Выбрать главу

Stacy patrzyła na to zdjęcie, nie bardzo wiedząc, dlaczego jest tak poruszona. Widziała przecież setki podobnych. Czasami nawet gorszych… Jednak w tej kobiecie było coś znajomego. Coś, co się rzucało w oczy. I znowu nie mogła dojść, o co jej chodzi, jakby między nią a jej pamięcią znajdował się silny ekran, który nie przepuszczał pewnego rodzaju informacji. Jakby nie była w stanie czegoś przyjąć.

Tylko czego?

Kiedy spotkała tę kobietę? I w jakich okolicznościach?

– To ta zabita prostytutka – usłyszała głos Maca. Obróciła się do niego.

– Złapaliście jej sutenera?

– Nie możemy go znaleźć. Pewnie gdzieś się zaszył. – Machnął ręką. – Ale wróci. Oni zawsze wracają.

– Mam wrażenie, że skądś ją znam.

Wziął zdjęcie z jej rąk i spojrzał na nie ze zdziwieniem.

– Skąd?

– Trudno mi powiedzieć. Jak się nazywała?

– Gwen Noble, ale mówili na nią Sassy.

Stacy pokręciła głową. Nie znała ani nazwiska, ani Pseudonimu.

– Przepraszam, Mac.

– Za co?

– No wiesz.

Przez chwilę milczał. Nie mogła wyczytać z twarzy, o czym myśli.

– Chciałbym ci ufać, Stacy, ale nie wiem, czy mogę – powiedział w końcu. – Partnerzy tak nie robią.

Położył nacisk na słowo: „partnerzy”. Wiedziała, że nie chodzi mu tylko o pracę.

Czekała na niego tak długo, że teraz byłoby jej okropnie żal, gdyby straciła tę okazję. Była gotowa zrobić wszystko, żeby go udobruchać.

– Daj mi jeszcze jedną szansę, Mac. Na pewno cię nie zawiodę.

– Nawet jeśli będzie chodziło o twoją siostrę? Zastanów się…

Ktoś zajrzał do ich pokoju, zerknął na nich ze zdziwieniem i wycofał się. Stacy odsunęła się trochę, nie czując się zbyt pewnie tuż przy nim. – Chcę, żebyś mi ufał. To dla mnie bardzo ważne.

Mac skinął wolno głową.

– Dobrze.

Stacy chciała krzyczeć ze szczęścia.

– Dzięki. – A potem zauważyła, że ktoś znowu do nich zajrzał. – Masz już raport koronera w sprawie Jackmana?

– Nie, jeszcze nie. Ale wiem coś o Doobiem.

– Gdzie jest?

– W tej chwili? Nie mam pojęcia. Ale dziś o północy ma być za barem Big Dicka.

Stacy uśmiechnęła się. Może nareszcie do czegoś dojdą. Wyglądało na to, że nie tylko nie wyrzucą jej z pracy, ale na dodatek dowie się, kto jest prześladowcą Jane.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY

Poniedziałek, 10 listopada 2003 r. 23. 15

Jane siedziała na łóżku w pokoju gościnnym i patrzyła, jak siostra przygotowuje się na spotkanie z Doobiem.

– Chcę iść z tobą.

– Wykluczone.

– To niesprawiedliwe.

– Daj mi spokój. Jane zmarszczyła brwi.

– No to przynajmniej mnie posłuchaj.

– Nic z tego. Jednak Jane nie poddawała się.

– Nikt lepiej niż ja nie zdoła przekonać Doobiego, żeby wydał tego faceta. Przecież to właśnie z mojego powodu ma wyrzuty sumienia.

– Jesteś cywilem.

– Ale przecież to nie jest służbowe spotkanie. Prawdę mówiąc, chodzi o to, żeby Doobie mi pomógł – powiedziała z naciskiem na przedostatnie słowo.

– Czy ktoś ci powiedział, że jesteś jak uprzykrzona mucha? Dasz mi w końcu spokój czy nie?

Jane zignorowała tę uwagę i pochyliła się w stronę Stacy.

– Posłuchaj, naprawdę mogę się przydać. Będę jak ucieleśnienie jego najgorszych snów. Mogę go prosić. Błagać. Wezmę opaskę na oko.

– Nie.

– Poza tym jest płatnym informatorem. Zależy mu na forsie. Jeśli wszystko inne zawiedzie, zaproponuję mu pieniądze. Dużo pieniędzy.

Po minie Stacy widziała, że powoli daje się przekonać jej argumentom.

– To może być niebezpieczne – powiedziała tylko.

– Przecież będę miała najlepszą ochronę. – Jane prowokacyjnie spojrzała na siostrę.

– Mac na to nie pójdzie.

– Przekonam go. Usłyszały dzwonek do drzwi.

– To pewnie on – powiedziała Stacy. – Postaraj się najlepiej, jak umiesz.

Jane z Rangerem przy nodze powitała Maca w drzwiach do mieszkania. Zerknął jej przez ramię.

– Stacy już gotowa?

– Obie jesteśmy gotowe.

– Słucham? – Mac spojrzał na Stacy, która pojawiła się w przedpokoju. – Co to ma znaczyć?

– Jane uważa, że powinna z nami pojechać.

– Nic z tego – rzekł twardo Mac.

Jane szybko wyjaśniła, dlaczego chce to zrobić, ale Mac stanowczo obstawał przy swoim.

– To nie ma sensu. To robota dla policji.

– Wobec tego pojadę sama – równie twardo stwierdziła Jane. – Przecież mogę to zrobić. Będę o północy za barem Big Dicka.

Mac spojrzał na Stacy.

– Jane ma trochę racji. – Wzruszyła ramionami.

– Cholera, powinienem was puścić same! Jane uśmiechnęła się promiennie.

– Może kawy?

Była zadowolona, że przeszła z Makiem na ty, chociaż wcześniej bardzo się przed tym wzbraniała. Wyszła też zaraz do kuchni, dając im czas, żeby się mogli naradzić. Nie interesowały jej szczegóły operacji. Chciała tylko porozmawiać przez chwilę z Doobiem.

Uśmiechnęła się, słysząc ich przytłumioną rozmowę. Stacy zachichotała. Jane nigdy nie słyszała, żeby siostra chichotała. To było coś zupełnie nowego.

I dobrze, pomyślała. Najwyższy czas. Stacy zasługuje na miłość, na to, żeby ktoś ją pokochał.

Przygotowała trzy zakręcane kubki kawy i zajrzała do pokoju. Stacy i Mac wyglądali tak, jakby całowali się przed chwilą. Jane spojrzała w bok, czując przemożną tęsknotę. Brakowało jej Iana, jego obecności i wsparcia.

Tęskniła za mężem.

Stacy chyba odgadła, o czym myśli, bo mocno ją uściskała.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała.

Jane zaczęła już nawet w to wierzyć. Wsiedli we trójkę do wozu Maca i ruszyli ku przeznaczeniu. Miała nadzieję, że z każdym kilometrem przybliżają się do rozwiązania zagadki. I uwolnienia jej męża.

W drodze prawie nie rozmawiali. Zaraz po ich wyjeździe zaczęło padać. Słyszeli tylko silnik i ruch wycieraczek na szybie.

Kiedy dotarli do knajpy, Mac przejechał na tyły i zatrzymał samochód.

– Zostań tutaj – powiedział do Jane. – Sprawdzimy ze Stacy, czy wszystko w porządku.

Skinęła posłusznie głową, ale wysiadła, gdy tylko zniknęli jej z oczu. Nie mogła nie spotkać się z Doobiem czy też pozwolić mu, by się rozmyślił. Chciała wreszcie poznać odpowiedź na pytanie, kto to zrobił i zamienił jej życie w koszmar. Od tego zależało wszystko: życie Iana, jej przyszłość…

Rozejrzała się dookoła. Zimny deszcz smagał policzki, ale nie zwracała na to uwagi. Z bijącym sercem ruszyła w głąb alejki za barem. Usłyszała głosy Stacy i Maca i to, jak Mac woła Doobiego.

Odpowiedziała mu cisza.

– Jesteśmy za wcześnie? – spytała Stacy.

– Albo on się spóźnia.

– I jeszcze ten cholerny deszcz.

– Masz latarkę?

– Jasne.

Po chwili struga światła oświetliła mokry asfalt. Gdzieś niedaleko odezwał się grzmot. Mac zaklął.

– To on? – usłyszała głos siostry. Chwila ciszy, a potem zduszone:

– Taa…

– Nie żyje?

– Jak cholera – odparł Mac.

Jane jęknęła. Nie, to nie może być prawda!

Podbiegła do Maca i Stacy. Oboje kucnęli przy bezwładnym kształcie, którego wcześniej nie zauważyła. Ciało leżało twarzą do asfaltu.

Sądząc po nienaturalnym przekrzywieniu głowy, jemu również ktoś skręcił kark.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY