Jane spojrzała na siostrę, a potem zaczęła:
– Ted miał wczoraj poszukać tej kobiety, która była w pracowni. Uparł się, że to zrobi, chociaż mu to odradzałam.
– Ale po co jej szukał?
– Pomyśleliśmy, że to może ona.
– Że to ta, która cię terroryzuje? – zdziwiła się Stacy.
– Tak. I że to ona zabiła Marshę, Lisette i…
– Elle Vanmeer?
– Właśnie. Albo współdziałała z mordercą. – Jane zacisnęła dłonie. – Ted zadzwonił do mnie późno w nocy. Znalazł ją. – Głos zaczął jej drżeć. – Miał za nią iść. Prosiłam, żeby tego nie robił, ale mnie nie słuchał. Chciałam, żebyście ubezpieczali go z Makiem, ale on…
Ukryła twarz w dłoniach.
– Posłuchaj, Jane, to wygląda na nieudany rabunek – rzekła łagodnie Stacy.
Siostra spojrzała na nią przez łzy.
– Rabunek? – powtórzyła. – Nie rozumiem.
– Ted prawdopodobnie przyszedł tu nad ranem. Miał przy sobie najnowsze „Dallas Morning News” z recenzją z twojej wystawy i kwiaty. Musiał zaskoczyć włamywacza. Dlatego zginął.
Jane nie bardzo potrafiła połączyć wszystkie fakty. Recenzja z jej wystawy? Jacyś złodzieje w jej pracowni?
– Martwił się o ciebie. Pewnie chciał cię ucieszyć tą recenzją i kwiatami.
– Nie. To ta kobieta…
– To nie ta kobieta, Jane. Ted zginął przypadkowo.
– Nie! – Tym razem zaprzeczyła głośniej. – Jeszcze nie wiesz wszystkiego. Czegoś ci nie powiedziałam.
Zaintrygowana Stacy spojrzała na nią uważnie.
Jane opowiedziała jej o tym, jak pojechała do kliniki, żeby poszukać czegoś, co wskazywałoby, że Ian jest niewinny. I o spotkaniu z tajemniczą nieznajomą.
Siostra pokręciła głową.
– Nie powinnaś była jeździć tam sama w środku nocy – powiedziała surowym tonem.
– Pomyślałam, że policja mogła coś przeoczyć. Coś, co stanowiłoby dowód niewinności Iana…
– Pamiętaj, że jesteśmy profesjonalistami. Wiemy, czego szukać…
– Ale szukaliście dowodów winy Iana, a nie jego niewinności – stwierdziła stanowczo Jane. – To aż się rzucało w oczy. Jakby specjalnie…
Stacy otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale zaraz je zamknęła. Wyglądała na wstrząśniętą.
– Czy mówiłaś komuś jeszcze o tej kobiecie?
– Tylko Tedowi, a teraz tobie.
– Dlaczego nie zrobiłaś tego wcześniej?
– Bo byłam pewna, że wszyscy na to źle zareagują. A poza tym… niczego nie znalazłam.
Jakiś dziwny płomyk zalśnił w oczach Stacy, a potem zaraz zgasł.
– Sama nie wiem, co z tym zrobić.
– Sprawdziliście klucze Marshy? Czy miała gdzieś klucze do biura?
– Słucham?
– Klucze do biura. Ta kobieta wzięła jakieś papiery, zapewne swoje, żeby policja nie mogła ich znaleźć. Musiała więc mieć klucze, pewnie Marshy… To znaczy, że jest powiązana z tym morderstwem.
W tym momencie odezwała się komórka Stacy. Skinęła siostrze, żeby poczekała, i odebrała telefon.
– Dobrze, już schodzę – powiedziała do słuchawki. – Wstała. – Muszę już iść, Jane. Wrócę, jak tylko będę mogła. Zostaniesz sama?
Jane skinęła głową. Była zupełnie pozbawiona energii, jak balonik, z którego wyleciało powietrze.
– Może zadzwoń do Dave’a. Zobacz, czy mógłby tu przyjść.
– Sama nie wiem…
Stacy podeszła do drzwi, a potem jeszcze obejrzała się za siebie.
– Rozwiążemy tę zagadkę, zobaczysz. I to razem. Odwróciła się i wyszła.
Jane poczuła się osamotniona – bardziej niż kiedykolwiek w życiu.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI
Sobota, 8 listopada 2003 r. 20, 30
Stacy weszła do mieszkania siostry. Zatrzymała się na chwilę, wsłuchując się w ciszę. Nic. Nawet Ranger się nie odezwał.
Zmarszczyła brwi, Było tu zdecydowanie za cicho jak na jej gust. Być może Jane zasnęła, ale gdzie jest Dave? Sama do niego zadzwoniła, a on obiecał, że zaraz przyjedzie.
Nie chciała niczego ryzykować.
Postawiła cicho torbę z jedzeniem na stoliku przy drzwiach. Następnie rozpięła kaburę pod pachą i odbezpieczyła broń. Dopiero wtedy przeszła dalej.
Dave stał w kuchni i patrzył przez wykuszowe okno.
– Cześć – powiedziała i zabezpieczyła broń.
Aż podskoczył na dźwięk jej głosu. Potem obrócił się w jej stronę.
– Nie słyszałem, jak weszłaś.
– Przepraszam, ale my, gliny, musimy cicho się poruszać. Jesteśmy jak koty.
Nic na to nie powiedział. Miała wrażenie, że był pogrążony w myślach, kiedy tu przyszła. I że wciąż nie mógł się z nich otrząsnąć.
– Jak tam Jane? – spytała.
Zamrugał i dopiero wtedy się uśmiechnął.
– Na tyle dobrze, na ile to możliwe w tej sytuacji. Próbowałem z nią porozmawiać.
– I co?
– Niewiele zwojowałem. Może tobie się uda.
– Może. Jest w salonie? Pokręcił głową.
– Śpi.
Spojrzała w stronę sypialni. Drzwi były zamknięte. Zapewne Ranger był tam wraz z Jane.
– Zostaniesz? Kupiłam chińskie żarcie.
– Dzięki, ale będzie lepiej, jak pójdę. – Przeciągnął ręką po twarzy. Wyglądał na bardzo zmęczonego. – Poza tym muszę jeszcze oddzwonić do kilku pacjentów.
– Nic ci nie jest?
– Nie. Po prostu martwię się o Jane.
– Ja też. – Urwała na chwilę. – Jesteś terapeutą, Dave. Jane tyle ostatnio przeszła, że sama nie wiem, co z tym robić. Czy próbować z nią rozmawiać? I co mówić?
– Najważniejsze, żebyś jej słuchała. – Spojrzał tęsknie w stronę sypialni. – Jane jest inteligentna. Sama będzie wiedziała, co robić.
Zauważyła, że mimo tych słów patrzy na nią smutno. Zrobiło jej się go żal. Pomyślała, jakie to bolesne, gdy się wie, że ukochana osoba cierpi. Już otworzyła usta, żeby go pocieszyć, ale zdecydowała, iż nie ma to sensu.
– Dzięki, że przyjechałeś.
– Zawsze do usług. – Wziął kurtkę z oparcia krzesła i szybko ją włożył. – Dzwoń, jakbyś czegoś potrzebowała.
Odprowadziła go na dół, uściskała na pożegnanie, a potem przez chwilę patrzyła za jego wozem, nim wróciła na poddasze.
Zajrzała do Jane i stwierdziła, że nie śpi. Siedziała na łóżku, głaszcząc Rangera, który wspierał głowę na jej udzie.
– Cześć – rzuciła. – Mam chleb ryżowy i kurczaka w sezamie.
Jane spojrzała na siostrę. Stacy zdziwiła się, że tak szybko zdołała się pozbierać.
– Czy to prawda, że ktoś zaatakował Teda od tyłu i poderżnął mu gardło? – spytała.
Zawahała się, a potem skinęła głową.
– To nie było włamanie. Jestem pewna, że nie.
– Jane, nie zadręczaj się.
– Nie wydaje ci się, że za dużo tutaj zbiegów okoliczności? Przecież zabito go zaraz po tym, jak zaczął szukać tamtej kobiety.
Stacy wzruszyła ramionami.
– Być może nikogo tu nie sprowadzał, tylko wymyślił sobie całą tę historię…
– Wymyślił? Ale po co?
– Żeby odwrócić od siebie uwagę. I ukryć prawdę.
– Jaką prawdę?
– Nie znałaś go tak dobrze, jak ci się wydawało. Zdobyliśmy informacje, które wskazują, że to właśnie on mógł przysyłać ci te anonimy.
Osłupiała Jane patrzyła na nią przez chwilę, a potem zdecydowanie pokręciła głową.
– Ted nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Nie potrafiłby…
– Tak naprawdę nazywał się Jack Theodore Mann. Siedział w więzieniu. I to za różne rzeczy…
– Nie wierzę ci.
Stacy spodziewała się takiej reakcji, dlatego zaczęła dalsze wyjaśnienia:
– Podejrzewałam, że coś ukrywa, wiec sprawdziłam jego odciski palców w naszym komputerze.