Выбрать главу

Hork przyłożył pięści do klatki piersiowej.

— Nic dziwnego, że Xeelee atakują Gwiazdę. Próbują ją zniszczyć, zanim dotrze do Pierścienia. Dura, Gwiazda leci po określonej trajektorii, wprost na ten wytwór Xeelee, ponieważ jest pociskiem. — Mówił teraz ciszej, niemal z szacunkiem.

Dura popatrzyła na niego z zaciekawieniem. Cały czas obserwował dalekie starcie, nie ukrywając fascynacji.

Zastanawiała się, czy jej partner jest całkiem zdrowy na umyśle. Ta myśl nie dawała jej spokoju.

A więc dlatego tu jesteśmy, pomyślała. Taki jest cel całego przedsięwzięcia. Koloniści, stworzenie gwiezdnych ludzi. Takie jest przeznaczenie, cel mojej rasy. Mojego życia.

Jesteśmy łatwymi do zastąpienia producentami broni, służącymi wielkiej wojnie, która przekracza nasze pojęcie.

A kiedy Gwiazda rozbije się o Pierścień — albo wcześniej zniszczą ją gwiazdołamacze Xeelee — wszyscy zginą wraz z nią, wypełniając swoje przeznaczenie.

Nie.

To słowo było jak krzyk przecinający jej skłębione myśli. Musiała coś zrobić.

Starała się nie myśleć o ewentualnych konsekwencjach. Szybko falując, sunęła przez komorę w kierunku szybującego fotela sterowniczego.

— Co ty wyrabiasz? Dura, tutaj nie jesteśmy w stanie nic zdziałać. Nasz los zależy od potężnych sił, których prawie nie rozumiemy. I…

Dura usiadła w fotelu. Wokół niej obracało się widmowe krzesło Ur-ludzi, które drżało, reagując na jej ruchy. Chwyciła bliźniaczo podobne dźwignie, przytwierdzone do ramion fotela.

W Powietrzu pojawiła się pękata, ciemnoczerwona kula. Jej powierzchnię pokrywała regularna siatka, nasuwająca skojarzenia ze wstęgami kotwicznymi wokół Parz.

Dura wystraszona nagłym pojawieniem się kuli, przestała panować nad sobą i krzyknęła.

Hork roześmiał się, ale jego wysoki, piskliwy głos zdradzał ogromne napięcie.

— Niech to licho. Dziewczyno, właśnie byłaś świadkiem bitwy, której rozmiary przekraczają nasze pojęcie. Dowiedziałaś się, że nasz świat jest skazany na zagładę. A mimo to wpadasz w panikę z powodu zwykłej sztuczki!

— Ale co to jest?

Kula miała średnicę jednego człowieka; unosiła się naprzeciw krzesła.

— Czy to nie jest jasne? — warknął Hork. — Zdejmij ręce z dźwigni.

Dura posłuchała. Kulę było widać jeszcze przez kilka sekund, a potem zaczęła się zapadać i w końcu zniknęła.

— To środek pomocniczy — dorzucił mężczyzna z ożywieniem. — Coś jakby… — Wykonał nieokreślony gest. — Jakby okno w aucie powietrznym. Pomoc dla pilota.

Usiłowała skupić się na nowej zagadce. Zerknęła na Gwiazdę — skłębioną, żółtoczerwoną plamkę w centrum przestrzeni z gazu i światła.

— Ta kula wyglądała jak Gwiazda. Hork wybuchnął piskliwym śmiechem; jego rozszerzone oczy zdradzały podniecenie.

— Jasne, że tak! Nie rozumiesz? Dura, za pomocą tych dźwigni pilot może sterować Gwiazd ą…

— Ależ to niedorzeczność — protestowała. — Czy można kierować Gwiazdą — całym światem — jakby była jednym z aut powietrznych?

— Moja droga, ktoś już tego dokonał. Gwiazda została rozmyślnie wysłana w kierunku Pierścienia. To, że znaleźliśmy urządzenie służące do tego, wcale nie jest zaskakujące. A ta kula jest mapą Gwiazdy; makietą, która pomaga sterować światem…

Dura ponownie złapała dźwignie; natychmiast ujrzała przed sobą szeroką, delikatną, złowieszczą kulę. Zebrała się na odwagę.

— Hork, nie możemy pozwolić na zniszczenie naszego świata.

Zbliżył się do niej. Jego oczodoły były szerokie i puste; oddychał płytko. Wydawał się potężny. Trzymał ręce z dala od ciała. Córka Logue'a zacisnęła palce na poręczach krzesła, jakby oczekując, że Hork rzuci się na nią.

— Dura, zejdź z krzesła. Nasza Gwiazda przemierzała kosmos przez tysiąc lat. Musimy spełnić nasz obowiązek, wypełnić przeznaczenie.

Potrząsnęła głową.

— Zatraciłeś się w tym wszystkim, Hork. W całym tym splendorze… To nie jest nasza bitwa.

Spojrzał na nią z ukosa; z jego brodatego oblicza emanowała srogość.

— Gdyby nie ta bitwa, nawet byśmy nie zaistnieli. Pokolenia ludzi żyły, umierały i cierpiały właśnie dla tej chwili. To jest cel naszej rasy, jej apoteoza! Teraz to rozumiem… Jak ktoś taki jak ty może brać w swoje ręce los świata?

— Ale j a nie mogę pogodzić się z tym wszystkim. Muszę spróbować coś zrobić. Musimy spróbować uratować nasz świat.

Na szerokim obliczu Przewodniczącego odmalowało się powątpiewanie, a nawet tęsknota.

— Wobec tego rozważ następującą myśl. Przypuśćmy, że mamy rację. Przypuśćmy, że nasz świat rzeczywiście jest pociskiem wymierzonym w Xeelee. Zatem jeśli naprawdę można sterować Gwiazdą za pomocą tego urządzenia, to dlaczego znajduje się ono tutaj?

Bała się Horka — nie tylko jego siły fizycznej, ale także nowych, nieoczekiwanych cech charakteru tego mężczyzny: fanatyzmu i chęci złożenia samego siebie w ofierze.

— Pomyśl — mówił. — Gdybyś była projektodawcą, Ur-człowiekiem, który zaplanował tę niesamowitą misję, czego oczekiwałabyś od osoby siedzącej w tym fotelu teraz, w kulminacyjnym momencie wyprawy?

Zawahała się.

— To urządzenie ma służyć do korygowania trajektorii — odparła po namyśle. — Do jeszcze precyzyjniejszego nakierowy-wania Gwiazdy na cel.

Rozpostarł ramiona.

— Dokładnie. Być może są tu jakieś drzemiące urządzenia, instrukcje dla nas — w każdym razie dla tych, którzy mieli się tu zjawić — w jaki sposób tego dokonać. Dura, a jeśli nam się nie powiedzie? Jeśli nie dokończymy naszej misji? Być może wmieszają się w to sami Ur-ludzie, żeby ukarać nas za arogancję.

Dziewczyna czuła, że jej dłonie lepią się od potu. To, co mówił, doskonale wyrażało jej wewnętrzny konflikt. Kim była, żeby móc decydować o losie świata i całych pokoleń?

Zaczęła rozmyślać o swoim dotychczasowym życiu, o niezwykłej sekwencji wydarzeń, która doprowadziła ją do obecnego stanu. Kiedyś, nie tak dawno temu, dryfowała w Płaszczu i, podobnie jak inne Istoty Ludzkie, była zdana na łaskę i niełaskę drobnego, przypadkowego Zaburzenia. Stopniowo, w miarę jak bieg wydarzeń oddalał Durę od ojczystych stron, coraz lepiej rozumiała naturę Płaszcza, Gwiazdy i roli ludzkości — jak gdyby przezroczyste ściany wytworu Ur-ludzi odsłaniały kolejne warstwy postrzegania.

A teraz była tutaj, w tym zadziwiającym miejscu i miała większy wpływ na rozwój sytuacji niż jakikolwiek inny człowiek od czasu Wojen Rdzeniowych. Kręciło jej się w głowie, czuła się jak otumaniona. Tego rodzaju doznania towarzyszyły jej podczas pierwszych wypraw na obrzeża lasu skorupowego, dokąd zapuszczała się wraz z ojcem jeszcze jako mała dziewczynka.

Miała wrażenie, że jej świadomość zapada się. Silnie odczuwała istnienie swego ciała — szerokie, powiększone pory skóry, napięte mięśnie, wrzynający się w talię sznur, za którym nadal tkwił nóż. Spojrzała w wytrzeszczone oczy Horka. Dostrzegła w nich lekkomyślność, podniecenie, upojenie, pogranicze szaleństwa. Przygnieciony ciężarem wyprawy, królestwa Ur-ludzi, Kolonistów i gwiazd, zapomniał, kim jest. Jednakże ona nie zapomniała. Wiedziała, kim jest: Durą, Istotą Ludzką, córką Logue'a — ni mniej, ni więcej. I w tej szczególnej chwili czuła się — ni mniej, ni więcej — uprawniona do tego, by przemawiać w imieniu ludów Gwiazdy, bardziej niż ktokolwiek inny. I właśnie dlatego ona musiała działać, i to szybko.

Jej niepewność ustąpiła miejsca determinacji.