Schulze po chwili zakończył rozmowę. Stacy znała go już dziesięć lat. W tym czasie jego rude włosy przerzedziły się i pokryły siwizną, ale oczy zachowały intensywny błękit i dawny, niemal drapieżny wyraz. Szef spojrzał na nią.
– No, kawa na ławę.
– Ofiara to Elle Vanmeer- zaczęła. -Wygląda na to, że ją uduszono. Pete ma dzwonić w nocy.
Kapitan uniósł nieco brwi, ale pozostawił to bez komentarza.
– Co jeszcze?
– Zameldowała się wczoraj wieczorem, koło ósmej – powiedział Mac. – Była sama. Sprzątaczka znalazła ją dzisiaj piętnaście po jedenastej. Kierownik nie pozwolił nam przeszukać innych pokojów i przesłuchać gości.
Stacy, by uprzedzić gniewną reakcję szefa, szybko dodała:
– Ale mamy od niego taśmy wideo z klatek schodowych i wind.
– Ile ich jest?
– Dwie dla gości i jedna służbowa. I trzy klatki schodowe.
Kapitan Schulze zastanawiał się przez chwilę.
– Niezależnie od tego, kiedy Pete skończy badania, i tak trzeba przejrzeć ponad piętnaście godzin filmu z każdej windy. To samo z klatkami schodowymi.
– Pete uważa, że panią Vanmeer zabito jakieś dziesięć, dwanaście godzin przed naszym przybyciem.
– To trochę lepiej.
– Wygląda na to, że bywała tam dosyć często. Zawsze zamawiała świeże kwiaty, szampana i truskawki w czekoladzie.
– Po co przyjeżdżała?
– Wydaje mi się, że spotykała się w La Plaza z kochankiem. Podejrzewam, że albo jedno z nich, albo oboje mieli małżonków.
– Prawie nie miała bagażu – dodał Mac. – To wyraźnie wskazuje, że chodziło o seks.
– Myślicie, że zabił ją kochanek?
– Tak. – Stacy spojrzała na Maca. – Albo zazdrosny mąż.
– Potrzebujecie pomocy przy tych taśmach?
– Tak, panie kapitanie.
– Dobrze, przydzielę wam Campa, Riggia, Falona i…
– Falon jest chory na grypę – powiedział Mac. – Moore też.
Tom Schulze zaklął. Grypa żołądka wykosiła chyba pół wydziału. Większość policjantów brała nadgodziny albo pracowała przez dwie zmiany.
– Więc to musi wam wystarczyć. – Sięgnął po słuchawkę, dając znać, że uważa spotkanie za skończone. – Wydaje się, że to prosta sprawa. Załatwcie ją szybko.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Poniedziałek, 20 października 2003 r. 15. 15
Jane spojrzała przez wizjer kamery wideo. Anne, jej modelka, siedziała na podwyższeniu, trzy metry od kamery. Jane pokryła to miejsce białym materiałem, a rolka białego, jednolitego papieru stanowiła tło.
Chciała, żeby oświetlenie było tak surowe, jak to tylko możliwe. Silne, nawet okrutne. Zamierzała wywołać wrażenie całkowitej nagości, żeby modelka nie mogła się ukryć za przyćmionym światłem, cieniem, kosmetykami, sprytnie dobranymi ciuchami, modną fryzurą.
Anne miała więc zupełnie nieumalowaną twarz, włosy upięte w węzeł, a na sobie jedynie prosty, szpitalny szlafrok związany paskiem w talii.
Całkowite obnażenie. Psychiczne. Emocjonalne.
– Ted – Jane spojrzała na swego asystenta – możesz poprawić światło po swojej stronie? Na lewym policzku jest niewielki cień.
Zrobił, jak poleciła, i odczekał, aż szefowa ponownie spojrzy w wizjer kamery.
Przed kilku laty Ted Jackman zwrócił się do Jane z prośbą o pracę. Mówił, że był na jej wystawie i że zrobiła na nim ogromne wrażenie. Jane w zasadzie nie szukała asystenta, chociaż co jakiś czas wspominała przy różnych okazjach, że przydałaby jej się pomoc.
Postanowiła zatrudnić go na próbę i okazało się, że strzeliła w dziesiątkę. Ted był pracowity, oddany i bystry. Ufała mu bezgranicznie. A kiedy Ian zgłaszał względem niego jakieś zastrzeżenia, przypominała mu, że zna Teda dłużej niż jego.
Chociaż nie dzieliła uprzedzeń męża względem swego asystenta, to wiedziała, skąd się mogą brać. Mimo że Ted miał dopiero dwadzieścia osiem lat, zdążył otrzeć się o mnóstwo zawodów. Był komandosem, gitarzystą w dosyć popularnej lokalnej grupie rockowej, rehabilitantem, a na koniec, tuż przed podjęciem pracy u niej, wizażystą w kostnicy.
Jeśli idzie o wygląd, łączył w sobie cechy Pięknej i Bestii. Miał klasyczne proporcje ciała, był muskularny i szczupły, a jego ciemne oczy potrafiły niemal hipnotyzować. Jednocześnie cały był poprzekłuwany i wytatuowany, a w jego długich ciemnych włosach widać było białe pasemka.
Piękna i Bestia. Prawie tak jak ona.
– Czy mam tak usiąść? – spytała Anne i podkurczywszy nogi, przysiadła na nich na twardym podwyższeniu.
– Jak chcesz.
Modelka poruszyła się, spojrzała przelotnie na Teda, a potem przeniosła wzrok na Jane.
– Chyba okropnie wyglądam.
Jane pozostawiła te słowa bez komentarza. Anne uniosła rękę, żeby poprawić fryzurę, ale zaraz ją opuściła. Przypomniała sobie, że Jane specjalnie związała w ten sposób jej piękne, kasztanowe włosy. Zaśmiała się nerwowo i zacisnęła dłonie na podołku.
Większość artystów starała się zrelaksować ludzi, którymi pracowała. Jane postępowała inaczej.
Chodziło jej o to, by dotrzeć do najskrytszych obszarów psychiki. Uchwycić strach, kruchość, przygnębienie.
– Powiedz mi, czego się boisz, Anne – zaczęła. – Go cię dręczy, kiedy zostajesz sama?
– Boję się? – powtórzyła nerwowo modelka. – Masz na myśli pająki czy coś takiego?
Nie miała, ale pozwoliła jej mówić. Musiała przecież od czegoś zacząć. Niektóre z jej rozmówczyń doskonale wiedziały, o co w tym wszystkim chodzi, inne, takie jak Anne, przyszły tu z ogłoszenia, nie wiedząc o Cameo nic poza tym, że gotowa była zapłacić sto dolców za parę godzin pracy.
Jane rozmawiała z kobietami w różnym wieku i z różnych grup etnicznych. Miała i anorektyczki, i grubaski, zdarzały się piękności, a także brzydule z różnymi zniekształceniami.
Łączył je strach, coś, co pozwalało wierzyć we wspólnotę wszystkich kobiet.
– Nienawidzę pająków.
– Dlaczego, Anne?
– Są… są ohydne. Wszędzie włażą. – Urwała i aż zadrżała. – I mają obrzydliwe włoski na całym ciele.
– Więc chodzi tylko o wygląd? W ten sposób reagujesz na ich brzydotę?
Zmarszczyła brwi, ale skóra na czole pozostała gładka. Botoks. Jane natychmiast rozpoznała dziaIanie tego środka.
– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób – powiedziała z wahaniem Anne.
– Czy tak samo reagujesz na brzydotę lub okaleczenia u ludzi? Albo na otyłych? – Jane nienawidziła tych słów, tych bezwzględnych kategorii, lecz teraz sama ich używała, żeby osiągnąć zamierzony efekt.
Anne poczerwieniała. Spojrzała gdzieś w bok.
Reagowała, chociaż wstydziła się do tego przyznać.
To była ta forma dyskryminacji, którą Jane doskonale znała.
– Powiedz prawdę, Anne. Po to tu jesteśmy. Na tym polega moja praca.
– Nie spodoba ci się to. Pomyślisz, że uważam się za lepszą.
– Nie jestem tu po to, żeby osądzać. Jeśli nie możesz być szczera, powiedz to teraz. Po co marnować czas?
Anne wahała się jeszcze przez chwilę, a potem spojrzała Jane prosto w oczy.
– Wiem, że to źle, ale… aż mnie boli, kiedy na kogoś takiego patrzę.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
– Myślę, że wiesz.
Modelka poruszyła się niespokojnie.
– Kiedy patrzę na takich ludzi, zaczynam… zaczynam ich nienawidzić…
– Nienawiść to silne uczucie. Być może silniejsze niż miłość.
Anne nie zareagowała. Jane zadała kolejne pytanie:
– Dlaczego tak się dzieje?
– Nie mam pojęcia.
Jane milczała chwilę, żeby pozbierać myśli. Postanowiła zaatakować z innej strony.