Szybko załadowali kobietę do samochodu powietrznego. Auto oddaliło się od budynku i nie musieli już słuchać krzyków pacjentki.
Deni została przy prowizorycznych drzwiach i łapczywie wdychała stęchłe Powietrze. Przyglądała się dalekim mgłom, liliowym wypustkom niszczycielskich promieni Xeelee, które z taką łatwością pokonywały Gwiazdę.
— Miejmy nadzieję, że te przeklęte istoty będą się trzymały z dala od Parz — powiedział Adda. Odgarnęła pukiel brudnych włosów.
— I od twojego ludu, gdziekolwiek jest… Tak czy owak, jeśli te promienie rzeczywiście w nas uderzą, będziemy mieli strasznego pecha. Najwyraźniej celem Xeelee jest rozerwanie Rdzenia; na pewno nie chcieliby marnować energii, żeby zniszczyć taką malutką, słabą konstrukcję jak Miasto — odparła lekarka.
— Tak. To tyle, jeśli chodzi o wyprawę Horka do Podpłaszcza.
— Być może. Ale ta brawurowa, zwariowana ekspedycja była dla nas wszystkich jedyną nadzieją. Uczepiłam się jej z wręcz irracjonalną siłą. — Uśmiechnęła się blado. — Właściwie to nadal wierzę w jej sens. Czemu by nie? Ta wiara podtrzymuje mnie na duchu.
Adda obserwował wąskie szeregi samochodów powietrznych i ludzi znikające we wzburzonym Powietrzu. Większe auta przypominały z oddali owady, uciekające przed palącym światłem Xeelee.
Deni potarła brodę.
— Adda, może tego nie zrozumiesz, ale większość mieszkańców Miasta nigdy dotąd nie opuszczała jego granic. I zawsze uważali Parz za najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Teraz, kiedy ono rozpada się na ich oczach, czują się… zdradzeni. Jak dziecko porzucone przez rodziców. — Zawahała się. — Mówimy o nadziei, lecz w gruncie rzeczy dla wielu osób to, co najgorsze, już się wydarzyło.
— Myślisz, że robimy tutaj coś pożytecznego? Na twarzy Deni pojawiło się napięcie.
— No cóż, wypychamy pacjentów z tego prowizorycznego portu równie szybko, jak się tu pojawiają — zgnieceni na stadionie, poparzeni albo porozcinani przez ten berg z materii rdzeniowej, który wtargnął do Środka… Ale nie chcę osądzać, czy są poza Miastem choć trochę bezpieczniejsi niż w tych ruinach. — Uśmiechnęła się smutno. — Pomaganie innym przynajmniej poprawia nam samopoczucie. Nie sądzisz?
Zobaczyli kolejnego pacjenta. W grupie, która go niosła, znajdował się Farr. Gdy tylko załadowano nieprzytomne dziecko do samochodu, chciał wrócić na oddział, lecz Adda położył mu rękę na ramieniu. Oczy chłopca były mocno podkrążone; zgarbił się i poruszał wargami, jakby mamrotał coś do siebie.
Adda potrząsnął nim lekko.
— Farr? Nic ci nie jest, chłopcze?
Młodzieniec skierował wzrok na starego człowieka.
— Czuję się świetnie — odparł nienaturalnie piskliwym głosem. — Jestem tylko trochę zmęczony i…
— Posłuchaj, nie musisz ciągle tego robić. Farr wydawał się urażony.
— Adda, nie jestem dzieckiem.
— Do diaska, wcale nie twierdzę, że nim jesteś… Deni łagodnie wkroczyła do akcji. W jej zachowaniu było coś z dawnego polotu i fachowości.
— Farr, spisujesz się wspaniale i chcę, żebyś nadal nam pomagał. Dlatego zgadzam się z Adda; myślę, że powinieneś zrobić sobie przerwę — znaleźć coś do jedzenia, miejsce do odpoczynku.
Brat Dury miał ochotę protestować, ale Deni lekko szturchnęła jego klatkę piersiową.
— No, jazda. To jest rozkaz.
Chłopiec ustąpił, uśmiechając się blado. Lekarka zwróciła się do Addy z figlarną miną.
— Od razu widać, że nigdy nie byłeś rodzicem.
Starzec burknął coś w odpowiedzi.
Do poszarpanej krawędzi zniszczonej ściany zbliżył się nowy samochód powietrzny; piątka zdenerwowanych świń tłoczyła się w kupie i obijała o Skórę niczym nadmuchane zabawki. Drzwiczki auta otworzyły się; kierowca wychylił się na zewnątrz.
— Adda! — zawołał Tobą Mixxax. Jego szeroka, znużona twarz rozjaśniła się w uśmiechu. — Cieszę się, że cię znalazłem. Ito mówiła, że próbujesz się tu dostać razem z Farrem.
— Tak, chłopak jest tutaj. Czuje się dobrze. Ciężko pracuje. — Okrągłe, spłaszczone oblicze Toby zawsze wydawało się Addzie nijakie, pozbawione wyrazu, lecz teraz, spoglądając na jego oczodoły, na małe zmarszczki w kącikach ust, starzec dostrzegał autentyczny ból. — Crisa tu nie ma. Przykro mi.
Wyraz twarzy Mixxaxa prawie się nie zmienił. Przybysz z nadpływu zauważył jednak, że nie jest już ani trochę pogodna.
— Nie. I tak nie oczekiwałem, że tu będzie.
— Nie.
Jeden unikał wzroku drugiego. Przez chwilę byli zakłopotani.
— Jak się miewa Ito? Gdzie ona jest?
— Na farmie sufitowej. To znaczy, na tym, co z niej zostało. Ma mnóstwo roboty. Jest rzemieślniczką i wraz z kulisami, którzy postanowili nie odchodzić, próbuje doprowadzić to miejsce do porządku. — Pokręcił głową. — Ale wszystko jest zniszczone. Nie uwierzyłbyś. — W głosie Toby wyczuwało się rozgoryczenie. — Adda, to ostatnie Zaburzenie całkowicie nas załatwiło.
Usłyszawszy te słowa, starzec przypomniał sobie, co powiedziała Deni — że Xeelee zamierzają rozerwać Rdzeń i zniszczyć samą Gwiazdę. Adda nie należał do ludzi obdarzonych nadmierną wyobraźnią. Zazwyczaj koncentrował uwagę na sprawach bieżących, na tym, co dawało się osiągnąć. Jednakże teraz zastanawiał się, co by było, gdyby Deni Maxx miała rację — gdyby tym razem Xeelee rzeczywiście chcieli doprowadzić do zagłady Gwiazdy i wszystkich ludzi.
Spojrzał na trupioblade niebo. W głębi duszy spodziewał się, że Zaburzenie wreszcie się skończy — jak wszystkie inne, nawet te najgwałtowniejsze, których był świadkiem podczas swego długiego życia. Ale jeśli tym razem miało się stać inaczej? Przecież to Xeelee wywoływali te najnowsze Zaburzenia; zatem jego poprzednie doświadczenia nie mogły stanowić wiarygodnej wskazówki. A jeśli Xeelee będą uparcie nękać Rdzeń, aż w końcu cała jego materia wypłynie ze szczelin w Morzu Kwantowym?
Dotychczas stary myśliwy liczył się jedynie z własną śmiercią i śmiercią wielu innych osób, nawet tych, które były mu bliskie. Być może jednak ta nowa katastrofa miała osiągnąć znacznie większy zasięg — być może wiązała się z zagładą całego gatunku. Nagle starca przytłoczyła wizja Gwiazdy, którą ogołocono z Istot Ludzkich, ze wszystkich przyszłych pokoleń; raptem wszystko, na czym Addzie zależało, gasło i traciło jakiekolwiek znaczenie.
Tobą wciąż mówił do niego. Nadpływowiec od dłuższego czasu nie słyszał ani słowa.
Odsunął się i wziął głęboki oddech. Jeśli dzisiaj miał nastąpić koniec świata, to on sam niewiele mógłby zdziałać. Tymczasem jednak czekało go sporo bieżącej roboty.
Deni Maxx dołączyła do Addy w prowizorycznym przejściu.
— Dziękuję, że przybyłeś nam pomóc, obywatelu. Tobą wzruszył ramionami.
— Potrzebowałem jakiegoś zajęcia. — Na oddziale akurat przenoszono kolejnego pacjenta. Tobą Mixxax zerknął na ciało rannego i jego twarz zastygła w ponurym wyrazie.
— No cóż, znalazłeś zajęcie — powiedział Adda ze smutkiem. Lekarka dotknęła jego ramienia.
— Chodź, nadpływowcze. Wracajmy do pracy. W oddali gwiazdołamacze przekłuwały Płaszcz niby ogromne sztylety. Adda przyglądał im się jeszcze przez chwilę, a potem skinął Tobie głową na pożegnanie i odwrócił się.
Kiedyś Gwiazda wydawała się dziewczynie ogromna. Teraz Dura była zagubiona w bezmiarze Ur-nieba, gwiazd i planet; wspominała niemal z nostalgią przytulny świat Płaszcza — gładką fioletową taflę Morza Kwantowego w dole. Skorupę rozpostartą w górze, i sam Płaszcz, wielkie łono, które było jak bezpieczna przystań.