdziemy sobie w nim jakieś zajęcie. A co się dzieje z twoją rodziną?
— Tobą był ze mną podczas Igrzysk. Na stadionie. — Westchnęła. Wydawało się, że zmęczenie jest u niej silniejsze od strachu. — Zostaliśmy rozdzieleni. Będę musiała zaczekać na niego tutaj. Potem zapewne zaczniemy szukać Crisa. Chyba uda nam się wydostać autem z Miasta. — Spojrzała na Addę uważnie. Było widać, że stara się skupić uwagę na jego potrzebach. — Czy chcecie tu odpocząć? A może jesteście głodni?
— Nie. — Starzec wyciągnął rękę w stronę brata Dury. Chłopiec ujął jego dłoń bojaźliwiejak dziecko. — Ruszamy, Farr. W tym cholernym szpitalu nie będzie im brakowało jedzenia, tylko siły, odwagi i pomysłowości. A ponadto…
W samym sercu drewnianej metropolii nastąpiła eksplozja — nie, nie eksplozja — Addzie wydawało się, że słyszy rozdzierający ryk, jakby hałaśliwe westchnienie.
Na moment zapanowała cisza. Potem przez Parz przeszedł wstrząs.
Wydawało się, że zgina się nawet szkielet Miasta. Pokoik, w którym się znajdowali, zatrzeszczał, a grad kawałków porozbijanych naczyń z grzechotem zasypywał ściany.
Kiedy drżenie ustało, Farr zapytał:
— Co to było? Kolejna zmiana Magpola?
— Nie sądzę. To coś było ostrzejsze — bardziej gwałtowne… Chodź, chłopcze. Ruszajmy stąd.
Ito szybko pocałowała w policzek jednego i drugiego.
— Oby nic wam się nie stało — powiedziała. Szpital „Wspólnego Dobra" znajdował się na najwyższym poziomie Dołu i Adda uznał, że najmniej zatłoczona, a więc najszybsza, będzie trasa przez Pali Mali. Zaczęli więc falować jedną z głównych arterii w kierunku szerokiej osi Parz. Adda uświadomił sobie, że poruszanie się jest teraz łatwiejsze — większość mieszkańców na pewno zdołała już dotrzeć do swoich kryjówek albo, pomyślał ze smutkiem, leżała ranna w jakimś zakątku Miasta. Wzrosło jednak zagrożenie ze strony aut, które unosiły się za zaprzęgami przerażonych świń powietrznych. Kilkanaście razy Istoty Ludzkie musiały uciekać na bok, żeby nie wpaść pod rozpędzone samochody. Raz natknęły się na pojazd, którego przód wrył się w sklepową witrynę. Nigdzie nie było widać kierowcy, ale świnie powietrzne nadal znajdowały się w zaprzęgu. Usiłowały się stamtąd wydostać, a ich kwiczące okrągłe pyski rozwierały się szeroko.