Выбрать главу

– Czy uważasz, że jesteś piękna, Anne?

– Tak. – Zarumieniła się. – To znaczy jak na swój wiek. – Spojrzała w bok, a potem znowu na Jane. – No, nie jestem już nastolatką.

– Nikt nie jest wiecznie młody.

– Właśnie – przyznała niechętnie. – Starzejemy się. Tak chciał Bóg.

– Tak. – Jane starała się panować nad głosem. Chciała, żeby był neutralny, niemal całkowicie wyprany z emocji. Zauważyła, że w ten sposób udawało jej się podsycać uczucia swoich rozmówczyń.

– Ile masz lat? – spytała nagle Anne.

– Trzydzieści dwa.

– To jesteś bardzo młoda. Pamiętam, jak sama miałam trzydzieści dwa lata.

– Nie jesteś o wiele starsza.

– Mam czterdzieści trzy lata. To prawdziwa przepaść. Nie wiesz tego. Nie możesz, bo…

Nie dokończyła. Jane zrobiła zbliżenie jej twarzy, która wypełniła cały kadr. Kamera uchwyciła łzy w oczach Anne. Jej kruchość. Sposób, w jaki zaciskała usta, by nie zdradzić, że drżą.

Jest szczera, pomyślała Jane. Miażdżąco szczera.

Skoncentrowała się teraz na jej ustach.

Kiedy Anne zwilżyła wargi i zaczęła mówić, Jane przesunęła obiektyw kamery na jej oczy.

– Codziennie rano długo wpatruję się w lustro. Szukam oznak starzenia się. Zauważam każdą nową zmarszczkę, najdrobniejszy ślad na skórze. Jej wiotczenie. – Zacisnęła dłonie w pięści. Jane natychmiast przeniosła na nie oko kamery. – Nie mogę niczego jeść, bo albo robię się gruba, albo zatrzymuję wodę w organizmie. A jeśli idzie o alkohol… – Zaśmiała się krótko, złowieszczo. – Wystarczy jeden koktajl i potem przez parę dni mam zapuchnięte oczy.

Jane doskonale wiedziała, że obawy i brak poczucia bezpieczeństwa mogą przerodzić się w prawdziwy, rozdzierający strach. Albo, co gorsza, nienawiść do własnej osoby.

– Czy wiesz, ile czasu spędzam na sali gimnastycznej? Na stepperze albo taśmie? Ile wylałam potu, żeby utrzymać swoją wagę? I ile pieniędzy wydałam na zastrzyki kolagenowe, botoks czy lifting?

– Nie – mruknęła Jane. – Nie mam pojęcia. Anne pochyliła się w jej stronę, obejmując się szczelnie rękami.

– Właśnie, nie wiesz. Nie możesz wiedzieć. Bo masz trzydzieści dwa lata. Jesteś o dziesięć lat młodsza ode mnie. Całe dziesięć lat.

Jane nie odpowiedziała. Pozwoliła, by zaległa niezręczna i nieprzyjemna cisza.

Kiedy wreszcie się odezwała, powtórzyła swoje pierwsze pytanie, zataczając w ten sposób pełny krąg.

– Czego się boisz, Anne? Co cię dręczy, kiedy zostajesz sama?

W oczach modelki pojawiły się łzy.

– Boją się starości – wydusiła. – Zwiotczenia. Zmarszczek. I… – nabrała oddechu – własnej brzydoty.

– Są tacy, którzy by się z tobą nie zgodzili. Uważają, że znaki czasu na twarzy są piękne.

– Kto? – Potrząsnęła głową. – W dniu, kiedy się rodzimy, zaczynamy umierać. Przemyśl to sobie. – Pochyliła się jeszcze bardziej. – Czy to nie przygnębiające? W sensie fizycznym jesteśmy najdoskonalsi tuż po urodzeniu.

Jane z trudem panowała nad podnieceniem. Ten wywiad może być najlepszy ze wszystkich, które do tej pory zrobiła. Na to przynajmniej wyglądało. Zadecyduje o tym później, kiedy już przejrzy cały film i poszuka odpowiednio mocnych podpisów do poszczególnych scen, do tego, jakie uczucia pokazywały się na twarzy rozmówczyni i jak język ciała potwierdzał lub przeczył temu, co powiedziała.

– To tyle, Anne.

– Już koniec? To nic trudnego. – Zeskoczyła z podwyższenia. – Dobrze mi poszło?

Jane uśmiechnęła się do niej ciepło.

– Doskonale. Być może wykorzystam ten wywiad w czasie najbliższej wystawy, jeśli tylko zdążę z reliefami. Ted umówi cię na następną sesję.

Podczas niej Jane zacznie robić gipsową maskę twarzy Anne i różnych części jej ciała. Następnie zajmie się odlewem, kapiąc płynnym metalem do gipsowej formy, by utworzył się koronkowy, siatkowaty relief. Powstanie naturalna mapa, utworzona z połączonych kropel i nitek niezwykle trwalej substancji. W ten sposób Jane osiągała też kontrast między tym, co kruche, a tym, co trwałe. Krytycy uważali, że jej prace pełne są liryki, ale też okrucieństwa. Feministki uznały je za akt oskarżenia współczesnych czasów, mówiły też, że ukazują zniewolenie kobiet.

Jane w ogóle się tym nie przejmowała. Jej sztuka była odzwierciedleniem tego, co uważała za prawdę. W przypadku Anne chodziło o to, że cywilizacja Zachodu posunęła się w kulcie piękna, zwłaszcza w przypadku kobiet, zdecydowanie za daleko.

Czuła się po prostu artystką, taką jak pisarz, muzyk czy nawet satyryk, i chciała wykorzystać swoje doświadczenia, by powiedzieć coś ważnego o ludzkiej kondycji. Czasami to, co miała do powiedzenia, nie było łatwe do przyjęcia. Mnóstwo zupełnie niepodobnych do siebie osób odbierało jej sztukę. W jej pracach tkwiło coś, co dotykało wielu ludzi, ale ich reakcje ogromnie różniły się między sobą.

Anne wskazała garderobę.

– Mogę się przebrać?

– Oczywiście, proszę.

Anne spojrzała na Teda, a potem wycofała się do garderoby ze słowami:

– To nie zajmie dużo czasu.

Gdy zamknęła za sobą drzwi, Ted popatrzył na Jane.

– Wiele twoich modelek się mnie boi. Mama mówi, że jestem straszny.

– I ma rację.

Mimo że powiedziała to żartobliwym tonem, Ted zmarszczył brwi.

– Boisz się mnie, Jane?

– Ja? Prawdziwa narzeczona Frankensteina? Nie żartuj.

– Nie powinnaś tak o sobie mówić. Jesteś ładna. Bardzo ładna. – Ted wskazał głową drzwi przebieralni. – Żal mi jej.

– Anne? Dlaczego?

– Nie tylko jej. Prawie wszystkie twoje modelki mają zawężone spojrzenie na życie. – Wyraz jego twarzy lekko się zmienił. – Takie kobiety nie potrafią niczego przeżyć naprawdę. Nie wiedzą, co to prawdziwy ból, więc wymyślają sobie lęki i obsesje.

Złość, która kryła się w tych słowach, zupełnie ją zaskoczyła.

– Czy to tak źle? Czy krzywdzą kogoś innego poza sobą?

– I to właśnie ty o to pytasz? Czy zrezygnowałabyś ze swego bólu, żeby zostać kimś takim? – Ponownie wskazał gestem zamknięte drzwi.

Jane nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż z garderoby wyszła Anne. Miała na sobie elegancki strój, włosy były rozpuszczone i starannie uczesane, twarz umalowana.

– Tak jest lepiej, prawda?

– Świetnie wyglądasz. – Jane uśmiechnęła się do niej promiennie i spojrzała znacząco na Teda.

On jednak nie skomplementował wyglądu Anne, tylko się od niej odwrócił.

– Przyniosę kalendarz – mruknął.

Kiedy już wpisał datę kolejnej sesji, Jane odprowadziła Anne do wyjścia, raz jeszcze dziękując i zapewniając, że wywiad doskonale się udał.

Kiedy wróciła do pracowni, Ted stał tam, gdzie go zostawiła. Miał dziwny wyraz twarzy.

– Coś się stało?

– Czekała na komplement – odparł. – Takie kobiety zawsze są łase na komplementy.

– Więc nie mogłeś jej powiedzieć czegoś miłego?

– Musiałbym skłamać.

– Nie wydaje ci się, że jest piękna?

– Nie – odpowiedział bez wahania.

– Więc jesteś pewnie jedynym mężczyzną w Dallas, który tak uważa.

Popatrzył na nią trochę dzikim, jak jej się zdawało, wzrokiem.

– Tej całej Anne chodzi tylko o to, co jest na zewnątrz. A mnie interesuje wnętrze. Jej akurat jest wyjątkowo brzydkie.

Jane nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaskoczyła ją głębia i intensywność uczuć Teda.

– Jeśli chcesz, to mogę już rozesłać zaproszenia na otwarcie twojej wystawy – stwierdził nagle. – Powiedzmy, jutro do południa.

Była wdzięczna za zmianę tematu rozmowy. Spojrzała na zegarek.