– Zdradzałeś mnie?
– Nie.
Chciała mu wierzyć. Tak bardzo, że aż bolało. Dlaczego więc wciąż miała wątpliwości?
– Kiedy cię poznałem, od razu wiedziałem, że nie będę chciał żadnej innej.
– Skłamałeś policji.
– Od razu wiedziałem, że to błąd. Ale ty byłaś obok, a wydawało mi się absurdalne, że ktoś może mnie oskarżyć o morderstwo. Wiedziałem, że sprawię ci przykrość. Nigdy nie chciałem, żebyś cierpiała.
– To właśnie z powodu tych kłamstw wydajesz się jeszcze bardziej winny.
Wzruszył ramionami.
– Teraz to wiem, ale przysięgam, że w żaden sposób nie przyczyniłem się do śmierci tych kobiet.
– Kłamstwa pozostają kłamstwami.
– Przestałaś mi wierzyć?
– Wciąż uważam, że jesteś niewinny. Wiem, że nikogo nie zabiłeś.
Jego oczy zalśniły. Zauważyła, że dłoń, w której trzymał słuchawkę, zaczęła drżeć.
– A co z moją miłością? Czy w nią też wierzysz? Jane przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, w końcu tylko westchnęła, a potem powiedziała ze smutkiem:
– Ktoś zabił Teda. Znaleziono go w mojej pracowni. – Zauważyła, że Ian pobladł. – Policja uważa, że zaskoczył kogoś, kto chciał mnie okraść.
– A ty myślisz inaczej?
– Tak, zwłaszcza że zamordowano również tego informatora, o którym ci mówiłam. Tylko on mógł powiedzieć, kto szesnaście lat temu przejechał mnie motorówką. To Mac go odnalazł i umówił na spotkanie. A kiedy tam przyjechaliśmy… – Głos jej się załamał. Wspomnienie było jeszcze zbyt świeże.
– Jak to: przyjechaliśmy? Chcesz powiedzieć…? Jane wyciągnęła rękę, żeby mu przerwać. Nie miała cierpliwości do jego zastrzeżeń i niepokojów. Czuła, że musi się sama zająć tą sprawą, bo inaczej nic z tego nie będzie.
– Stacy przyrzekła mi pomóc – szepnęła, pochyliwszy się w jego stronę. – Mac też. Obiecuję, że cię stąd wyciągniemy.
Strażnik pokazał, że już upłynął ich czas. Jane nie miała pojęcia, jak to możliwe, przecież rozmawiali dosłownie chwilę. Oboje wstali, chociaż nie odłożyli słuchawek.
– Obiecaj, że będziesz na siebie uważać – rzucił pospiesznie Ian.
– Będę uważać… – Urwała na chwilę. – Kocham cię, Ian.
Kiedy odchodziła, pomyślała, że nie potrafiłaby go nie kochać. Jednak ta świadomość zamiast jej pomóc, napełniła ją strachem.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY
Czwartek, 13 listopada 2003 r. 11. 45
O dziwo, spotkanie z Ianem dodało jej sił i napełniło nadzieją. Zaraz też zadzwoniła na komórkę Stacy i zostawiła wiadomość. Następnie pojechała do pracowni. Przypomniała sobie, że kiedyś, parę miesięcy wcześniej, zrobiła odlewy do popiersia Teda, ale potem z nich nie skorzystała.
Chciała teraz do tego wrócić, żeby jego rodzina miała po nim pamiątkę.
Wraz z Rangerem przeszła do kręconych schodów. Pies pobiegł przodem i zniknął jej z oczu. Po chwili usłyszała jego poszczekiwanie od drzwi do pracowni.
Ted. Twarzą w dół. W kałuży krwi.
Jane zamarła. Zaczęła szybciej oddychać, a włosy na jej karku zjeżyły się, jakby na nowo przeżywała miniony koszmar. Ranger znowu pojawił się na schodach. Popatrzyła w dół.
Na szczęście na jego łapach nie było śladów krwi.
Pies spojrzał na nią i zaczął skomleć. Sierść zjeżyła mu się na karku. Dopiero teraz zrozumiała, że zwierzę wciąż wyczuwa zapach śmierci, i nic tu nie mogły pomóc środki czystości.
– Musimy do tego przywyknąć, stary.
Spojrzał na nią, jakby chciał odpowiedzieć. W końcu jednak poszedł na dół, wciąż węsząc, jakby nie mógł się przyzwyczaić do mieszaniny nowych zapachów.
Musiała pójść za nim. To była jej pracownia i nie mogła pozwolić, by ktoś ją stąd wykurzył.
Weszła do wnętrza, wzięła formy z twarzy Teda i ruszyła do stołu, gdzie sporządzała odlewy. Przejechała palcami po znajomych rysach i poczuła, że zbiera jej się na płacz. Ted był jej prawdziwym przyjacielem. Ani za grosz nie wierzyła w to, co wygadywała o nim Stacy czy jej partner.
Załadowała na wózek drobny papier ścierny, pojemnik z wodą, papierowe ręczniki i elektryczny dremel służący do wygładzania wszelkich nierówności powierzchni.
Czas mijał coraz szybciej, jednocześnie coraz lepiej się jej pracowało. Wszystko poza tą rzeźbą przestało się liczyć.
Sprawdziła palcami wnętrze gipsowego odlewu i stwierdziła, że powoli zaczyna przypominać to, o co jej chodziło. Musiała tylko jeszcze wyrównać miejsca koło nosa i ust, co zawsze zajmowało najwięcej czasu. Kiedy tak o tym myślała, jej wzrok padł na kluczyk, który wystawał spod gumowej podkładki na wózku.
Jane wzięła go do ręki. To był kluczyk do jednego ze schowków. Jane nigdy ich nie zamykała. Zdziwiona pociągnęła za gałkę, ale okazało się, że schowek jest zamknięty. Dziwne. Czemu Ted miałby to robić?
Kucnęła przy wózku i otworzyła drzwiczki. Kiedy zajrzała do środka, natychmiast rzuciły jej się w oczy te ubrania. Zaczęła je wyciągać jedne po drugich.
Kiedy w końcu miała je przed sobą, poczuła narastający w gardle krzyk. Czuła się zdradzona i oszukana. Sama nie wiedziała, komu teraz ufać.
Miała przed sobą skórzaną kurtkę, rękawiczki i czapkę bejsbolową Bravesów.
Wszystkie te rzeczy pachniały kobietą. To musiały być mocne, dobre perfumy. Trochę przyciężkie jak na jej gust.
Właśnie takich perfum używały kobiety pokroju Elle Vanmeer!
Jane cofnęła się o krok. Zakryła usta dłonią. Tej nocy, kiedy zamordowano Elle Vanmeer, Ian znalazł się w jej pracowni. Obudziła się wtedy z krzykiem, a on przyszedł do niej i przytulił ją. Poczuła, że jest chłodny i że pachnie świeżym powietrzem.
Ale nie miał na sobie kurtki.
Pewnie dlatego, że zdjął ją wcześniej i umieścił w schowku. Jane zamknęła oczy, starając się przypomnieć sobie tę scenę. Tak, nie miał ani czapki, ani rękawiczek. Pewnie wszystkie te rzeczy zostawił w schowku w jej pracowni.
Ale dlaczego właśnie tutaj?
Przecież mógł pójść na górę i zostawić je w szafie albo wepchnąć pod siedzenie w samochodzie, co byłoby znacznie szybsze.
Jane jęknęła cicho. Zrobiło jej się niedobrze. Nie, to niemożliwe. Ian na pewno tego nie zrobił.
Więc kto? Podniosła głowę i rozejrzała się dookoła, jakby spodziewając się, że ktoś ją obserwuje. Spojrzała na sofę i opadła na nią bez siły. Pomyślała o Elle, Marshy i Lisette.
A potem o Tedzie.
Ted. Przecież Ian nie mógł być odpowiedzialny za jego śmierć. Ted przyszedł tamtej nocy niespodziewanie do jej pracowni i zaskoczył włamywacza.
Tyle że włamywacz nie zjawił się tu po to, żeby coś ukraść. Chodziło mu raczej o to, żeby coś zostawić…
Bezpośrednie dowody winy Iana. Coś, co by go już zupełnie pogrążyło.
Jane skoczyła na równe nogi. Powinna jak najszybciej porozmawiać ze Stacy. Powiedzieć jej, co znalazła i co to znaczy.
Zadzwoniła na komórkę, ale znowu odezwała się poczta głosowa. Rozłączyła się więc i zadzwoniła do pracy siostry.
– Halo, policja. Wydział zabójstw – usłyszała głos Kitty.
Jane zapytała o Stacy, ale się nie przedstawiła.
– Bardzo mi przykro, ale porucznik Killian wyszła. Czy mam połączyć z innym śledczym?
Wyszła? Dlaczego więc nie włączyła komórki?
– Przepraszam panią, jeśli to pilne… – podjęła Kitty.
– Nie, zaczekam – powiedziała głosem, który jej samej wydawał się dziwny i nieswój.
– Mogę pani podać numer jej komórki.
– N… nie dziękuję.
Rozłączyła się bez pożegnania. Musiała jak najszybciej spotkać się ze Stacy i porozmawiać z nią, zanim ktokolwiek się dowie o tych ubraniach. A także przekonać, że ktoś je podrzucił. Że to nie Ian jest mordercą.