Bezkształtna istota, skryta w czeluściach domu, nawoływała coraz gwałtowniej.
Jedna z myszy w kuchni nagle padła martwa.
Na górze zdezorientowane nietoperze obijały się o ściany.
Istota zmniejszyła nieco natężenie dźwięku.
Nietoperze natychmiast wyfrunęły na korytarz, następnie wzdłuż schodów w dół, a wraz z nimi mknęły stada myszy.
W piwnicy rozliczne usta istoty połączyły się, tworząc jeden wielki otwór w samym środku pulsującej masy.
W rozwarte gardło kolejno wpadały nietoperze, niczym czarne karty do gry do kosza na śmieci. Szybko ginęły w ciekłej protoplazmie rozpuszczone przez silne kwasy trawienne.
Mnóstwo myszy i cztery szczury, a nawet dwie wiewiórki ziemne, które skwapliwie porzuciły gniazdo w ścianie jadalni, pędziły stłoczone po stromych piwnicznych schodach, przewracając się i piszcząc w podnieceniu, by nakarmić sobą oczekującą istotę.
Po tym wybuchu wrzawy w domu zapanowała cisza.
Stwór przerwał na chwilę zniewalającą pieśń.
32
Funkcjonariusz Neil Penniworth patrolował północno-wschodni kwartał Moonlight Cove. Jeździł sam, gdyż nawet przy stu dodatkowych pracownikach New Wave, przekazanych do dyspozycji komendy policji, brakowało ludzi.
Wolał pracować bez partnera. Od czasu wydarzeń w domu Mike’a, gdy jego widok i zapach krwi skłoniły Penniwortha do regresji, bał się przebywać blisko ludzi. Zeszłej nocy cudem uniknął absolutnej degeneracji… Gdyby znowu był świadkiem czyjejś regresji, tym razem poddałby się temu mrocznemu pragnieniu.
Tak samo bał się samotności. Walka o zachowanie resztek człowieczeństwa i poczucia odpowiedzialności oraz przeciwstawienie się chaosowi wyczerpały go. Chciał uciec od tego życia. Osamotniony, widząc kogoś podlegającego regresji, byłby zgubiony.
Strach wręcz dławił go. Chwilami miał kłopoty z oddychaniem, jakby płuca spięła stalowa klamra.
Miał wrażenie, że radiowóz kurczy się, aż poczuł się skrępowany niczym w kaftanie bezpieczeństwa. Jednostajne uderzenia wycieraczek wydawały się coraz głośniejsze, w końcu brzmiały jak nie kończąca się kanonada dział. Dzisiaj często zjeżdżał na pobocze, wychodził na deszcz i wciągał hausty zimnego powietrza.
Jednak z upływem dnia nawet świat na zewnątrz samochodu wydawał się mniejszy niż niegdyś. Zatrzymał się na Holliwell Road, pół mili na zachód od siedziby New Wave, i wysiadł z radiowozu, ale nie poczuł się lepiej. Niski pułap szarych chmur zasłaniał bezkresne niebo.
Niczym zwiewne zasłony z najcieńszego jedwabiu, deszcz i mgła odgradzały go od reszty świata. Spienione, błotniste strugi wody płynęły rynsztokami wzdłuż krawężników, deszcz kapał z każdej gałęzi i liścia drzew na chodnik, stukał głucho o radiowóz, szumiał, bulgotał, chichotał i chłostał go po twarzy z taką siłą, iż wydawało się, że powalają go tysiące młoteczków za słabych, by coś zdziałać pojedynczo, ale groźnych w masie.
Neil z ulgą wsiadł z powrotem do samochodu.
Zrozumiał, że wcale nie uciekał przed deszczem ani ciasnym wnętrzem wozu, przyprawiającym o klaustrofobię. Tak naprawdę dręczyło go życie Nowej Osoby. Odczuwając jedynie strach miał wrażenie, że jest zamknięty w malutkiej klatce, w której nie mógł poruszyć się. Dusił się nie z powodu zewnętrznych uwarunkowań, lecz był spętany od wewnątrz tym, co uczynił z niego Shaddack.
A to oznaczało, że nie ma ucieczki.
Z wyjątkiem regresji.
Neil nie znosił życia, jakie teraz prowadził. Z drugiej strony napełniała go odrazą i przerażeniem myśl o przekształceniu się w jakąś koszmarną postać.
Ten dylemat przypominał węzeł gordyjski.
Był tak samo udręczony myślą o swym położeniu, co niemożnością wyjścia z sytuacji. Drążyło to bezustannie jego umysł. Odprężał się na chwilę tylko wtedy, gdy zasiadł przy komputerze w wozie patrolowym. Sprawdzał biuletyn, czy nie ma dla niego jakichś wiadomości, wywoływał schemat Projektu Księżycowy Jastrząb, by dowiedzieć się, jak przebiegały konwersje, lub cokolwiek innego. Tak bardzo koncentrował się na współdziałaniu z urządzeniem, że szybko uspokajał się, a dręczące poczucie klaustrofobii zanikało.
Neil interesował się komputerami od wczesnej młodości, choć nigdy nie włamał się do systemów komputerowych. Naturalnie, zaczął od gier komputerowych, a z czasem modyfikował sprzęt za pieniądze zarobione w wakacje. Komputer bawił go, ale w granicach zdrowego rozsądku.
Teraz w samochodzie zaparkowanym przy Holliwell Road, rozmyślał o tym, że świat komputerów jest cudownie przejrzysty, nieskomplikowany, zaplanowany i normalny. A więc niepodobny do egzystencji Nowych czy Dawnych Ludzi. Rządziły nim logika i rozum. Przyczyna, skutek i efekt uboczny były zawsze analizowane i wyjaśniane. Tu wszystko było czarno-białe lub szare, ale tę szarość skrupulatnie mierzono, liczono i szeregowano. Fakty okazały się prostsze niż uczucia. Wszechświat składający się wyłącznie z danych, uwolniony od materii i zdarzeń, wydawał się cudowniejszy – niż pełna sprzeczności rzeczywistość, targana śmiercią, bólem i strachem.
Wywołując kolejne menu, Neil jak nigdy dotąd skrupulatnie analizował Program Księżycowego Jastrzębia, zawarty w Słońcu. Nie potrzebował tych danych, ale ich wyszukiwanie przynosiło mu ulgę.
Teraz postrzegał komputer jako okno na inny, prosty świat faktów, wolny od skomplikowanych problemów, odpowiedzialności i uczuć. Uczucia były przekleństwem ludzkiej egzystencji.
Okno na inny świat.
Neil dotknął ekranu.
Pragnął znaleźć się w miejscu, gdzie panowały rozum, porządek, spokój.
Palcami prawej dłoni zakreślał kółka na ciepłym, szklanym ekranie.
Niespodziewanie pomyślał o Dorotce i jej psie Toto, porwanych przez tornado z nizin Kansas i przeniesionych z ponurych lat kryzysu w ciekawszy świat. Gdyby tylko jakieś elektroniczne tornado wystrzeliło z komputera i zaniosło go w lepsze miejsce…
Palcami przeniknął w ekran.
Zdumiony cofnął rękę.
Szkło było całe, a morze słów i liczb jaśniało na ekranie jak przedtem.
Z początku przekonywał siebie, że uległ halucynacji, ale nie wierzył w to.
Zgiął palce. Nie krwawiły.
Spojrzał na ociekającą wodą szybę. Wycieraczki były wyłączone. Deszcz zniekształcał obraz świata. Na zewnątrz wszystko wydawało się wykrzywione, odmienione, dziwne. W takim miejscu nigdy nie zapanuje porządek, normalność i spokój. Z wahaniem jeszcze raz dotknął ekranu. Tym razem był twardy.
Znów pomyślał o wspaniałym świecie komputera – i jak poprzednio – jego dłoń przeniknęła szkło aż do nadgarstka. Ekran otworzył się i przylgnął ściśle do ręki niczym organiczna membrana. Dane migały na ekranie wokół dłoni.
Serce biło mu jak szalone. Czuł strach i podniecenie. Próbował poruszyć palcami w tym tajemniczym, ciepłym wnętrzu. Nic nie czuł, jakby rozpuściły się albo zostały odcięte. Bał się, że wyciągnie skrwawiony kikut.
Ręka była cała.
Ale… ciało po zewnętrznej stronie, od paznokci aż do nadgarstka, pokryły żyłki miedzi i pasemka szkła. W tych świecących szklanych włóknach uderzał miarowo puls. Od wewnątrz dłoń przypominała lampę oscyloskopową. Migały na niej różne znaki i zielone litery na ciemnym szklanym tle. Na dłoni i ekranie komputera widniały identyczne dane.
Pojął nagle, że regresja w postaci bestii nie stanowiła jedynej drogi ucieczki. Otwierał się przed nim świat elektronicznej myśli i magnetycznej pamięci, świat świadomości pozbawionej cielesnego pożądania i uczuć. Nie było to nagłe olśnienie czy intuicja, lecz z jakiegoś głębszego niż intelekt poziomu rozumowania docierało do niego, że może przekształcić się jeszcze bardziej, niż sprawił to Shaddack.