Выбрать главу

Zaskoczony, Loman wystukał – NIEJASNE.

Słońce cierpliwie wyjaśniło, że obsługuje własne linie telefoniczne poza oficjalnym spisem, z których użytkownicy mogli łączyć się z innymi komputerami w całym kraju.

Teraz Słońce powtórzyło ostatnie pytanie.

Gdyby interesował się komputerami jak Denny, od razu zrozumiałby, co się dzieje, ale wciąż miał wątpliwości.

Wystukał więc: DLACZEGO – co oznaczało – DLACZEGO PYTASZ?

MODEM POZASYSTEMOWY W UŻYCIU.

KTO Z NIEGO KORZYSTA?

SAMUEL BOOKER.

Loman roześmiałby się, gdyby nadal odczuwał radość. Agent FBI znalazł łącze poza Moonligh Cove i całe to gówno trafi wreszcie do wentylatora.

Zanim zapytał o działalność i miejsce pobytu Bookera, w lewym górnym rogu ekranu ukazało się nazwisko SHADDACK. A więc Moreau z New Wave włączył się do tego dialogu. Loman zadowolony nie przeszkadzał swemu stwórcy i Słońcu w konwersacji.

Shaddack poprosił o więcej szczegółów.

Słońce odpowiedziało: DOSTĘP DO SYSTEMU FBI KEY.

Loman wyobraził sobie, w jakim szoku znalazł się teraz Shaddack. Na ekranie ukazało się kolejne żądanie okrutnego władcy: OPCJE. Co oznaczało, że pragnął rozpaczliwie, by Słońce przedstawiło mu propozycje opanowania sytuacji.

Komputer podał pięć możliwości i Shaddack wybrał ostatnią: ZAMKNIĘCIE SYSTEMU.

W chwilę później Słońce ogłosiło: POŁĄCZENIE Z SYSTEMEM FBI KEY ZAMKNIĘTE.

Loman miał nadzieję, że Booker przekazał już dostatecznie dużo, by wykończyć tego szaleńca i zniszczyć Projekt. Na ekranie ukazało się pytanie Shaddacka:

TERMINAL BOOKERA?

PYTASZ O MIEJSCE POBYTU?

TAK

SZKOŁA CENRALNA W MOONLIGHT COVE,

PRACOWNIA KOMPUTEROWA.

Lomana dzieliły od szkoły trzy minuty drogi.

Zastanawiał się, gdzie znajduje się Shaddack. Właściwie nie miało to znaczenia, blisko czy daleko. Zrobi wszystko, by powstrzymać Bookera od skompromitowania Projektu, albo zemścić się, jeśli agent już wszczął alarm.

Wreszcie dowiedział się, gdzie znajdzie swego stwórcę.

13

Sam zdążył wymienić z Anne Denton w Waszyngtonie zaledwie sześć zdań, gdy połączenie zostało przerwane. Ekran był pusty.

Chciał wierzyć, że to zwykłe zakłócenia gdzieś na linii. Ale wiedział, że tak nie jest.

Zerwał się na równe nogi przewracając krzesło. Chrissie podskoczyła zdumiona, a Tessa spytała:

– Co się dzieje? Coś nie tak?

– Odkryli nas – wyjaśnił. – Nadchodzą.

14

Harry usłyszał dzwonek do drzwi na dole. Poczuł skurcz w żołądku. Czuł się tak, jakby siedział w roller coasterze i właśnie się rozpędzał. Dzwonek odezwał się ponownie.

Nastąpiła długa chwila ciszy. Wiedzieli, że jest kaleką. Dawali mu czas na otwarcie drzwi.

W końcu znów zadzwonili.

Spojrzał na zegarek. Dopiero siódma czterdzieści pięć. Najwyraźniej nie umieścili go na końcu listy.

Dzwonek rozbrzmiewał teraz nieprzerwanie. Z parteru dobiegło przytłumione szczekanie Moose’a.

15

Tessa chwyciła dziewczynkę za rękę. Wraz z Samem wybiegli z pracowni komputerowej. Latarka coraz słabiej świeciła.

Miała nadzieję, że nie zgaśnie zanim znajdą wyjście. Nagle szkoła zaczęła przypominać labirynt, gdy w popłochu szukali bezpiecznej drogi ucieczki przed śmiercią.

Przeszli przez cztery korytarze i skręcili w kolejny, nim Tessa zorientowała się, że idą w złym kierunku.

– Nie szliśmy tędy.

– Nieważne – powiedział Sam – wydostaniemy się przez jakiekolwiek drzwi.

W słabym świetle z latarki na końcu korytarza ukazała się ściana.

– Tędy – Chrissie wyrwała się do przodu, w ciemność, zmuszając ich, by podążyli za nią, albo porzucili ją.

16

Shaddack uznał, że nie włamaliby się do szkoły od ulicy, gdzie byliby widoczni – więc podjechał na tyły budynku.

Ominąwszy stalowe drzwi, które stanowiły zbyt poważną przeszkodę, szukał stłuczonego okna.

Niebawem zauważył w świetle reflektorów puste miejsce po szybie w prawym dolnym rogu ostatnich drzwi.

– Tam – powiedział do Rączego Jelenia.

– Tak, Mały Wodzu.

Zaparkował samochód tuż obok i chwycił załadowaną strzelbę Remingtona.

Pudełko zapasowej amunicji leżało na siedzeniu pasażera. Kilka pocisków wepchnął do kieszeni płaszcza, jeszcze sześć wziął w rękę, wysiadł z furgonetki i skierował się do drzwi z wybitą szybą.

17

Rozległy się trzy uderzenia, które dotarły nawet na strych, i Harry usłyszał gdzieś w oddali brzęk tłuczonego szkła.

Moose szczekał jak oszalały. Przypominał najbardziej wściekłego psa obronnego, jakiego kiedykolwiek wyhodowano, a nie sympatycznego czarnego labradora. Może chciał udowodnić, że wbrew łagodnemu usposobieniu jest gotów bronić domu i pana.

Nie rób tego, chłopie, myślał Harry. Nie próbuj być bohaterem. Wciśnij się gdzieś w kąt, pozwól im wejść, nawet poliż ich w rękę, ale nie…

Pies zawył i zamilkł.

Nie, pomyślał Harry i poczuł przejmujący żal. Stracił nie tylko psa, ale również najlepszego przyjaciela.

Moose też miał poczucie obowiązku.

W domu zapanowała cisza. Pewnie przeszukiwali parter.

Harry czuł, jak żal i strach ustępują miejsca złości. Moose. Cholera, biedny, nieszkodliwy psiak. Poczuł wściekłość. Chciał zabić ich wszystkich.

Sprawną ręką położył pistolet na kolanach. Wiedział, że nie znajdą go od razu, ale czuł się pewniej z bronią.

W wojsku zdobywał medale w zawodach strzeleckich z broni długiej i krótkiej. Było to dawno temu. Już ponad dwadzieścia lat nie strzelał nawet dla wprawy. Od czasu, gdy walczył na tej dalekiej, pięknej azjatyckiej ziemi i pewnego słonecznego ranka został kaleką na całe życie. Czyścił oraz oliwił swoje pistolety, głównie z przyzwyczajenia. Żołnierskie lekcje i nawyki pozostawały na całe życie – teraz cieszył się z tego.

Brzęk.

Szum i łomot maszynerii.

Winda.

18

W końcu znaleźli się we właściwym korytarzu. Z przygasającą latarką w lewej, a rewolwerem w prawej dłoni Sam dogonił Chrissie i w tej samej chwili usłyszał narastający odgłos syreny na zewnątrz. Nie mógł ustalić, czy wóz patrolowy podjeżdżał na tyły szkoły, gdzie właśnie zmierzali, czy też zbliżał się do głównego wejścia.

Wyglądało na to, że Chrissie też nie wiedziała, gdyż zatrzymała się i spytała:

– Dokąd Sam? Dokąd?

– Sam, wejście! – krzyknęła Tessa.

Dopiero po chwili zorientował się, że na końcu korytarza w odległości jakichś trzydziestu jardów otwierają się drzwi, przez które weszli do budynku. Do środka wkroczył jakiś człowiek. Syreny wciąż wyły, więc nadjeżdżały posiłki, chyba cały pluton. W progu majaczyła postać wysokiego, ponad sześć stóp wzrostu, faceta nieznacznie rozjaśniona przez lampę znajdującą się na zewnątrz przy wejściu.

Sam wystrzelił ze swojej trzydziestkiósemki, nie zastanawiając się, czy człowiek ten był wrogiem, ponieważ wszyscy tu nim byli, każdy z osobna w całym legionie – i spudłował. Po upadku w kanale jak diabli bolał go nadgarstek. Odrzut wystrzału wywołał przeszywający ból aż do ramienia. Jezu, rozlał się niczym kwas od głowy po czubki palców. Niemal upuścił rewolwer.

Gdy huk wystrzału odbił się od ścian i powrócił do Sama, facet otworzył ogień ze swojej strzelby, jak z ciężkiej artylerii. Na szczęście był kiepskim strzelcem. Celował zbyt wysoko, zapominając, że kopnięcie podniesie broń. W rezultacie pocisk trafił w sufit tylko dziesięć jardów od miejsca, w którym stał, rozbijając jedną ze zgaszonych jarzeniówek i kilka płytek dźwiękoszczelnych. Teraz z kolei wziął zbyt dużą poprawkę na odrzut, opuszczając lufę zbyt nisko i druga kula uderzyła w podłogę, z dala od celu.