Czaszka też zmieniła się koszmarnie. Wydłużona, pokryła się sterczącymi elementami, zapewne czujnikami, które połyskiwały delikatnie jak polerowany metal. Ramiona były powiększone, dziwacznie skręcone i spiczaste. Przypominał robota w stylu barokowym. Jego ręce nie spoczywały na kierownicy, ale może w ogóle ich nie miał. Loman podejrzewał, że chłopak stopił się w jedno nie tylko z komputerem, ale i z radiowozem.
Penniworth powoli obrócił twarz w jego stronę.
W pozbawionych źrenic oczodołach wiły się i tańczyły białe, trzaskające pałeczki elektryczności.
Shaddack powiedział, że wolni, bo pozbawieni uczuć Nowi Ludzie mogą dowolnie wykorzystywać daną im siłę umysłu, nawet w stopniu uniemożliwiającym kontrolę nad formą i materią. Teraz świadomość dyktowała im formę. Uciekając od świata bez uczuć, przybierali różne postaci wedle woli i chęci, ale nie mogli znowu stać się Dawnymi Ludźmi. Penniworth znalazł widać ukojenie w tym monstrualnym wcieleniu.
Ale co teraz odczuwał? Jaki miał cel? Czy naprawdę chciał trwać w takim kształcie? A może po prostu nie mógł powrócić do ludzkiej postaci, podobnie jak Mike?
Loman sięgnął po rewolwer.
Mackowaty przewód wyskoczył z drzwi po stronie pasażera, nie niszcząc metalu, i uderzył z cichym trzaskiem w szybę przy głowie Lomana.
Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w przewód, bezskutecznie usiłując natrafić spoconą ręką na rewolwer.
Szyba nie pękła, ale pojawiła się na niej plama wielkości ćwierć-dolarówki, która pokryła się bąblami i stopiła w ciągu sekundy szkło. Przewód wkręcił się do środka zmierzając ku twarzy Lomana. Był zakończony paszczą niczym węgorz, ale maleńkie, ostre zęby wyglądały jak stalowe.
Watkins cofnął raptownie głowę i zapomniawszy o rewolwerze wcisnął gaz do dechy. Chevrolet jakby stanął dęba, po czym wystrzelił do przodu.
Przez chwilę przewód łączący samochody wydłużał się i musnąwszy czubek nosa Lomana, zniknął w wozie Penniwortha.
Jechał szybko aż do końca Juniper, zwolniwszy dopiero przed zakrętem. W pękniętej szybie gwizdał wiatr.
Sprawdzały się najgorsze obawy Lomana. Nowi Ludzie, którzy nie wybrali regresji, zmieniali się sami, bądź na rozkaz Shaddacka, w diabelską hybrydę człowieka i maszyny.
Znajdź Shaddacka. Zabij twórcę i uwolnij jego żałosne monstra.
9
Chrissie z chlupotem maszerowała przez grząskie boisko. Miejscami błotnista maź przytrzymywała jej buty, i dziewczynka pomyślała, że hałasuje jak jakiś idiotyczny kosmita przesuwający się na stopach z przyssawkami. I wówczas zaświtało jej, że w pewnym sensie jest obcym przybyszem w mieście tej właśnie nocy, istotą inną niż to, czym stała się większość mieszkańców Moonlight Cove.
Pokonali już dwie trzecie boiska, gdy zatrzymał ich przeraźliwy krzyk, który rozdarł noc niczym ostra siekiera suchy sag drewna. Nieludzki wrzask wznosił się i opadał, dziki i tajemniczy, ale znajomy. Przypominał wołanie jednej z bestii, które uznała za kosmitów. Choć deszcz już nie padał, powietrze było pełne wilgoci, dlatego ten niesamowity ryk brzmiał tak wyraźnie jak czysty niczym uderzania dzwonu odgłos trąbki.
Co gorsza, na to wołanie natychmiast odpowiedział jakiś podniecony krewniak bestii. Rozległo się co najmniej sześć równie przerażających jęków, od Paddock Lane na południu aż do Holliwell Road na północy, od wysokich wzgórz na wschodnim krańcu miasta po urwiska nad plażą oddalone kilka ulic na zachód.
Chrissie zatęskniła nagle do zimnego, ciemnego kanału ze wzburzoną, sięgającą pasa wodą, tak obrzydliwą, że mogłaby płynąć z wanny samego diabła. Ta otwarta przestrzeń wydawała się dziko niebezpieczna w porównaniu z kanałem.
Po chwili ciszy znowu rozniosło się wycie, znacznie bliższe niż to wcześniejsze. Zbyt bliskie.
– Wejdźmy do środka – ponaglił Sam.
Chrissie przyznała, że mimo wszystko nie nadaje się na bohaterkę powieści Andre Norton.
Była wystraszona, zmarznięta, głodna i padała z wyczerpania. Miała serdecznie dość przygód. Tęskniła za ciepłym domem i dniami wypełnionymi czytaniem książek i chodzeniem do kina, i podwójnymi porcjami ciasta karmelowego. Prawdziwa bohaterka powieści sensacyjnej dawno już wymyśliłaby genialne fortele, by zniszczyć bestie w Moonlight Cove i przerobić ludzi-robotów w nieszkodliwe maszyny do mycia samochodów. Byłaby na najlepszej drodze do przyjęcia tytułu koronowanej księżniczki królestwa przez aklamację pełnych szacunku i wdzięcznych obywateli.
Pobiegli na koniec boiska, omijając ławki dla publiczności, i przecięli pusty parking na tyłach szkoły.
Nic ich nie zaatakowało.
Dzięki Ci, Boże. Twoja przyjaciółka, Chrissie.
Coś zawyło ponownie.
Nawet Bóg bywał przewrotny.
Na tyłach budynku znajdowało się sześcioro drzwi.
Przechodzili od jednych do drugich, a Sam chciał otworzyć je w świetle osłoniętej ręką latarki. Najwyraźniej nie szło mu, co rozczarowało Chrissie. Wyobrażała sobie, że agenci FBI są tak dobrze wyszkoleni, że w razie potrzeby włamują się do skarbca w banku przy pomocy rożna i szpilki do włosów.
Spróbował także uchylić kilka okien, poświęcając z pozoru mnóstwo czasu na świecenie latarką po szybach. Sprawdzał nie pomieszczenia, ale wewnętrzne parapety i framugi.
Przy ostatnich drzwiach, jedynych z szybą, wyłączył latarkę i spojrzawszy z powagą na Tessę wyszeptał:
– Raczej nie ma tu systemu alarmowego, choć może mylę się. Ale nigdzie nie zauważyłem przewodów.
– A inne rodzaje alarmów? – spytała szeptem Tessa.
– No cóż, istnieją systemy reagujące na ruch, wychwycony przez przekaźnik dźwiękowy albo fotokomórkę. Ale to zbyt wyrafinowane jak na szkołę.
– Więc co teraz?
– Teraz wybiję szybę.
Chrissie spodziewała się, że wyjmie z kieszeni płaszcza rolkę taśmy maskującej i zaklei szybę, by zagłuszyć brzęk szkła i zapobiec rozsypaniu się kawałków na podłogę. Tak właśnie działo się w książkach. Ale on po prostu odwrócił się bokiem, wbił łokieć w dolny prawy róg oszklonej części drzwi.
Szkło posypało się z okropnym hukiem. Może zapomniał wziąć taśmę?
Przez otwór wymacał zamek, otworzył drzwi i pierwszy wszedł do środka. Chrissie podążyła za nim, omijając odłamki szkła. Zapalił latarkę. Nie zasłaniał już jej dłonią, choć oczywiście zważał, by strumień światła nie padał na okna.
Znajdowali się w długim hallu pełnym cedrowo-sosnowego zapachu ze środka dezynfekcyjnego i pochłaniacza kurzu zarazem. Dozorcy przez lata rozsypywali te zielone kulki na podłodze, a później wzbijali w górę miotłami, aż podłoga i ściany nasączyły się wonią. Znała ją z podstawówki Thomasa Jeffersona i rozczarowała się, czując również tutaj. Zawsze myślała o szkole średniej jako o szczególnym i tajemniczym miejscu, ale co to za wyjątkowe i tajemnicze miejsce, skoro używano tu identycznego środka dezynfekcyjnego, co w podstawówce?
Tessa cicho zamknęła drzwi.
Chwilę nasłuchiwali.
W budynku panowała cisza.
Idąc wzdłuż korytarza zaglądali do klas, ubikacji i magazynków w poszukiwaniu sali komputerowej. Po przejściu stu pięćdziesięciu stóp doszli do następnego hallu. Zatrzymali się wytężając słuch.