– Plastikowe cyce – stwierdził Mac. Chodziło mu oczywiście o implanty.
Stacy skinęła głową. Była przyzwyczajona do niezbyt eleganckiego języka. Przysunęła się bliżej łóżka i wyjęła notes, w którym zaznaczyła pozycję ciała i ustawienie sprzętów w pokoju. Wiedziała, że Mac ma już swój szkic. Starała się jednak nie ominąć żadnego szczegółu, a na koniec zapisała datę i dokładny czas.
Kiedy skończyła, spojrzała na swojego partnera.
– Co już zebrałeś?
– Nazywała się Elle Vanmeer. Pokojówka…
– Czy dokumenty to potwierdzają?
– Tak jest. Sprawdziłem w papierach. Osobiście.
Udawała, że nie dostrzega jego irytacji.
– Co jeszcze?
– Znalazła ją pokojówka, kiedy przyszła posprzątać. Myślała, że pokój jest już wolny. Natychmiast zawiadomiła kierownika hotelu, a ten zadzwonił do nas.
– Torebka? Portfel? Biżuteria?
– Wszystko zebrane. Miała przy sobie sporo kasy. – Spojrzał na ofiarę, a potem na Stacy. – Nie zamordowano jej w celach rabunkowych.
– Nie, do cholery. Znała zabójcę i mu ufała. Zaplanowali tu spotkanie, żeby się zabawić. – jeszcze raz rozejrzała się po hotelowym pokoju. – To musiał być ktoś, kto pasował do tego świata. Ktoś, kto się obracał w podobnych kręgach.
– Z jej prawa jazdy wynika, że mieszkała przy Hillcrest Avenue. Niezły bajer.
Highland Park. Najbardziej prestiżowa dzielnica Dallas. Najstarsze pieniądze w mieście. Prawdziwa arystokracja.
Stacy wydęła wargi.
– Założę się, że była mężatką lub on był żonaty. Może obydwoje mieli rodziny.
– Nie ma obrączki – zauważył Mac.
Miał rację. Na serdecznym palcu ofiary nie widniał nawet wiele mówiący jaśniejszy pasek.
– Więc pewnie on.
– Może to ciota.
Te słowa pochodziły od Lestera. Stacy obróciła się w jego stronę.
– Słucham?
– No wiesz, lesba.
– Jesteście obrzydliwi, wiecie?
– Lubisz takie popieprzone kobietki, co, Stacy? Czy chciałabyś nam coś wyznać?
Już słyszała te szepty w kuluarach budynku policji: „Wiesz, ta Killian to lesbijka. Dlatego tak niszczy facetów”.
Cóż, świetnie.
– Uważam po prostu, że niektóre określenia są obraźliwe. Wy też byście tak myśleli, gdyby zostało w was coś ludzkiego.
– Dobra, zamknij się, Lester – warknął Mac. – Mamy tu robotę.
Bart poczerwieniał. Otworzył usta, jakby chciał się kłócić, ale jednak odpuścił i nie powiedział ani słowa. Za to paru ludzi złośliwie się roześmiało. Stacy nie miała wątpliwości, czyją trzymają stronę. Cóż, Macowi jeszcze się za to dostanie.
Ale nie był to już jej problem.
Mac wskazał Elle Vanmeer.
– Być może masz rację, ale w grę wchodzi też inny scenariusz – powiedział. – Może to po prostu kochankowie, którzy chcieli uczcić jakąś okazję. Rocznicę spotkania czy urodziny. A może coś związanego z interesami. Wieczór w hotelu miał być częścią uroczystości.
– Możliwe. – Skinęła głową. – Chociaż nie mam takiego wrażenia.
– A jeśli facet był żonaty, mogło tak się zdarzyć, że żona go ubiegła…
Stacy starała się to sobie wyobrazić.
– Niewykluczone, ale żeby kogoś udusić, trzeba sporo siły. To nie takie proste. – Spojrzała w stronę zastępcy koronera. – Słuchamy, Pete.
Pete Winston, mały łysiejący facecik, który bardziej wyglądał na księgowego niż sądowego patologa, zgarbiony stał u wezgłowia łoża. Teraz spojrzał na Stacy i Maca.
– Nie żyje od dziesięciu, dwunastu godzin. Wybroczyny na twarzy wyraźnie wskazują, że ją uduszono, co chyba i tak jest jasne. Więcej będzie można powiedzieć dopiero po sekcji zwłok.
– Czy przed śmiercią odbyła stosunek? – spytała z nadzieją Stacy. Gdyby ofiara uprawiała seks, można by ustalić DNA mężczyzny na podstawie spermy albo włosów łonowych.
– Na razie nie wiem. Ma na sobie majtki, ale to jeszcze nic nie znaczy. – Wyprostował się i podszedł do nich. – Spójrzcie na to. – Palcem w rękawiczce wskazał szereg malutkich blizn wzdłuż brzucha, na biodrach, a także na wewnętrznej i zewnętrznej stronie ud. – Odsysanie tłuszczu. I jeszcze to. – Jego palec powędrował w stronę linii włosów i szczęki, gdzie też znajdowały się miniaturowe blizny. – Robiła sobie również lifting.
– Dzisiejsze kobiety – westchnął Lester. – Umówisz się z taką, no i antykwariat. Ona antyk, a ty wariat, że taką pieprzysz. – Zaśmiał się.
Paru facetów też zarechotało, natomiast Stacy posłała Bartowi pełne zniecierpliwienia spojrzenie. Po chwili jednak wróciła do rozmowy z Pete’em.
– Może coś jeszcze? – spytała.
– Jeśli nawet, to niewiele. – Zdjął rękawiczki. – Oficjalny raport będzie gotowy jutro o ósmej.
– Jutro rano? Daj spokój, Pete, przecież tu chodzi o morderstwo. Każda minuta jest ważna. Sam wiesz, że…
Przerwał jej, podnosząc rękę.
– Mam paru nieboszczyków do załatwienia. Tym razem będziecie musieli zaczekać na swoją kolej.
– Tak, oczywiście. – Stacy uniosła dłonie, jakby się poddawała. – Nie ma przecież nic ważniejszego niż kolejka. Nieważne, że tę biedną kobietę zamordował ktoś, komu ufała. Nieważne, że może nam teraz uciec albo zniszczyć dowody… Kolejka przede wszystkim! Pete pokręcił głową.
– Dobra, spróbuję zająć się tym wcześniej. Ale uważaj, bo to pewnie będzie w środku nocy. Mogę cię obudzić z głębokiego snu.
Stacy posłała mu słodki uśmiech.
– Jesteś kochany, Pete. Dzięki.
ROZDZIAŁ TRZECI
Poniedziałek, 20 października 2003 r. 12. 45
Rick Deland, kierownik hotelu, był głęboko wstrząśnięty, o czym między innymi świadczyła jego chorobliwie zielonkawa twarz. Stacy wiedziała jednak, że miał ku temu powód, przecież w jednym z pokoi leżała martwa kobieta. W dodatku w hotelu pełno było policji, która zadawała niedyskretne pytania, naciskała, by Deland udostępnił kasety z hotelowych kamer, a także listę gości wraz ze zgodą na jej wykorzystanie.
– La Plaża dba o ciszę i dyskrecję – wyjaśniał cierpliwie. – Tego właśnie oczekują nasi klienci. Mamy tu wiele osób z dużymi pieniędzmi, które wolałyby pozostać anonimowe. Gdybym przekazał wam ich nazwiska, złamałbym niepisaną zasadę, obowiązującą w naszym hotelu. A poza tym narobiłbym sobie masę kłopotów.
Stacy przyjrzała się uważnie ciemnowłosemu kierownikowi. Przeciętniak po czterdziestce, w eleganckim garniturze, stwierdziła. Chyba rzeczywiście potrafi się wtopić w tło i być niezauważalny dla swoich klientów.
Kiedy trzeba, jest pewnie niezłym dyplomatą i zawsze dba o dobre maniery. Zastanawiała się przez chwilę, ile może zarabiać. Mogła się założyć, że znacznie więcej niż oficer policji z Dallas. Nawet taki z dziesięcioletnim doświadczeniem.
Jednak Deland nie zdawał sobie sprawy, z kim ma do czynienia.
Stacy nie przywykła do odmownych odpowiedzi.
– Niestety, przykro mi to stwierdzić, ale zamordowano właśnie jedną z pańskich klientek.
– Tak, to niefortunne zdarzenie, ale nie wiem, jak mógłbym…
– Dobrze usłyszałam, niefortunne? – Popatrzyła na niego zimno. – Więc uważa pan morderstwo jedynie za niefortunne zdarzenie?
– Przepraszam, użyłem złego słowa. – Spojrzał na stojącego za nią Maca. Widząc, że z jego strony też nie otrzyma wsparcia, znowu skierował wzrok na Stacy.
– Bardzo mi z tego powodu przykro.
– Rozmowa nic nie kosztuje, panie Deland. – Pochyliła się w jego stronę. – A może któryś z pańskich gości coś lub kogoś widział? Może ktoś coś słyszał? Musimy się tego dowiedzieć. W takich sprawach większość zabójców udaje się złapać w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Chyba że ktoś… – spojrzała wymownie na kierownika – pozwoli im uciec.