Выбрать главу

Ranger! Nie!

– Dosyć, kurwa! – Mac szarpnął ją za ramię. – No, dalej. Czas umierać.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY

Czwartek, 13 listopada 2003 r. 19. 35

Stacy zamknęła za sobą drzwi i w tym momencie usłyszała strzały, a potem skowyt Rangera. Wybrała automatycznie numer na komórce, schowała ją i z bijącym sercem pobiegła po schodach, wyjmując i odbezpieczając pistolet. Miała nadzieję, że nie przyjechała za późno.

Policzki miała mokre. Tuż przed rozmową z kapitanem i śledczymi z wydziału wewnętrznego dotarła do niej prawda o tych wszystkich morderstwach. Dave nie mógł działać sam. Musiał mieć wspólnika.

Kogoś, kto doskonale znał się na przestępstwach i rozumiał, na czym polega zbieranie dowodów. Kogoś, kto miał kontakty ze wszystkimi ważniejszymi postaciami tego dramatu: Doobiem, prostytutką, prokuratorem i Wydziałem Zabójstw policji w Dallas.

A także z nią.

To mógł być tylko Mac. Pracował wcześniej w obyczajówce i na pewno wiedział o problemach Dave’a. Co więcej, to on naprowadził ją na ślad Doobiego, a także najpewniej wynajął Sassy, żeby zagrała żebraczkę. I to on nasłał na nią policjantów z wydziału wewnętrznego. Przecież tylko McPherson wiedział, że pozwoliła Jane obejrzeć film z La Plaza.

Zastawił na nią pułapkę, by bez przeszkód zająć się ostatnią częścią swego planu.

Teraz chciał zabić Jane.

Stacy nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Przejrzała jego grę. Żeby się upewnić, spytała jeszcze szefa, czy po przeniesieniu Mac nalegał, by pracować właśnie z nią. Okazało się, że tak. Że osobiście o to poprosił.

To ją ostatecznie przekonało. Musiała działać.

Oczywiście szef jej nie uwierzył, podobnie jak Williams i Cooper. Uznali jej wyjaśnienia za żałosną próbę obciążenia partnera i wymigania się od odpowiedzialności. Spytała więc, czy może skorzystać z toalety i po prostu uciekła z pracy.

Wiedziała, że za nią pójdą. Liczyła na to.

Drzwi do mieszkania były otwarte. Słyszała odgłosy szamotaniny i cichy skowyt psa. Z bijącym sercem przeszła dalej.

Brakowało czasu, by czekać na posiłki.

– Puść ją, skurwysynu! – krzyknęła. – Puszczaj! Szybko!

Mac rozluźnił uścisk, ale nie puścił Jane, tylko się skrzywił na widok Stacy.

– A więc jednak tu dotarłaś? Co za niespodzianka. Myślałem, że faceci z wewnętrznego cię zatrzymają.

– Przechytrzyłam ich. – Zmrużyła oczy. – To ty ich na mnie nasłałeś, co?

– Właśnie. Bardzo zaciekawił ich wpis z archiwum, który zbiegł się z wizytą twojej siostry. Musisz przyznać, że jestem bardzo sprytny.

Pomyślała o komórce. Ciekawe, czy udało jej się uzyskać połączenie. Jeśli tak, to Mac wcale nie jest taki sprytny, jak mu się wydaje.

– Przeniosłeś się do Wydziału Zabójstw i chciałeś pracować właśnie ze mną.

– Znowu celny strzał. Powiedziałem, że cię podziwiam i że stworzymy zgrany zespół. Szef skorzystał z okazji, bo już niewielu facetów chciało z tobą pracować. – Uśmiechnął się. – Wcale nie jesteś taka straszna, tylko te palanty nie wiedziały, jak się zabrać do rzeczy.

Był tak dumny z siebie, że aż poczuła obrzydzenie.

– Wcale nie jesteś tak sprytny, jak ci się wydaje.

– A ty nie wyglądasz na zaskoczoną. Jak się wszystkiego domyśliłaś?

– Zdjęcie zamordowanej prostytutki – odparła.

– Czy może raczej żebraczki?

Mac pokręcił głową, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.

– Dałam jej wtedy swój naszyjnik w zamian za komórkę. Pewnie zapomniałam ci powiedzieć. Bardzo mi przykro.

– A ona miała go na sobie? O cholera! Zacisnęła dłoń na glocku. Musiała skupić się jedynie na tym, by wykonać zadanie. Gdyby spojrzała na Jane, mogłaby się rozkleić.

– Tylko ty utrzymywałeś kontakty ze wszystkimi ważniejszymi osobami – dodała, a Mac znowu zaklął.

– Wiesz, miałam wątpliwości, kiedy dawałam jej ten naszyjnik z krzyżykiem. Bałam się, że Bóg mnie opuści. Okazało się jednak, że było odwrotnie.

Mac skrzywił się na te słowa. Nie chciało mu się wierzyć, że taki drobiazg pokrzyżował jego plany. Wcale nie żałował tych wszystkich, których zabił, ale Stacy wiedziała, że właśnie tego można się spodziewać po kimś takim.

– No dobra, muszę przyznać, że w końcu ci się udało.

– Spojrzał na nią z urazą. – Ale przecież cały czas ci podpowiadałem. Mówiłem, że nie możesz angażować się emocjonalnie, a ty zakochałaś się w mordercy. Mówiłem, że Jane myli się co do swojego prześladowcy, a ty jednak jej wierzyłaś… Byłaś beznadziejnie naiwna.

Miał rację. Dała się nabrać, ponieważ bardzo tego chciała. Przez całe życie czekała na kogoś takiego, a w każdym razie na kogoś, kto byłby taki jak ten poprzedni Mac – czuły, delikatny, współczujący…

– Puść ją – powiedziała spokojnym tonem. – Cofnij się wolno i oddaj broń.

– Nie bądź głupia, Stacy. Pomyśl, że możemy być milionerami.

– Z tobą, Mac? Bałabym się żyć z takim gadem.

– I tak połowa tych pieniędzy należy się tobie. Jane zawsze miała wszystko, prawda? Pieniądze i miłość rodziców, a potem jeszcze ukradła ci faceta, mimo że tak bardzo ci na nim zależało.

Ostatnie słowa wypowiedział z triumfalnym uśmiechem, jednak na niej nie zrobiło to żadnego wrażenia. Już dawno przestała zazdrościć Jane czegokolwiek.

– Niektórzy zrobią wszystko dla pieniędzy. Tak właśnie powiedziałeś, prawda? Będą zabijać lub wysyłać niewinnych ludzi na śmierć, romansować z samotnymi kobietami… Nie wiedziałam tylko, że mówisz o sobie.

– Nie będę cię przepraszał, ale nie powinnaś się też tym za bardzo przejmować. Nie chodziło tylko o pieniądze. Muszę przyznać, że niezła z ciebie laska. Naprawdę jesteś dobra w łóżku. Moglibyśmy się razem nieźle bawić.

– Ty już się wybawiłeś. Teraz kolej na mnie. – Wolną ręką sięgnęła po komórkę i podniosła ją do ucha.

– Słyszał pan to wszystko, panie kapitanie?

Mac spojrzał na nią ze zdziwieniem, a potem z wściekłością. Puścił Jane i sięgnął po pistolet. Stacy rzuciła telefon i strzeliła. Trafiła go w klatkę piersiową, zanim jeszcze zdążył wyjąć broń. Strzelała jednak dalej, aż opróżniła cały magazynek.

Jego dłoń zacisnęła się na kolbie, ale twarz niewiele się zmieniła. Jakby już dawno zniknęły z niej wszelkie ślady życia.

Upadł. Stacy patrzyła na niego przez chwilę, a potem pospieszyła do siostry i przyklękła przy niej.

– I jak tam? – spytała.

Jane otworzyła usta. Przez jakiś czas próbowała coś powiedzieć, aż w końcu z jej gardła wydobyło się jedno skrzekliwe słowo:

– Ranger.

Stacy skinęła głową.

– Zaraz się nim zajmiemy. Nic nie mów, tylko oddychaj przez nos. – Zauważyła, że siostra ma posiniaczoną szyję i że sznur od lampki zostawił paskudny, czerwony ślad.

Niewiele brakowało, a Mac by ją zadusił. Stacy przyjechała tu dosłownie w ostatniej chwili. Ciekawe, co by teraz wymyślił, żeby się usprawiedliwić? I czy ktoś by mu uwierzył?

Możliwe, pomyślała. Przecież sama tak bardzo chciała mu wierzyć.

Drżącą dłonią sięgnęła po leżący na podłodze telefon.

– Wciąż pan tam jest, panie kapitanie?

– Tak, do cholery. Co tam się działo?

– McPherson nie żyje. Potrzebny jest weterynarz.

– Dobra. – Słyszała, jak wydaje rozkazy. – Ale pamiętaj, że będziesz musiała jeszcze wyjaśnić parę spraw.

– Jasne. – W tym momencie usłyszała ciężkie odgłosy kroków na schodach. – Panie kapitanie, nadciąga kawaleria.