Znowu z wnętrzności Miasta dobiegł trzask miażdżonego drewna i pękającej materii rdzeniowej. Skórę pokryły fałdy. Na jej powierzchni pojawiły się fale o wysokości jednego mikrona, a drewno pękało w serii małych wybuchów.
Adda spuścił głowę i wierzgał nogami w kipiącym Powietrzu; falując uciekał jak najdalej od Parz.
Z oddali Pierścień wyglądał jak lśniący klejnot, piękny, ale kruchy.
— Wierzyłam prawie we wszystkie historie, które opowiadał mi ojciec — mówiła Dura. — Ale chyba nigdy do końca nie wierzyłam w sam Pierścień.
Pierścień Boldera, największa konstrukcja techniczna wszechświata. Tak ciężka — i wirująca tak szybko — że wydrążyła dziurę w samej przestrzeni kosmicznej.
— Pierścień jest bramą we wszechświecie. Dzięki niemu Xeelee mogą uciec przed swoim nieznanym wrogiem — tłumaczyła Horkowi.
Mężczyzna zacisnął pięści, lecz jego wojowniczość wydawała się śmieszna na tle bezmiaru nieba.
— Znam wasze legendy. Ale co to za wróg? — Przysunął się do Karen Macrae i uderzył pięścią w obłok ruchomych sześcianów, tworzących jej twarz. Ręka przeszła na wylot. — Co to za wróg, a niech cię…?
Karen Macrae powoli zaczęła mówić. Jej gałki oczne połyskiwały. Mówiła z wahaniem, urywanymi zdaniami.
Gwiazda wchodziła w skład galaktyki, dysku zawierającego sto miliardów gwiazd. Właściwie była bardzo stara; stanowiła ochładzającą się pozostałość po wielkiej eksplozji, która wyrzuciła w przestrzeń większość jej masy, a także zniszczyła jej szarego towarzysza, który nadal znajdował się w pobliżu. W miarę upływu czasu Gwiazda przyciągała materię sąsiada, tworząc planety z gazu.
Potem zjawili się Ur-ludzie.
Umieścili w Rdzeniu Kolonistów — istoty stworzone na ich podobieństwo — ci zaś zbudowali pierwszych gwiezdnych ludzi.
Przez pięć stuleci Koloniści i gwiezdni ludzie pracowali razem. Na Biegunie Północnym Gwiazdy zbudowano potężne silniki — Karen nazywała je napędami nieciągłości. Ekipy gwiezdnych ludzi obsługiwały te ogromne machiny pod okiem Kolonistów.
Hork zmrużył powieki.
— Ach — westchnął — a zatem ci Koloniści rzeczywiście nas potrzebują. My jesteśmy rękami, silnymi ramionami, które zbudowały ten świat…
Silniki napędu nieciągłości wyrwały Gwiazdę z miejsca jej narodzin. Opuściła własną galaktykę i swobodnie przemierzała przestrzeń.
Pierścień znajdował się blisko ojczystej galaktyki Gwiazdy — według tego, co mówiła Karen Macrae, tak blisko, że światło potrzebowało zaledwie dziesięciu tysięcy lat, żeby pokonać dzielącą te obiekty pustkę; tak blisko, iż ogromna masa Pierścienia zniekształcała już strukturę galaktyki, rozciągając ją. Gwiazda — wraz ze swoim towarzyszem, planetami, gazowym pierścieniem i cennym balastem życia — spadała w kierunku Pierścienia Boldera, świecąc w mroku niczym drewniana pochodnia.
We wnętrzu Gwiazdy upłynęło stulecie. Tysiące lat minęły we wszechświecie poza Skorupą (Dura nic z tego nie zrozumiała).
Pierścień stale się zbliżał.
Koloniści zaczęli się bać. Gwiezdni ludzie zaczęli się bać.
— Dlaczego? — zapytała Dura. — Dlaczego mieliby się obawiać Pierścienia? Co się stanie, gdy do niego dotrzemy?
Koloniści wycofali się do Rdzenia. Skonstruowali w nim dla siebie cudowny wirtualny świat — iluzoryczne Ziemie… Wierzyli, że nic im tam nie grozi, że zdołają się uporać z każdą katastrofą, która mogłaby nawiedzić Gwiazdę.
Gwiezdni ludzie zostali w Płaszczu niczym osierocone i porzucone dzieci. Mieli swoje tunele czasoprzestrzenne i inne urządzenia, ale ponieważ nie mogli liczyć na wskazówki ro-dziców-Kolonistów, traktowali je jak luksusowe zabawki.
Strach ustępował miejsca coraz silniejszemu gniewowi. Gwiezdni ludzie postanowili, że w miarę możliwości podążą za swoimi byłymi opiekunami do bezpiecznej przystani w Rdzeniu, a gdyby ten zamiar się nie powiódł, sprawią, iż zadowoleni z siebie Koloniści również będą się bać tak jak ich porzucone dzieci.
Złącza tunelowe zostały wyrwane z łożysk i ciśnięte w dół, do Rdzenia. Każdy z tuneli czasoprzestrzennych przemierzały armie ponurych wojowników w prowizorycznych statkach. Technologie, które kiedyś posłużyły do budowy napędów nieciągłości, teraz wykorzystywano bezprawnie do produkcji broni.
— Wojny Rdzeniowe — wycedził Hork. — A więc one naprawdę się toczyły.
Był mocno zagniewany. Można byłoby pomyśleć, że niesprawiedliwe porzucenie gwiezdnych ludzi nastąpiło poprzedniego dnia, a nie wiele pokoleń wstecz.
Pomimo że Koloniści wydawali się niematerialnymi widmami rdzeniowymi, to jednak zachowali ogromną przewagę. Wojna trwała krótko.
Siła zawiodła; broń wybuchała albo rozpuszczała się, zabijając tych, którzy ją obsługiwali. Złącza były wciągane do Rdzenia albo stawały się bezużyteczne, a tunele między nimi zapadały się. Kiedyś Płaszcz utrzymywał przy życiu społeczność gwiezdnych ludzi, zjednoczoną dzięki sieci tuneli czasoprzestrzennych. Ta obejmująca całą Gwiazdę kultura została zniszczona zaledwie w kilka uderzeń serca.
Bezbronni, nadzy ludzie spadali w Powietrze.
Nad Gwiazdą zaległa wielka cisza.
Po zakończonej Wojnie Koloniści wycofali się do Rdzenia i rozpoczęli przygotowania do wiecznego życia.
Hork uderzył pięścią w dłoń.
— Dranie. Tchórzliwe dranie. Zostawili nas, żebyśmy cierpieli przez tyle pokoleń. Choroby, ból. Zaburzenia. Ale pokazaliśmy im, co potrafimy. Przecież zbudowaliśmy Parz, prawda? Przetrwaliśmy. A teraz, w pięć stuleci po tym, jak się nas pozbyli, znowu jesteśmy im potrzebni…
Dura nie mogła oderwać wzroku od Pierścienia. Nad potężną konstrukcją cicho tańczyły migoczące światełka.
— Co się dzieje z Pierścieniem? Nie rozumiem. Hork prychnął.
— Czy to nie oczywiste? Pierścień jest atakowany. To wojna; ktoś atakuje Xeelee.
Pokazał jej zaskakująco delikatne świetlne wzorki.
— I byłoby przesadnym zbiegiem okoliczności, gdybyśmy pojawili się tu, na zewnątrz Gwiazdy, akurat podczas pierwszej bitwy. Dura, ta wojna — ta ofensywa na Pierścień — musi już trwać od dłuższego czasu. — Potarł podbródek. — Zapewne toczy się od pokoleń, od stuleci…
Poczuła pulsowanie w gardle.
— Ludzie? Czy to są statki Ur-ludzi? — Wytężała wzrok, starając się dostrzec wielkie statki tych widmowych gigantów.
Bitwa rozwijała się dosłownie na jej oczach. Niektóre błyszczące pojazdy znikały, najwyraźniej za sprawą defensywy Xeelee; inne spadały przez Pierścień i, jeśli można było wierzyć starym legendom, znajdowały się teraz w innych wszechświatach. Dura zastanawiała się, czy załogi tych statków przeżyją… a jeśli im się to uda, jakie dziwne historie będą mieli do opowiedzenia.
— O, tak — rzekł Hork ponuro. — Tak, napastnicy są ludźmi. W każdym razie, Ur-ludźmi.
— Skąd ta pewność?
— Ponieważ Gwiazda zmierza wprost do Pierście-n i a. Jeszcze tego nie pojmujesz, Dura? Gwiazda została wycelowana w Pierścień. Niedługo zderzymy się z nim…
Dura wpatrywała się w odległy, błyszczący ogień bitewny. Czyżby Hork miał rację?
— Nie wiem, jak duży jest Pierścień. Być może większy niż Gwiazda. Być może przetrwa. Natomiast Gwiazda bez wątpienia zostanie zniszczona.