Выбрать главу

W ostatnich miesiącach Harry obserwował dziwne rzeczy u Callana, ale tego wieczoru nie zauważył jeszcze nic nadzwyczajnego.

– Moose?

Pies uniósł się z legowiska w kącie, przebiegł cicho ciemną sypialnię i zatrzymał się przy boku Harry’ego. Był to dorosły, czarny labrador, niewidoczny w ciemnościach. Trącił nosem prawą nogę pana, w której pozostało trochę czucia.

Harry poklepał psa po łbie:

– Przynieś mi piwo, staruszku.

Moose, specjalnie wytresowany dla potrzeb inwalidów, był szczęśliwy, gdy pan go potrzebował. Pośpieszył do małej lodówki w rogu pod barkiem, otwierającej się za przyciśnięciem pedału.

– Tam nic nie znajdziesz – powiedział Harry. – Zapomniałem przynieść z kuchni nowy karton.

Pies już zorientował się. że w lodówce nie ma piwa. Pobiegł w kierunku korytarza, stukając cicho pazurami o klepkę. W pokojach nie leżały dywany, ponieważ wózek lżej jeździł po gładkiej podłodze. Moose uderzył łapą przycisk windy i dom wypełniło skrzypienie maszynerii.

Harry ciągle obserwował Dom Pogrzebowy. Mgła płynęła przez miasto na przemian to gęsta i nieprzenikniona, to rzadka. Ale latarnie oświetlające tyły kostnicy zapewniały dobrą widoczność.

Usłyszał za plecami rozsuwające się drzwi do windy. Moose wbiegł do środka i dźwig ruszył na dół.

Znudzony widokiem kostnicy powoli obrócił teleskop w lewo w kierunku południowym, ku dużej, nie zabudowanej posesji przylegającej do Domu Pogrzebowego. Nastawił ostrość, spojrzał ponad pustyni placem i ulicą aż na dom Gosdale’ów po wschodniej stronie Juniper. Zatrzymał teleskop na oknie jadalni.

Sprawną prawą ręką odkręcił okular i położył na wysokim, metalowym stole przy fotelu, po czym szybko zamontował mocniejszy. Ponieważ mgła w tym momencie zrzedła, widział wnętrze jadalni jak na dłoni. Herman i Louise Gosdale, jak zwykle w poniedziałkowy wieczór, grali w bezika z sąsiadami Dane i Verą Kaiser.

Winda dotarła na parter. Silnik przestał wyć i w domu znów zapanowała cisza. Moose dwa pietra niżej biegł korytarzem do kuchni.

W pogodne wieczory, gdy Dan Kaiser siedział plecami do okna, Harry widział nawet jego karty. Czasami kusiło go. żeby zadzwonić do Hermana i opisać mu karty przeciwnika, dodając kilka uwag, jak powinien grać.

Nie miał jednak odwagi przyznać się, jak spędza czas i uczestniczy z daleka w życiu innych. Nie zrozumieliby. Sprawni z miejsca uprzedzali się do kalek, przekonani, że ułomność fizyczna idzie w parze z umysłową. Uznaliby go co najmniej za wścibskiego, albo gorzej – za zboczeńca i podglądacza.

A Harry Talbot ściśle przestrzegał pewnych reguł. Po pierwsze, nigdy nie podglądał nagiej kobiety.

Amelia Scarlatti mieszkała naprzeciwko i kiedyś przypadkowo odkrył, że czasem wieczorem nago w sypialni słucha muzyki albo coś czyta. Zapalała tylko nocną lampkę, a przebywając z dala od okna nie zawsze zaciągała zasłony na przezroczyste firanki. Prawdę mówiąc, nikt inny nie mógł jej widzieć. Amelia była urocza. Nawet za firanką, w przyćmionym świetle jawiła się Harry’emu w całej okazałości. Patrzył chyba z minutę zaskoczony niespodziewanym widokiem wspaniałego kobiecego ciała o jędrnych piersiach i długich nogach. Po czym, płonąc ze wstydu i pożądania, przesunął teleskop w inną stronę. Choć nie kochał się z kobietą od dwudziestu lat, już nigdy nie obserwował sypialni Amelii. Rankami „towarzyszył” jej w schludnej kuchni przy śniadaniu, gdy popijała sokiem pomarańczowym grzankę z jajkami. Nie potrafił wyrazić słowami, jak była piękną i zapewne miłą osobą. Zakochał się jak sztubak, ale nie został podglądaczem.

Odwracał też wzrok, gdy przyłapał sąsiadów w kłopotliwej sytuacji. Obserwował, jak kłócą się, śmieją, jedzą, grają w karty, objadają się skrycie, zmywają naczynia i wykonują mnóstwo innych codziennych czynności. Pragnął w ten sposób zintegrować się z nimi jak z rodziną; chciał troszczyć się o nich, by doświadczyć pełni emocjonalnego życia.

Winda znów zaszumiała. Moose pewnie dotarł do kuchni, otworzył lodówkę i chwyciwszy puszkę zimnego piwa, wracał do sypialni.

Harry Talbot był towarzyskim człowiekiem, więc po powrocie z wojny poradzono mu, by przeprowadził się do domu dla niepełnosprawnych. Terapeuci przestrzegali, że ludzie zdrowi może nieświadomie, lecz bezceremonialnie odtrącą go i w końcu pogrąży się w strasznej samotności. Ale perspektywa życia w domu opieki jedynie wśród kalek i opiekunów wydawała się Harry’emu gorsza niż samotność. Teraz mieszkał z Moose’em, czasem ktoś wpadł w odwiedziny i raz w tygodniu przychodziła gospodyni, pani Husbok, przed którą chował teleskop z lornetką w szafie. Terapeuci zapewne mieli rację, jednak nie brali pod uwagę zdolności Harry’ego cieszenia się życiem i towarzystwem poprzez ukradkową obserwację sąsiadów.

Winda dotarła na drugie piętro. Drzwi rozsunęły się i Moose podbiegł wprost do wysokiego fotela.

Harry odsunął teleskop przymocowany do platformy na kółkach i poklepał psa. Wyjął zimną puszkę z jego pyska i postawił ją między nogami, sięgnął po latarkę leżącą na stole i oświetlił puszkę, by upewnić się, że to piwo, a nie cola.

Moose na ogół rozróżniał te dwa słowa, ale niekiedy zapominał się i wracał z niewłaściwą puszką. Zdarzało mu się też przynosić dziwaczne przedmioty nie mające nic wspólnego z poleceniem: pantofle, gazetę, psie herbatniki, jajko na twardo, które trzymał w zębach tak delikatnie, że na skorupce nie było żadnej rysy. I co najdziwniejsze – szczotkę do czyszczenia klozetu, należącą do gospodyni. Lecz wysłany powtórnie, nigdy już się nie pomylił.

Harry już dawno doszedł do wniosku, że psiak robi mu kawały. Dzięki bliskiemu związkowi z Moose’em uwierzył, że psy obdarzone są poczuciem humoru.

Tym razem jego czworonożny przyjaciel przyniósł to, o co prosił. Na widok piwa Harry poczuł jeszcze większe pragnienie.

Zgasiwszy latarkę, powiedział:

– Dobry, dooooobry pies.

Moose zapiszczał uszczęśliwiony. Czuwał w ciemności przy fotelu, gotów wykonać następne polecenie.

– Połóż się, Moose. Dobry pies.

Rozczarowany poczłapał w kąt sypialni i zwinął się w kłębek na posłaniu, a jego pan pociągnął spory łyk piwa.

Harry odstawił puszkę, przysunął teleskop i znów obserwował sąsiednie budynki.

Gosdale’owie i Kaiserowie wciąż grali w karty.

Dom Pogrzebowy Callana skrywała mgła.

Przecznicę dalej w miejscu oświetlonym przez lampy na podjeździe do willi Sternbacka zobaczył Raya Changa, właściciela jedynego w mieście sklepu z telewizorami i sprzętem elektronicznym. Spacerował ze swym Jackiem, psem myśliwskim o złocistej sierści. Szli wolno, gdyż Jack obwąchiwał każde drzewko, szukając tego właściwego.

Znana scenka sprawiła Harry’emu przyjemność, ale dobry nastrój zniknął raptownie, gdy popatrzył na posesję Simpsonów. Ella i Denver Simpsonowie mieszkali w kremowym, krytym dachówkami domku w stylu hiszpańskim, dwie przecznice na północ za Conquistador, tuż za cmentarzem katolickim, niedaleko Ocean Avenue. Ponieważ nic nie przysłaniało tej posesji, Harry świetnie widział wszystkie okna. Nastawił ostrość na oświetloną kuchnię. Zobaczył Elle Simpson, którą mąż przyciskał do lodówki; usiłowała wyrwać się, drapiąc go po twarzy.

Harry poczuł dreszcze.

Od razu skojarzył to zdarzenie z innymi niepokojącymi go ostatnio obserwacjami. Denver pracował jako listonosz, a Ella z powodzeniem prowadziła salon piękności. Byli jednym z murzyńskich małżeństw po trzydziestce i – jak Harry zorientował się – tworzyli szczęśliwą parę. Ten konflikt między nimi bez wątpienia wiązał się z niewytłumaczalnymi i złowieszczymi wydarzeniami, których Harry był świadkiem.