– Ja ciebie też.
Rozmawiali jeszcze przez parę minut. Do Jane dotarło, że mówili tylko o niej, i próbowała to naprawić. Wypytała Dave’a o pracę i o rudą dziewczynę, z którą widziała go jakiś czas temu. Dowiedziała się, że ruda to już przeszłość, że w pracy idzie mu znakomicie i że na wiosnę wybiera się do Paryża.
Na pożegnanie pocałował ją w policzek.
– Cieszę się, że zadzwoniłaś. Bardzo mi ciebie brakowało.
– Dziękuję, Dave. Na pewno będę dziś lepiej spała.
– Mam nadzieję. – Jego uśmiech nagle przybladł. – Zadzwoń do Stacy, Jane. Ona cię potrzebuje.
– Chciałabym w to wierzyć.
– To prawda. – Pocałował ją raz jeszcze. – Obiecaj, że to zrobisz.
Złożyła solenne przyrzeczenie, że tak się stanie, ale kiedy Dave wyszedł, siedziała jeszcze przez chwilę przy stoliku, zastanawiając się, co napawa ją większym lękiem: obawa przed utratą wszystkiego, co zdobyła, czy rozmowa z siostrą.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Poniedziałek, 20 października 2003 r. 17. 30
Stacy siedziała przygarbiona przed monitorem, wpatrując się w mrugający czarnobiały obraz. Przeciągnęła się i spojrzała na zegarek. Dwie i pół godziny z głowy. I jak dotąd, nic. W każdym razie nic szczególnego. Jakieś pary. Bawiące się windą dzieciaki, jeżdżące tam i z powrotem. Staruszkowie.
Deland mówił, że w hotelu jest ponad pięćdziesiąt procent miejsc wolnych, ale wcześniej, przez trzy tygodnie pod rząd, miał niemal pełne obłożenie dzięki Teksaskim Targom Stanowym, a potem meczowi między Uniwersytetem Metodystycznym z Południa a Uniwersytetem Stanowym z Oklahomy.
Puchy było widać na taśmie.
Oczywiście na kasetach z klatki schodowej też mógł znajdować się ważny materiał.
Mac miał zająć się sprawami na mieście: powiadomić najbliższą rodzinę pani Vanmeer, pogadać z sąsiadami, sprawdzić tropy. To Stacy go do tego nakłoniła, ale teraz żałowała, że nie może jej pomóc. Mac był dobrym policjantem, oddanym pracy i spostrzegawczym.
Na przykład Camp i Riggio byli już wypaleni. Aż ją korciło, żeby sprawdzić, czy i jak pracują. Bała się, że mogą czegoś nie zauważyć. Być może rzeczywiście miała obsesję na punkcie kontrolowania współpracowników. Pomyślała o tym, co usłyszała od Maca. Tak, mógł mieć rację.
Nieufna, opryskliwa wiedźma.
Cholera jasna! Jeśli na moich taśmach niczego nie znajdę, to przejrzę też pozostałe! – pomyślała.
Zabójca Elle Vanmeer musiał się jakoś dostać na ósme piętro. Z całą pewnością tam nie dofrunął.
Pomyślała, że chętnie napiłaby się kawy i zjadła pączka. Najlepiej takiego z kremem, ale na to nie miała zbyt wielkich szans.
Mogła tylko pomarzyć. Te najlepsze znikały najczęściej przed dziesiątą. Zaczęło jej burczeć w brzuchu i spojrzała tęsknie w stronę drzwi.
Wyciągnęła rękę, żeby wyłączyć wideo, a jej wzrok padł jednocześnie na monitor. Zatrzymała się w pół ruchu. Jakiś mężczyzna wysiadał na ósmym piętrze. Była dwudziesta druga trzydzieści sześć.
Stacy przewinęła ten fragment.
Wsiadł do windy na parterze. Sam. Był wysoki i szczupły, ale mocno zbudowany. Ubrany w dżinsy, skórzaną kurtkę pilotkę i czapeczkę bejsbolową.
Stacy zmrużyła oczy, wpatrując się w monitor. To mogła być czapeczka drużyny Atlanta Braves, ale nie dało się tego stwierdzić z całą pewnością. Daszek bejsbolówki zasIaniał twarz.
Winda zatrzymała się na ósmym piętrze i mężczyzna wysiadł.
Stacy przewinęła ten fragment i obejrzała raz jeszcze. A potem ponownie.
Ten facet wiedział, gdzie jest kamera. Specjalnie odwracał od niej twarz.
Miała rację. To spryciarz. Zaplanował to wcześniej. Bez wahania wcisnął guzik z ósemką. To nie był ktoś, kto podejmuje ciężką decyzję. Poza tym miał na rękach rękawiczki. Przez chwilę starała się sobie przypomnieć temperaturę z poprzedniej nocy. Dziesięć stopni? Może mniej… Czy na tyle zimno, że nikt nie zwrócił uwagi na te jego rękawiczki?
Stacy starała się obliczyć, ile czasu mogło mu zająć zamordowanie Elle Vanmeer. Próbowała wyobrazić sobie całą sytuację. Wchodzi do pokoju. Wita się z kochanką. Ona czeka na niego już od jakiegoś czasu. Może jest w łóżku. To część ich gry. Mówi jej jakieś świństwa. Zaczyna się z nią drażnić, na przykład paskiem od jej szlafroka. Nie zdejmuje rękawiczek. Może też zostaje w kurtce. Tak jest bardziej perwersyjnie. Przecież mu ufa. O nic go nie podejrzewa.
W końcu ją dusi.
Mogło mu to zająć najwyżej dwadzieścia minut. Może nawet mniej.
Godzina na kasecie dokładnie zgadzała się z szacunkami Pete’a.
Stacy poczuła, że jest podniecona. Krew zaczęła jej żywiej krążyć w żyłach. Mimo że prawdopodobieństwo, iż morderca wróci na dół tą samą windą, wynosiło tylko dwadzieścia pięć procent, zaczęła przewijać taśmę.
Dwadzieścia pięć procent, a jednak się udało! Facet w czapeczce Bravesów wsiadł do tej samej windy siedemnaście minut po tym, jak z niej wysiadł.
– Mam cię, skurwielu – szepnęła Stacy.
Przewinęła kasetę, a potem zerwała się na równe nogi, żeby zawołać innych.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Poniedziałek, 20 października 2003 r. 18. 15
Mac dołączył do nich, kiedy Stacy przewijała kasetę po raz czwarty. Zaraz po wejściu rzucił kurtkę na biurko.
– Co? Nie ma prażonej kukurydzy?
– Właśnie się skończyła – powiedziała Stacy. – Ale mamy tutaj strawę duchową. Chodź zobaczyć.
Mac wziął krzesło, przystawił je do ekranu i siadł na nim okrakiem. W milczeniu patrzył na mrugający monitor. Kiedy podejrzany wysiadł z windy na parterze, Stacy zatrzymała kasetę i spojrzała na partnera.
– I co ty na to?
– Wiedział, gdzie są kamery.
– Też tak pomyślałam.
– Czas się zgadza – zauważył Camp. – Facet wygląda bardzo podejrzanie.
Mac wydął wargi.
– Jeszcze ktoś?
– Na razie nie – odparł Riggio. – Mam parę kobiet i jakieś objęte nastolatki. To wszystko.
– Coś na klatkach schodowych?
– Niestety. – Camp spojrzał na zegarek. – Została mi godzina oglądania.
– Więc zajmij się tym teraz. – Stacy sprawdziła godzinę na swoim zegarku. – Ja i Mac spróbujemy sprawdzić pierwsze poszlaki.
Śledczy wyszli, zostawiając ich samych w pokoju.
– Czego się dowiedziałeś? – spytała Stacy. Mac wyjął notes.
– Dwa razy rozwiedziona. Ostatnio dwa lata temu. Obaj mężowie byli dużo starsi od niej. I bogaci.
– Pracowała?
– Uważała się za dekoratorkę wnętrz, ale sąsiedzi mówią, że niewiele robiła. Podobno korzystała ze swojej firmy, żeby kupować taniej rzeczy do domu. Miała kupę forsy od byłych mężów.
– Jakiś narzeczony?
– Niestety, żadnego. Ale jej gospodyni mówiła, że lubiła mężczyzn. I to bardzo.
– Ciekawe. – Stacy zaczęła bębnić palcami po starym, zniszczonym biurku. Zazdrosny mąż odpada, pomyślała. Ale może taki, którego podczas rozwodu wycisnęła jak cytrynę.
– Myślisz, że to ważne?
– Sama nie wiem.
– Rozmawiałem z jej pierwszym mężem. Mieszka w Atlancie. Od lat nawet z nią nie rozmawiał. Nie chciał uwierzyć, że nie żyje. Nie sądzę, żeby mógł ją zabić.
– A drugi?
– Właśnie wrócił z rejsu. Dziś rano przybił do Miami. Ma przylecieć na Fort Worth o dziesiątej czterdzieści pięć.
– Więc ma alibi.
– Ale i tyle kasy, żeby zlecić komuś tę robotę.
– Najpierw musimy złapać Delanda w La Plaza.