Czworościenne pudło otaczające „Świnię", masywne krzesełko, a nawet Hork i Dura — wszyscy przypominali drewniane pyłki unoszące się w jakiejś nakrapianej cieczy. Dziewczyna uświadomiła sobie, że cały zajmowany przez nich czworościan jest umieszczony wewnątrz jednej z potężnych budowli; jej szare linie odgradzały przestrzeń wokół, a ona wyglądała na zewnątrz przez jego widmowe cielsko.
— Jak sądzisz, dlaczego nie jesteśmy w stanie widzieć tych obiektów wyraźnie? Ciekawe, do czego mogą służyć. Czy myślisz…
Przerwała. Hork zerkał w górę na „budowlę", w której byli zanurzeni. Oglądał jej narożniki i zamglone wypukłości, a potem szybko zerknął na krzesło, na którym siedział.
— Co się stało?
— Ta budowla-widmo, w której przebywamy. Przypatrz się jej… Ma taki sam kształt jak to krzesło. — Oczodoły Horka wypełniło szare światło pochodzące z półprzeźroczystych kształtów. — Wydaje się sto tysięcy razy większa i wykonano ją z czegoś, co wygląda jak przezroczyste drewno i jest bardziej rozrzedzone od Powietrza… niemniej jednak, jest to potężne widmowe krzesło.
Uniosła głowę. Powoli uświadomiła sobie, że Hork ma rację. Ta ogromna „budowla" — wysoka na co najmniej metr — miała siedzenie i oparcie, a w górze, tak daleko, że Dura ledwo je widziała, dwie poręcze zaopatrzone w dźwigienki.
Hork uśmiechnął się. Był bardzo ożywiony.
— I chyba już wiem, do czego to wszystko służy. Patrz! Przekręcił się. Krzesło obróciło się w Powietrzu. Dura z wrażenia straciła oddech. Falując, cofnęła się strwożona. Jednakże krzesło zatrzymało się, nie czyniąc żadnej szkody.
— Co ty wyrabiasz?
— Jeszcze nie rozumiesz? Spójrz w górę! Odchyliła głowę, spoglądając do góry. Tamto „krzesło" — widmowa analogia — również zmieniło swoje ułożenie, zgodnie z ruchem Horka.
— Widzisz? — zapytał chrapliwie. — To krzesło jakimś sposobem dopasowuje się do mojego; ilekroć zmuszam swoje do jakiegoś manewru, tamto duże naśladuje je. — Kołysał się to w jedną, to w drugą stronę, śmiejąc się jak dziecko, któremu dano nową zabawkę. Gigantyczna kopia krzesła niezdarnie odtwarzała ruchy Horka niczym jakieś potężne zwierzę. Dura pomyślała, że gdy to urządzenie się obraca, jego substancja zapewne porusza się wokół niej samej — przechodzi przez nią jak nie dający się okiełznać powiew. Nie czuła jednak nic — co najwyżej wewnętrzny chłód, który mógł być spowodowany zdumieniem i strachem.
Wreszcie Hork znudził się zabawą.
— Mogę robić z nim to, co mi się żywnie podoba. — Wydawał się nieco zamyślony. — A zatem jeśli pociągnę te dźwignie…
— Nie. Musimy to rozpracować, Hork. — Zerknęła w górę. — To… widmo, ten wielki jak Miasto artefakt — mógłby pomieścić olbrzyma…
— To jest oczywiste. Ale…
— Ale ten olbrzym — przerwała mu — miałby postać człowiekopodobną, a jego wzrost byłby liczony w metrach. — Popatrzyła mu w oczy, czekając, aż władca dojdzie do takiego samego wniosku.
— W metrach… Ur-ludzie. Skinęła głową.
— Hork, myślę, że to widmowe krzesło jest maszyną Ur-lu-dzi. Sądzę, że znajdujemy się w małej bańce Powietrza, które unosi się w pokoju Ur-człowieka.
Odchyliła głowę tak mocno, aż poczuła, jak ciało w górnej części jej pleców napina się pod naporem czaszki. Rozejrzała się po widmowej komnacie, która nagle wydała jej się zrozumiała.
Przebywali wewnątrz ogromnego krzesła Ur-ludzi, które nie było jednak jedynym sprzętem. Dura naliczyła jeszcze cztery krzesła, ginące we mgle, niby szereg miast. Umieszczono je przed długą, płaską powierzchnią, która i na wierzchu, i pod spodem charakteryzowała się skomplikowaną konstrukcją. Być może był to jakiś układ sterowniczy. Kiedy patrzyło się jeszcze dalej, czworościenna budowla, która to wszystko otaczała, wyglądała jak rysunek na tle mgły.
Hork dotknął ramienia dziewczyny.
— Spójrz tam. — Wyciągnął rękę.
W bocznej części pomieszczenia Ur-ludzi, naprzeciwko rzędu krzeseł, kłębił się gaz — nie, to oczywiście nie mógł być gaz. Dura próbowała zapomnieć o swoich miniaturowych rozmiarach i patrzeć na pokój oczami Ur-człowieka. To, co ją tak zaintrygowało, musiało być wykonane z czegoś miękkiego i spiętrzonego na niższej, płaskiej powierzchni. Wyglądało jak rozłożony kokon.
Czy Ur-ludzie sypiali?
Hork znowu jej coś pokazywał.
— Tam, na tej płaszczyźnie przed krzesłami. Widzisz? Przyrządy skonstruowane z myślą o olbrzymich dłoniach.
Dura zobaczyła cylinder dłuższy niż pień drzewa skorupowego. Jego czubek był ostry i wystawał poza krawędź płaszczyzny. Być może był to rylec — podobny do tego, który zauważyła kiedyś w szpitalu u Deni Maxx. Usiłowała wyobrazić sobie rękę, która byłaby w stanie chwycić drzewo skorupowe i posługiwać się nim przy sporządzaniu notatek… Oprócz „rylca" ujrzała jeszcze jeden cylinder, który jednak był ustawiony w pozycji pionowej. Wydawał się wklęsły — był półprzeźroczysty dla jej oczu i zauważyła, że przezroczyste grube ściany otaczają pustą przestrzeń — oraz pozbawiony górnej powierzchni.
Zmarszczyła czoło i pokazała pionowy cylinder Horkowi.
— Jak myślisz, co to jest? Wygląda jak forteca. Być może Ur-ludzie musieli się chować — może ktoś ich atakował…
Wybuchnął śmiechem, w którym nie wyczuwało się jednak złośliwości.
— Nie, Dura. Zatraciłaś poczucie wymiarów. Przypatrz mu się jeszcze raz. Ile może mieć wysokości? Jakieś dziesięć tysięcy ludzi?
— Jest dziesięciokrotnie większy od twojego ukochanego Parz.
— Być może, ale to i tak najwyżej dziesięć centymetrów, a przeciętny wzrost Ur-człowieka był liczony w metrach. Taki cylinder zmieściłby się w dłoni Ur-człowieka. — Obserwował ją chytrze. — Czy już rozumiesz, Dura? To jest naczynie. Filiżanka.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Filiżanka, w której zmieściłoby się kilkanaście miast w rodzaju Parz?
Próbowała intensywnie myśleć.
— Hm, w takim razie to jest cholernie dziwna filiżanka. Cała żywność wypłynęłaby górą, prawda? Hork skinął głową niechętnie.
— Tak można byłoby sądzić. — Westchnął. — Ale przecież jest tyle rzeczy u Ur-ludzi, których nie potrafimy zrozumieć.
Wyobraziła sobie, jak może wyglądać z zewnątrz to małe pudełko wypełnione atmosferą Płaszcza, w którym się znajdowali.
— Mam wrażenie, że stworzyli tę wewnętrzną komorę wokół Złącza tunelowego jak ozdobę. Mały fragment Gwiazdy, który umożliwiał im obserwowanie Istot Ludzkich. Dla nich wyglądaliśmy jak zabawki — powiedziała ledwo słyszalnym głosem — a właściwie coś jeszcze mniejszego niż zabawki — małe zwierzątka, których zapewne nie można było dostrzec gołym okiem.
— Spojrzała na swoje ręce. — Byli sto tysięcy razy więksi od nas, nawet „Świnia" byłaby zaledwie pyłkiem na dłoni Ur-dziecka…
— Zadrżała. — Myślisz, że ktokolwiek z nich nadal tu jest? — Wyobraziła sobie gigantyczną Ur-postać, która nadciąga przez ledwie widoczne drzwi i zbliża ku niej twarz szerszą niż całodniowa podróż Istoty Ludzkiej…
— Nie — zaprzeczył Hork energicznie. — Nie sądzę. Oni odeszli.
Zachmurzyła się.
— Skąd wiesz? Uśmiechnął się.
— Po pierwsze, tak głoszą twoje ukochane legendy. Ale najważniejszym argumentem jest to siedzenie. — Poklepał poręcze. — Ur-ludzie przygotowali to miejsce dla nas, żebyśmy mogli operować ich maszynami. Jeśli poruszam tym krzesłem, jestem w stanie naśladować każdą czynność Ur-człowieka… Dura, oni uczynili mnie osobą równie potężną jak każdy z nich. Rozumiesz? — Uważnie zbadał twardą powierzchnię krzesła. — Gdybyśmy wiedzieli jak, moglibyśmy skorzystać z innych urządzeń. — Rozejrzał się chciwie po widmowym pomieszczeniu. — Tu muszą znajdować się cuda. Broń, o jakiej nawet nie śniliśmy.