Wtorek, 11 listopada 2003 r. 6. 45
Kapitan patrzył na nich, a jego twarz stawała się coraz bardziej czerwona. Wyglądał jak ktoś, kto lada chwila może eksplodować. Było jasne, że jest na nich wściekły. I to głównie z powodu wspaniałego pomysłu wmieszania w to Jane.
Stacy spojrzała przepraszająco na Maca.
– Co wy, na miłość boską, robicie? – odezwał się w końcu kapitan. – Gdziekolwiek się ruszycie, trup pada gęsto.
– Umówiliśmy się tylko z naszym informatorem…
– I wzięliście na spotkanie osobę cywilną! To więcej niż przestępstwo! To niewybaczalna głupota! – grzmiał kapitan.
– Chciałam tylko sprawdzić jeden z tropów… – zaczęła Stacy.
– W sprawie twojej siostry?
Od razu wychwyciła sarkazm w jego głosie.
– Tak, panie kapitanie. Informowałam już o pogróżkach i zniszczonej lalce. A wczoraj zabito jej asystenta.
Kapitan aż podniósł się z miejsca.
– Wiem o tym! – ryknął. – Wiem o wszystkim, co dzieje się w moim wydziale!
– Tak jest, chciałam tylko…
– Moim podwładnym nie wolno prowadzić prywatnego śledztwa.
– Przecież otrzymałam pańską zgodę, żeby zająć się tą sprawą.
– Dosyć tego, Killian!
Stacy też wstała. Wiedziała, że to, co ma do powiedzenia, nie ucieszy jej zwierzchnika. Musiała to jednak powiedzieć. Śmierć Doobiego zmieniła jej sposób patrzenia na całą sprawę. Nagle dotarło do niej, że Jane może mieć rację. Wszystko to wyglądało tak, jakby mieli do czynienia z niezwykle sprytnym przestępcą, który uwziął się na jej siostrę.
– Przepraszam, panie kapitanie, ale zaczynam podejrzewać, że za wszystkimi tymi morderstwami stoi ktoś inny niż Ian Westbrook. I że wszystkie się łączą. Wygląda na to, że zrobił to człowiek, który wysyła mojej siostrze listy z pogróżkami. To on zabił Teda Jackmana, Doobiego, a wcześniej wszystkie te kobiety i przy okazji wrobił w to doktora Westbrooka.
– Jesteś osobiście zamieszana w tę sprawę! – huknął kapitan. – A poza tym aresztowaliśmy już mordercę. – Spojrzał na Maca. – Myślałem, że będziesz miał trochę więcej rozumu, McPherson.
Mac chrząknął i rozejrzał się niespokojnie. Peszyło go to, że jest u szefa na dywaniku.
– Stacy może mieć rację, panie kapitanie. A już na pewno można stwierdzić, że człowiek stojący za anonimami do pani Westbrook jest niebezpieczny. Być może będzie nawet usiłował ją okaleczyć albo zabić. – Powoli nabierał pewności siebie. – Jeśli to, co powiedział mi kiedyś Doobie, jest prawdą, a po tym, co się stało, wierzę, że jest, to mamy do czynienia ze sprytnym psychopatą. To on zabił Doobiego i zapewne również Jackmana. – Mac spojrzał w stronę partnerki. – Nie wierzę jednak, żeby był zamieszany w pozostałe morderstwa. Wszystkie poszlaki wskazują na doktora Westbrooka.
– Wreszcie coś rozsądnego – mruknął kapitan.
– Proszę o pozwolenie na dalsze prowadzenie śledztwa – powiedział Mac. – Sprawdzę kontakty Doobiego. Poszukam jego rodziny. Może ktoś będzie wiedział o jego bogatym kumplu z młodości. Sprawdzę też w szkole…
Kapitan wyjął z biurka lek na nadkwasotę i połknąwszy od razu dwie tabletki, popił je wodą.
– Zgoda. Przestańcie spekulować i złapcie szybko tego drania!
– Tak jest. – Mac odetchnął z ulgą.
Stacy spojrzała na niego z wdzięcznością. Zaczęli zbierać się do wyjścia. Już miała wyśliznąć się za Makiem, ale kapitan zastąpił jej drogę.
– Zawsze uważałem cię za dobrą policjantkę, Stacy. Uważaj, żebym nie zmienił zdania. Jasne?
Skinęła głową. Doskonale wiedziała, o co mu chodzi.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY
Czwartek, 13 listopada 2003 r. 9. 45
Jane czekała, aż strażnik przyprowadzi Iana do rozmównicy. Nie widziała go od tygodnia. Siedem razy dwadzieścia cztery godziny – to prawie nic na przestrzeni całego życia, a jednak w tym czasie wiele się wydarzyło. Straciła dziecko, zabito dwie osoby…
Ktoś złamał kręgosłup Doobiemu, a ponieważ nie znaleźli śladów walki ani żadnych ran, Stacy i Mac uważali, że zaatakowano go od tyłu. Wiele też wskazywało na to, że raczej nie dał się zaskoczyć, ale ufał zabójcy. Pod jego ciałem znaleziono na przykład zapalniczkę i nienaruszonego papierosa. Doobie zapewne odwrócił się tyłem do wiatru, żeby go zapalić, i właśnie wtedy spadł na niego cios.
Tak niewiele brakowało, a Jane poznałaby nazwisko człowieka, który ją terroryzował. Tego, który zmasakrował jej twarz, odebrał szczęśliwą młodość i spokojny sen.
Wszystko na próżno.
Wyglądało to tak, jakby morderca przewidywał każdy jej ruch.
Tej nocy prawie nie spała. Modliła się o siły do dalszej walki o sprawiedliwość. Czuła się jednak słaba i opuszczona.
Rano zaczęła się modlić za Iana. I za swoje małżeństwo. Wydarzenia tego tygodnia oddalały ich od siebie może jeszcze bardziej niż pleksiglasowa szyba, przed którą teraz siedziała. Jane czuła, że coś się między nimi kończy. I było jej tego bardzo żal.
Kiedy zobaczyła Iana w towarzystwie strażnika, aż drgnęła. Mąż usiadł naprzeciwko i położył dłoń na szybie. Nie wziął słuchawki. Z ruchu jego warg wyczytała: „Kocham cię”.
Położyła dłoń na jego dłoni. Szyba była tu cieplejsza. Poczuła, że ściska jej się serce i że zaczyna płakać. Nie mogła zdobyć się na to, by odwzajemnić mu się tym samym wyznaniem.
Przez dłuższy czas siedzieli tak, patrząc na siebie, aż w końcu Ian sięgnął po słuchawkę. Jane zrobiła to samo.
– Jestem załamany – stwierdził po prostu. – Nie wiem, co robić ani co powiedzieć.
– Nie można już nic zrobić – rzekła z westchnieniem.
– Będziemy jeszcze mieli dzieci. Obiecuję. Te słowa zabolały ją i jednocześnie rozzłościły.
– Jak możesz obiecywać?! Teraz, przy tym wszystkim… – Nie dokończyła, czując, jak ściska jej się gardło.
– Przepraszam za tamtą kłótnię. Za to, że ją sprowokowałem. Byłem zły i zazdrosny. – Zniżył głos. – Pogniewałem się za to, że mi nie wierzysz. Bałem się, że cię stracę.
– Wszędzie, wszędzie znajduję coś, co cię obciąża. Chciałam się tylko upewnić, że jesteś niewinny.
– Oczywiście. Czy Stacy powiedziała ci o wszystkim? Prosiłem ją…
– Tak, powiedziała. – Spojrzała w bok, a potem znowu prosto w oczy męża. -Ale oczekiwałabym raczej, że usłyszę wyjaśnienia od ciebie.
– Dobrze, pytaj – powiedział trochę niespokojnie. – Nie chcę, żeby były między nami jakiekolwiek nieporozumienia.
– Nie wydaje ci się, że trochę na to za późno? Popatrzył na nią ze strachem.
– Nie mów tak. Nie zniósłbym tego. Możesz pytać, o co chcesz.
– Miałeś romans z Elle Vanmeer? Ian z trudem przełknął ślinę.
– Tak, ale zanim poznałem ciebie. To nie było nic poważnego. Elle spotykała się z wieloma mężczyznami.
Jane pobladła. Poczuła, że robi jej się słabo. Mimo to chciała się wszystkiego dowiedzieć.
– A potem?
– Potem się z nią nie spotykałem, ale miałem jej telefon w notesie, a także numer do La Plaza. Właśnie tam się spotykaliśmy. Elle ceniła sobie ten hotel. To było szaleństwo. Elle lubiła różnorodność.
Jane chciała zatkać uszy i gdzieś się schować. Pragnęła, żeby Ian odwołał to wszystko, co przed chwilą powiedział.
– Spałeś z innymi pacjentkami?
– Paroma, ale nie wtedy, kiedy miałem je pod opieką. Jednak zdarzało się, że spotykałem je gdzieś i, wiesz, od rzemyczka do koniczka. – Gdy Jane zasłoniła usta dłonią, dodał: – Wiedziałaś, że nie jestem święty. Rozmawialiśmy o tym.