Выбрать главу

– Poza tym – dodała Chrissie – w szkole wciąż są zajęcia. Nie można po prostu wejść i skorzystać z komputera, zwłaszcza że nauczycieli zapewne w pierwszej kolejności poddano konwersji.

– O której kończą się lekcje? – spytał Sam.

– W Jeffersonie o trzeciej, ale w Central mają jeszcze dodatkowe pół godziny.

– Czyli o trzeciej trzydzieści.

– Za czterdzieści siedem minut – obliczył Harry patrząc na zegarek. – Ale i tak będą jeszcze zajęcia pozalekcyjne, nieprawdaż?

– Pewnie – powiedziała Chrissie – orkiestra, prawdopodobnie trening futbolistów, spotkania w klubach.

– Więc o której wszyscy wynoszą się?

– Wiem, że orkiestra ćwiczy między trzecią czterdzieści pięć a czwartą czterdzieści pięć – powiedziała Chrissie. – Przyjaźnię się z chłopakiem z tej orkiestry. Ja gram na klarnecie i chciałabym też grać w przyszłym roku. O ile będzie orkiestra. Jeśli będzie przyszły rok.

– W takim razie… przed piątą szkoła jest pusta.

– Trening futbolistów trwa dłużej.

– Będą kopać piłkę w ulewnym deszczu?

– Chyba nie.

– Jeśli zamierzasz czekać do piątej, to równie dobrze możesz wyruszyć po zmroku – powiedziała Tessa.

– Tak sądzę – przytaknął Harry. – Sam, zapominasz o czymś – dodał.

– O czym?

– Tuż po twoim wyjściu, pewnie punktualnie o szóstej, przyjdą poddać mnie konwersji.

– Jezu, racja! – krzyknął.

Moose poderwał łeb z kolan pana i wysunął się spod poręczy fotela. Usiadł wyprostowany z uszami na sztorc, jakby rozumiał, co się mówi i już nasłuchiwał dzwonka czy pukania do drzwi.

– Sądzę, że naprawdę musisz poczekać do zmroku – powiedział Harry – ale w takim razie zabierzesz ze sobą Tessę i Chrissie. Nie będą tu bezpieczne.

– Pan i Moose też tu nie zostaniecie – z miejsca wtrąciła Chrissie. – Nie wiem, czy poddają konwersji psy, ale na wszelki wypadek musimy go wziąć. Po co martwić się, że zamienią go w maszynę, czy coś w tym rodzaju.

Moose fuknął.

– Czy można na nim polegać? – spytała Chrissie – lepiej, żeby nie szczeknął na coś w nieodpowiednim momencie. Myślę, że można zabandażować mu pysk, co jest trochę okrutne i prawdopodobnie zraniłoby jego uczucia, gdyż założenie takiego kagańca oznacza brak zaufania, ale później wynagrodzimy mu to soczystym stekiem, albo…

Dziewczynka zdała sobie nagle sprawę, że jej towarzysze milczą wymownie, więc także zamilkła. Zdziwiona spojrzała na Harry’ego, Sama, potem na Tessę.

Czarne chmury przykryły niebo i w pokoju też pociemniało. Lecz Tessa wyraźnie widziała twarz Harry’ego wśród tych głębokich cieni w pełni świadoma, jak bardzo stara się ukryć strach, zdobywając się na niewymuszony uśmiech i spokojny ton głosu. Ale wyraz jego oczu mówił sam za siebie.

– Nie pójdę z wami, kochanie – zwrócił się do Chrissie.

– Och – westchnęła, a jej wzrok ześliznął się na wózek inwalidzki. – Ale przecież zjawił się pan kiedyś w szkole na spotkaniu. Czasami wychodzi pan z domu. Musi istnieć jakiś sposób, dzięki któremu wydostaje się pan na zewnątrz.

Harry uśmiechnął się:

– Winda zjeżdża do garażu. Nie prowadzę już samochodu, więc jest pusty i mogę swobodnie wytoczyć wózek na podjazd, a potem na chodnik.

– Więc sprawa załatwiona – stwierdziła Chrissie.

Harry zwrócił się teraz do Sama:

– Ale nie mogę poruszać się po stromych miejscami ulicach bez pomocy. Wózek ma hamulce, a silnik nieźle ciągnie, lecz jest za słaby na te pagórki.

– My panu pomożemy – powiedziała poważnie Chrissie.

– Kochane dziecko, nie zdołacie przekraść się szybko przez trzy przecznice, ciągnąc mnie ze sobą – zdecydowanie zaoponował Harry. – Przede wszystkim musicie trzymać się z dala od ulic, w miarę możliwości, przeskakiwać z podwórka na podwórko, kluczyć między domami, a ja mogę poruszać się tylko po chodniku, zwłaszcza w taki deszcz, gdy grunt jest grząski.

– Możemy pana nieść.

– Nie – wtrącił się Sam. – Nie w sytuacji, gdy chcemy dotrzeć do szkoły, by wysłać wiadomość do Biura. To niedaleka, ale pełna niebezpieczeństw droga, więc musimy mieć swobodę ruchów. Przykro mi, Harry.

– Nie przepraszajcie mnie – powiedział. – Myślicie, że chciałbym być wleczony, albo niesiony na ramionach przez miasto jak wór cementu?

Najwyraźniej niezadowolona Chrissie, zeskoczywszy z łóżka, stanęła z piąstkami przyciśniętymi do boków. Błagalnie patrzyła na Tessę i Sama, by wynaleźli sposób na uratowanie Harry’ego.

Niebo przykrywały ciężkie, czarne chmury.

Deszcz zelżał, ale Tessa wyczuwała, że to chwilowa przerwa, po której rozszaleje się jeszcze większa ulewa.

Ponury nastrój, zarówno w ich sercach jak i za oknem, pogłębiał się.

Moose popiskiwał cicho.

W oczach Chrissie zaświeciły łzy i zdawało się, że nie może spojrzeć na Harry’ego. Podeszła do północnego okna i wpatrywała się w sąsiedni dom oraz ulice, stojąc dostatecznie daleko, by nikt jej nie zauważył.

Tessa pragnęła ją pocieszyć.

Pragnęła też dodać otuchy Harry’emu.

Co więcej… chciała, by wszystko grało. Jako scenarzysta-producent-reżyser była pełna inicjatywy i energii, potrafiła rządzić, kierować sprawami. Zawsze rozwiązywała problemy, nie poddawała się w krytycznych chwilach. Ale teraz opuściła ręce bezradna. Rzeczywistość przerosła jej siły, podobnie jak czasem nie przystawała do scenariusza filmowego. Może właśnie dlatego wybrała karierę kosztem rodziny, choć jako dziecko zaznała wspaniałej domowej atmosfery. Codzienne życie było niespójne, pełne niespodzianek, niekonsekwencji i sprzeczności. Nie mogła liczyć na to, że uda jej się poskładać je tak samo, jak przy realizacji starannie przygotowanego filmu. Życie toczyło się swoim torem, bogate i skomplikowane… a film był jedynie kwintesencją życia. Może dlatego lepiej radziła sobie z dokumentem na taśmie, niż z bytem w całej jego złożoności.

Wrodzony optymizm Locklandów, niegdyś jasny jak słońce, nie opuścił jej, choć z pewnością przygasł na jakiś czas.

– Wszystko będzie dobrze – zapewnił Harry.

– Jakim cudem? – spytał Sam.

– Prawdopodobnie jestem ostatni na liście – tłumaczył. – Przecież kaleki i niewidomi są nieszkodliwi. Nawet wiedząc, co się dzieje i tak samodzielnie nie wydostaną się z miasta. Pani Sagerian mieszkająca dalej na Pinecrest jest niewidoma i założę się, że ona też znalazła się na końcu listy. Będą zwlekać z nami aż do północy. Więc wystarczy, że dostaniecie się do szkoły, zaalarmujecie Biuro i sprowadzicie pomoc przed północą, a wtedy uratuję się.

Chrissie odwróciła się od okna z policzkami mokrymi od łez.

– Naprawdę sądzi pan, że nie przyjdą przed północą?

Harry mrugnął do dziewczynki, ale chyba tego nie dostrzegła.

– Kochanie, jeśli cię oszukuję, to niech Bóg porazi mnie piorunem.

Deszcz padał, ale żaden piorun nie strzelił.

– Widzisz? – Harry uśmiechnął się szeroko.

Chrissie najwyraźniej uwierzyła w tę bajkę, ale Tessa wiedziała, że w każdej chwili grozi mu niebezpieczeństwo. W tym, co powiedział, był rzeczywiście jakiś sens, ale brzmiało to zbyt pięknie. Niczym fabuła w scenariuszu, lecz prawdziwego życia nie da się zaplanować. Rozpaczliwie przekonywała się, że Harry spokojnie przetrwa do ostatnich minut przed północą, ale prawda wyglądała tak, że od szóstej będzie zagrożony.