Выбрать главу

Dura pomyślała, że ma przed sobą gigantyczną rzeźbę z gazu i światła. Była zdumiona, a jednocześnie zauroczona jej proporcjami, skalą, głębią stopniowania barw.

Spoglądała na pierścień gazowy wokół gwiazdy z jego krawędzi. Powoli uświadomiła sobie, że otaczająca ją konstrukcja Ur-ludzi w rzeczywistości znajduje się wewnątrz pierścienia. Mogła spoglądać poza centralną gwiazdę, na odległy kraniec gazowego okręgu, który z powodu znacznej odległości wyglądał jak świetlny promień z nanizaną małą gwiazdą niby wisiorkiem.

Była w stanie dostrzec turbulencje w pierścieniu, potężne komórki mogące wchłonąć tysiąc kolonii Ur-ludzi. Komórki wybuchały i mieszały się, ulegając zmianom, które zdawała się wykluczać ich ogromna skala. Można było także zauważyć jakiś ruch wokół gwiazdy: garstkę iskier zanurzającą się w jej powłoce.

— A więc to prawda? — wysapał Hork.

— Co takiego?

— Że nie znajdujemy się już w Gwieździe. Że zostaliśmy przetransportowani za pośrednictwem tunelu na planetę, która jest poza nią. — Światło pierścienia zalewało twarz i rzucało skomplikowane cienie na brodę mężczyzny. — Nie rozumiesz? To jest nasza Gwiazda i — zgodnie z tym, co pokazywała mapa, znajdujemy się na planecie okrążającej Gwiazdę. Jednakże mapa nie pokazywała gazowego okręgu. — Odwrócił się do niej. W jego oczach błyszczało podniecenie. Dura pojęła, że jest to podniecenie odkrywcy, który wreszcie połączył wszystkie elementy zagadki. — A zatem wiemy już, jak funkcjonuje system naszej Gwiazdy. — Gestykulował rękami. — Tutaj jest Gwiazda, w środku wszystkiego. Pierścień gazowy otaczają w ten oto sposób. Planeta musi dryfować w obrębie pierścienia. A nad tym wszystkim unosi się lekko rozżarzona kula, z której wydostaje się gaz.

Dura patrzyła na ich gwiazdę. Wydawała się mała, licha, rozczarowująca w porównaniu ze wspaniałymi lampionami, które świeciły w innych częściach nieba. Ale była ich domem. Dziewczyna doświadczała uczucia dziwnej obcości, smutku i nostalgii.

— Nasz świat jest taki ograniczony — powiedziała powoli. — Skąd mielibyśmy wiedzieć, że za Skorupą jest tyle cudowności, bezmiaru, piękna…

— Wiesz, myślę, że ta duża kula gazowa świeci własnym blaskiem. To znaczy, ona nie odbija światła gwiazd.

Kula przypominała ogromny brelok na pierścieniu; w porównaniu z nią Gwiazda wydawała się zupełnie mała. Hork miał chyba rację: intensywność szarożółtej poświaty zwiększała się ku środkowi kuli gazu. Dura uświadomiła sobie powoli, że ten obiekt nie jest kulą; być może kiedyś nią był, ale potem został rozciągnięty i wyglądał jak łza. Jego cienki koniuszek łączył się z pierścieniem za pośrednictwem pępowiny błyszczącego gazu. Zewnętrzne warstwy zniekształconej kuli były zamglone i wzburzone. Dura widziała przez nie ciemną przestrzeń kosmiczną.

— Przypomina samą gwiazdę, ale…

— Ale nie wygląda normalnie. — Dziewczyna szukała właściwego określenia. — Sprawia wrażenie… niezdrowej.

— Tak. — Wyciągnął rękę. — Wydaje się, że z tej dużej gwiazdy pobierana jest substancja, która potem wlewa się do pierścienia. — Popatrzył na Durę. — Być może Gwiazda jakimś sposobem wyciąga substancję z dużej gwiazdy, żeby utworzyć pierścień. Być może planeta, na której przebywamy, jest zbudowana z materii pierścieniowej.

Zadrżała.

— Mówisz o Gwieździe tak, jakby była żywym organizmem, czymś w rodzaju pijawki ocznej.

— Pijawki gwiezdnej. No cóż, być może nigdy nie otrzymamy lepszego wyjaśnienia… — Uśmiechnął się do niej. W blasku pierścienia jego twarz wydawała się nierealna. — Chodź. Chcę wypróbować ostatnie położenie strzałki.

— Och, Hork… Czy ty w ogóle jesteś zdolny do odczuwania strachu?

— Nie. — Uśmiechnął się od ucha do ucha. — Myślę, że to cecha konieczna dla przetrwania. Nazywam ją twardością psychiczną. — Prowadził Durę wokół komory tunelu i zerkał na nią szelmowsko. — A więc zobaczyliśmy gwiazdy. Duża rzecz. Co jeszcze zostało?

— Przekręcić strzałkę i poznać odpowiedź. Zastosował się do jej rady.

Wszechświat — skupisko gwiazd i gwiezdnego światła — implodował.

Dura zawyła.

26

Wszystkie gwiazdy, z wyjątkiem ich Gwiazdy, zniknęły, zabierając ze sobą całe światło. Na opustoszałym niebie pozostała tylko Gwiazda ze swoim pierścieniem i potężnym, krwawiącym towarzyszem…

Nie. Dura uświadomiła sobie, że Gwiazda nie jest zupełnie osamotniona. Na niebie pojawił się łuk — wielobarwna wstęga, cienka i perfekcyjna; opasywała częścią swojej krzywizny środowisko Ur-ludzi, a dalej przechodziła za Gwiazdą.

Ta wstęga tworzyła krąg wokół wszechświata i zawierała w sobie światło gwiazd.

Hork pojawił się przed Durą. Gwiezdny łuk rozjaśniał miejscami jego szarą twarz.

— No? — zagadnął poirytowanym głosem. — Co teraz? Potarła czoło.

— Każde położenie strzałki pokazuje nam więcej elementów naszego otoczenia — więcej wszechświata. Jak gdyby usuwano z naszych oczu kolejne warstwy, kolejne zasłony.

— Zgadza się. — Uniósł wzrok ku gwiezdnemu łukowi.

— A więc to musi być prawda? Ostatnia scena, po odsłonięciu wszystkich zasłon? — Pokręcił głową. — Ale co to wszystko znaczy?

— Niebo, które widzieliśmy przedtem — gwiazdy rozsypane na nim — wydawało się nam dziwne, wręcz przerażające. Ale przynajmniej wyglądało naturalnie. Gwiazdy były takie jak nasza Gwiazda, tyle że świeciły w większym oddaleniu.

— Rzeczywiście. Natomiast to niebo wydaje się zniekształcone. I jak to się dzieje, że wciąż jesteśmy w stanie dostrzegać naszą Gwiazdę? Dlaczego jej światło również nie zostało rozmazane w tej absurdalnej obręczy?

Rozmazane światło… Podoba mi się. Jaki on spostrzegawczy. Dura okręciła się w Powietrzu, usiłując stłumić okrzyk. Suchy, łagodny głos, emanujący z próżni wielkiego pomieszczenia, wzbudził w niej potworny strach.

— Karen Macrae — powiedział Hork z wrogością w głosie. W Powietrzu, w odległości zaledwie jednego człowieka, zarysowały się blade, różnobarwne sześciany światła tworzące ramiona i głowę. Kontury były słabiej widoczne niż w Podpłasz-czu — kolory wyblakły, a sześciany miały większe rozmiary. Kolonistka otworzyła oczy. Dura znowu poczuła obrzydzenie na widok mięsistych gałek umieszczonych w oczodołach.

Hork miał rację. Karen Macrae zabrała się z nimi w bryłce materii rdzeniowej przytwierdzonej do boku „Świni" i w ten sposób pokonała całą drogę z głębin Gwiazdy do tego odległego, ponurego miejsca.

Światło gwiazd jest rozmazane. Rzeczywiście. I musicie zrozumieć, dlaczego jest rozmazane i co się z wami dzieje. Ściany tego pomieszczenia nie są oknami; posiadają zdolność przetwarzania danych — są wirtualnymi urządzeniami, zdolnymi do przekształcenia natury dopplerowskie go przesunięcia…

Hork zbliżył się do Karen Macrae.

— Gadaj normalnie, do cholery.

Zniekształcona głowa powoli obróciła się.

Dopplerowskie przesunięcie ku fioletowi. Podróżujecie… Podróżujemy przez przestrzeń z ogromną prędkością. Prawie tak szybko jak światło. Rozumiecie? I dlatego…

— I dlatego prześcignęliśmy światło gwiazd — dokończył Hork. — Chyba rozumiem. Ale dlaczego wciąż widzimy Gwiazdę oraz jej system z pierścieniem i gigantycznym towarzyszem?