Przerażona, że również są ofiarami konwersji, skryła się w trawie.
Wóz zakręcił w kierunku podjazdu, szczęśliwie nie oświetlając miejsca, gdzie przykucnęła. Noc i mgła z pewnością sprawiły, że ludzie z radiowozu nie zauważyli jej, a poza tym przysłaniała ją wysoka trawa. Ale nie chciała ryzykować. Patrzyła jak samochód oddala się. Zatrzymał się chwilę obok wozu Tuckera porzuconego w połowie drogi do domu, a następnie ruszył i wkrótce zniknął w gęstej mgle.
Wtedy podniosła się z trawy i pobiegła ku szosie wiodącej do Moonlight Cove. Czujna i ostrożna, ukryje się w rowie albo wśród drzew za każdym razem, gdy usłyszy nadjeżdżający samochód.
Nie pokaże się nikomu obcemu. Dopiero w mieście pójdzie do kościoła Matki Bożej Miłosierdzia i poprosi o pomoc ojca Castelli, który jako nowoczesny ksiądz, chciał, by go nazywano ojcem Jimmem, ale Chrissie nigdy nie zdobyła się na taką poufałość. Kiedyś niezmordowanie pomagała podczas letniego festiwalu kościelnego i wyraziła nawet pragnienie zostania ministrantką, ku ogromnemu zadowoleniu ojca Castelli. Była pewna, że ją lubi i uwierzy w tę nieprawdopodobną opowieść. Jeśli nie… cóż, wówczas zwróci się do swojej nauczycielki, pani Tokawa.
Dotarłszy do szosy zatrzymała się i spojrzała na świecące punkty we mgle, gdzie stał jej dom. Drżąc skierowała się do Moonlight Cove.
26
Frontowe drzwi domu Fosterów stały otworem. Loman Watkins przeszukał pomieszczenia od góry do dołu. Zaniepokoiło go jedynie przewrócone krzesło w kuchni i porzucona czarna torba Jacka Tuckera, wypełniona strzykawkami oraz ampułkami z lekiem, który powodował Zmianę, a także pojemnik WD-40 w aerozolu, leżący na podłodze w dolnym korytarzu.
Zamknął drzwi, wyszedł na ganek i wsłuchiwał się w cichą noc. Leniwy wietrzyk po chwili zupełnie ustał. Powietrze było nieruchome, a wszelkie odgłosy jakby rozpływały się we mgle, co sprawiało, że wokół panowała cmentarna cisza.
Patrząc w stronę stajni zawołał:
– Tucker! Foster! Jest tam kto?
Jego głos odbił się głuchym echem.
Nikt nie odpowiedział.
– Tucker? Foster?
W jednej ze stajni paliło się światło i były otwarte wrota. Pomyślał, że powinien rozejrzeć się tam.
W połowie drogi do stajni usłyszał z oddali przeraźliwy, gardłowy krzyk pełen gniewu, tęsknoty, podniecenia i pragnienia. Wrzask regresywnej istoty w trakcie polowania.
Nasłuchiwał w bezruchu pełen nadziei, że przesłyszał się.
Dźwięk powtórzył się. Tym razem rozróżnił kilka głosów. Rozbrzmiewały daleko, więc to niesamowite zawodzenie nie było odpowiedzią na wołanie.
Krzyki zmroziły go.
I natchnęły dziwnym pragnieniem.
Nie.
Zacisnął pięści, aż paznokcie wbiły mu się w dłonie, zwalczając chęć przeistoczenia się w… Nie. Musi skoncentrować się na policyjnej pracy, na bieżących problemach.
Jeśli to krzyczeli Fosterowie i Jack Tucker, to gdzie była Chrissie?
Może uciekła, gdy przygotowywali ją do konwersji, co potwierdzały ślady w domu. Ścigając dziewczynkę, podnieceni polowaniem mogli ulec utajonej potrzebie regresji. A może folgowali sobie przy innych okazjach, więc i teraz szybko przeszli w ten stan.
Nadal tropili ją w leśnej głuszy albo już dawno rozerwali na strzępy, lecz wciąż pozostawali w stanie regresywnym, gdyż odczuwali krwiożercze podniecenie.
Mimo chłodu Loman oblał się nagle potem.
Chciał… pragnął…
Nie!
Dzisiaj Shaddack powiedział mu, że Chrissie spóźniła się na szkolny autobus i wróciwszy do domu przyłapała rodziców na eksperymentach z nowymi możliwościami. Postanowili więc przyśpieszyć jej Zmianę. A może Fosterowie kłamali, chcąc tylko chronić własne tyłki? Może dziewczynka zaskoczyła ich w głębokiej regresji, co pragnęli ukryć przed Shaddackiem, który uznałby ich za degeneratów wśród Nowych Ludzi.
Zmiana miała na celu wyniesienie rodzaju ludzkiego na wyżyny ewolucji.
Regresja jednakże była wynaturzeniem mocy, jaką dawała Zmiana, a ci, którzy jej ulegli, stali się wyrzutkami. Regresywni znajdujący podnietę w krwawych zabójstwach należeli do najgorszej kategorii psychopatów.
Znów usłyszał odległe krzyki.
Poczuł przyjemny dreszcz i owo potężne pragnienie, by zrzucić ubranie, pochylić się nad ziemią i pognać nago nocą długimi, pełnymi gracji susami przez rozległą łąkę, wprost do dzikiego i pięknego lasu, gdzie czekał łup, który można było dopaść, powalić, rozszarpać…
Nie.
Opanowanie.
Samokontrola.
Odległe krzyki przenikały go.
Musi wykazać się samokontrolą.
Serce waliło mu.
Krzyki. Słodkie, niecierpliwe, dzikie…
Loman zaczął drżeć, później trząść się gwałtownie, gdy oczyma duszy ujrzał siebie wyzwolonego z ludzkiej postaci i zachowań.
Gdyby wreszcie uwolnił się drzemiący w nim pierwotny człowiek, któremu pozwolono by żyć…
Nie. To niemożliwe.
Poczuł słabość w nogach i osunął się na ziemię, lecz nie oparł się na dłoniach, by nie ulec pierwotnym instynktom. Zwinął się w kłębek i leżąc na boku walczył z narastającą chęcią poddania się regresji. Jego ciało zrobiło się gorące jakby godzinami wygrzewał się na słońcu, ale zdawał sobie sprawę, że ten żar pochodzi z miliardów komórek, które przechowywały genetyczny materiał powodujący Zmianę. Samotny w ciemności i mgle przed domem Fosterów, zniewolony krzykami regresywnych wiedział, że jeśli ulegnie choć raz, stanie się degeneratem o wyglądzie Lomana Watkinsa, Mr. Hyde’em z którego na zawsze wygnano Dr. Jekylla. Z głową wtuloną w ramiona, patrzył na swoje dłonie zwinięte w pięści, przyciśnięte do piersi i wydawało mu się, że niektóre palce zmieniają się. Po prawej ręce przemknął ból, czuł jak kości trzeszczą i przybierają nowy kształt, kłykcie nabrzmiewają, palce wydłużają się, opuszki rozszerzają, ścięgna grubieją, a paznokcie przekształcają w twarde szpony.
Wrzasnął przerażony i zbuntowany zarazem i zapragnął całą siłą woli utrzymać swą człowieczą tożsamość. Jak szalony powtarzał przez zaciśnięte zęby swe imię i nazwisko niczym zaklęcie, zdolne zatrzymać tę koszmarną transformację. Nie wiedział, ile czasu minęło – minuta, czy godzina.
Powoli odzyskiwał przytomność. Z ulgą stwierdził, że wciąż leży na ziemi przed domem Fosterów nie zmieniony. Był zlany potem, lecz ustąpił rozpalający do białości ogień w jego ciele. Dłonie wyglądały normalnie.
Przez chwilę nasłuchiwał odgłosów nocy. Wokół panowała zbawienna cisza.
Nadal odczuwał przeraźliwy strach. Sprawdziły się koszmarne podejrzenia, że również i on jest podatny na regresję. Lecz ulegając jej utraciłby zarówno świat, który znał przed konwersją, jak i nowy, wspaniały świat tworzony przez Shaddacka. Stałby się wyrzutkiem.
Gorzej: zaczynał wierzyć, że nie był wyjątkiem, że w rzeczywistości wszyscy Nowi Ludzie noszą w sobie zalążki degeneracji. Każdej nocy przybywało regresywnych.
Drżąc podniósł się na nogi.
Zimny pot oblepił jego skórę niczym powłoka z lodu. Jak lunatyk szedł do wozu zastanawiając się, czy odkrywcza teoria Shaddacka nie jest z gruntu fałszywa, a zatem wręcz niszczycielska po wdrożeniu w życie. Może to wszystko było czystym przekleństwem. Jeśli Nowi Ludzie rzeczywiście mieli zaszczepioną skłonność ku regresji, to wcześniej czy później…
Pomyślał o Thomasie Shaddacku znajdującym się gdzieś na północnym krańcu zatoki w dużym domu z widokiem na miasto, po którym włóczyły się w ciemnych zaułkach stworzone przez niego bestie, i strasznie posmutniał. Zawsze lubił czytać i teraz przypomniawszy sobie doktora Moreau z powieści H. G. Wellsa, zastanawiał się, czy Shaddack mógłby być takim Moreau epoki mikrotechnologii, opętanym szaloną wizją transcendencji, polegającej na stworzeniu człowieka-maszyny. Z pewnością cierpiał na manię wielkości uważając, iż zdolny jest wynieść ludzkość na wyższy poziom, jak prawdziwy Moreau wierzył, że może przemienić dzikie zwierzęta w ludzi i pokonać Boga. Jeśli Shaddack nie był geniuszem, a tylko megalomanem, jak Moreau, to biada wszystkim.