Выбрать главу

– Zabili Moose’a, Sam.

– Akurat. A nad kim skaczą Tessa i Chrissie?

Harry osłupiał.

– Ale słyszałem…

– Wygląda na to, że ktoś kopnął go w łeb, aż ma krwawą ranę. Padł bez przytomności, ale wątpię, by doznał wstrząsu mózgu.

36

Chrissie jechała w tylnej części furgonetki z Harrym i Moose’em. Harry obejmował ją zdrową ręką, a pies trzymał łeb na jej kolanach. Czuła się już lepiej. Zmieniła się i może nigdy nie będzie dawną Chrissie, ale zdecydowanie miała lepsze samopoczucie.

Zmierzali do parku u szczytu Ocean Avenue na wschodnim krańcu miasta. Tessa przejechała przez krawężnik, trzęsąc pasażerami i zaparkowała na trawie.

Sam otworzył tylne drzwi, więc Chrissie i Harry, zawinięci w koce, patrzyli, jak on z Tessą pracują.

Sam śmielej chyba niż dzielna Chrissie wkroczył na pobliskie posesje omijając martwe istoty i uruchamiał samochody zaparkowane wzdłuż chodników. Potem razem z Tessą wjechali nimi do parku tworząc ogromny krąg z światłami skierowanymi do środka.

Ten świetlisty krąg wskaże we mgle lądowisko helikopterom z oddziałów specjalnych FBI. Oświetlony przez reflektory dwudziestu samochodów był jasny jak słoneczne południe.

Chrissie spodobała się ta jasność.

Tymczasem na ulicach pojawili się ludzie, żywi ludzie i w ogóle wyglądali dziwacznie bez kłów, żądeł i szponów, na dodatek w pozycji wyprostowanej. Wyglądali zupełnie normalnie. Ale Chrissie przekonała się już, że wygląd nie do końca świadczy o człowieku, ponieważ w środku można być wszystkim; czymś, co zdumiałoby nawet wydawców National Enquirer.

Nie można być pewnym nawet własnych rodziców.

Nie chciała o tym myśleć.

Nie odważyła się myśleć o ojcu i matce. Wiedziała, że łudzi się płonną nadzieją, iż uratowali się, mimo to pragnęła w to wierzyć jeszcze jakiś czas.

Ludzie, którzy pojawili się na ulicach, zmierzali do parku. Tessa i Sam kończyli ustawiać samochody. Przybysze wyglądali na oszołomionych. Im bliżej podchodzili, tym Chrissie bardziej denerwowała się.

– Wszystko w porządku – zapewnił Harry, otaczając ją zdrowym ramieniem.

– Skąd ta pewność?

– Przecież są kurewsko przestraszeni. O rany. Może nie powinienem uczyć cię brzydkich słów.

– Nie ma nic złego w słowie kurewski – uspokoiła go.

Moose pisnął i przesunął się na jej kolanach. Prawdopodobnie bolał go łeb tak mocno, jak mistrzów karate głowa po rozbiciu nią stosu cegieł.

– No więc – powiedział Harry – spójrz na nich, są przerażeni, więc chyba należą do naszego gatunku. Czy widziałaś, by któryś z tamtych bał się?

Zastanawiała się nad tym chwilę.

– Owszem, ten policjant, który zastrzelił Shaddacka w szkole. Nigdy u nikogo nie widziałam w oczach tyle strachu, co u niego.

– Cóż, ci ludzie są w porządku – powtórzył Harry. – Na pewno byli przeznaczeni do konwersji przed północą, ale nikt do nich nie dotarł. Inni pewnie siedzą zabarykadowani w domach i boją się wyjść, myślą, że cały świat oszalał i tak jak i ty wyobrażają sobie, że to inwazja kosmitów. Poza tym jako odmieńcy śmiało podchodziliby do nas. W podskokach wpadliby tutaj i zjedli nasze nosy, i wszystkie inne części ciała, które uznaliby za wyjątkowe delikatesy.

To wyjaśnienie przemówiło do niej, nawet uśmiechnęła się i trochę odprężyła.

Chwilę później Moose uniósł raptownie łeb, zesztywniał i zerwał się.

Ludzie zbliżający się do furgonetki krzyczeli zdumieni i przerażeni, a Chrissie usłyszała słowa:

– Co jest, do jasnej cholery?

Odrzuciwszy ciepły koc wysiadła, by zobaczyć, co się dzieje.

– Coś nie w porządku? – spytał Harry, choć dopiero co próbował ją uspokoić.

Wówczas ujrzała zwierzęta. Pędziły gromadnie przez park – myszy, brudne szczury, koty wszelkiej maści, psy i może ze dwa tuziny wiewiórek. Mnóstwo myszy, szczurów i kotów wbiegło do tego stada z ulic łączących się z Ocean Avenue. Zwierzęta gnały jak oszalałe, na złamanie karku. Przecięły park i skręciły w stronę szosy. Przypominały jej coś, o czym kiedyś czytała. Błyskawicznie przypomniała sobie: lemingi. Od czasu do czasu, gdy ich populacja rozrosła się nadmiernie, te małe stworzenia zmierzały w stronę morza i wpadając w spienione fale topiły się. Teraz te wszystkie zwierzęta zachowywały się jak lemingi. Pędziły zgodnie, nie zważając na przeszkody, przyciągane jakąś tajemną siłą.

Moose wyskoczył z furgonetki i przyłączył do pędzącego stada.

– Moose, nie! – krzyknęła.

Potknął się, jakby pod wrażeniem tego okrzyku, spojrzał za siebie, potem gwałtownie zarzucił łbem w stronę szosy i ruszył pędem.

– Moose!

Znowu potknął się i tym razem przekoziołkował, ale stanął na łapy.

Jakimś siódmym zmysłem Chrissie wyczuła, że porównanie z lemingami ma sens, że te zwierzęta, choć oddalały się od morza, pędzą po śmierć.

Musi zatrzymać Moose’a.

Pies biegł przed siebie.

Pognała za nim.

Była wycieńczona, czuła ból w każdym mięśniu i stawie, ale znalazła w sobie siłę woli, by ścigać psinę, ponieważ chyba nikt inny nie rozumiał, że Moose i te wszystkie zwierzaki zginą. Tessa i Sam, choć inteligentni, nie pojęli, co się dzieje. Bezmyślnie gapili się na ten spektakl. Więc Chrissie podparła się pod boki, napięła mięśnie nóg i pobiegła tak szybko, jak tylko potrafiła. – Najmłodsza w świecie Mistrzyni Maratonu Olimpijskiego okrąża stadion, a publiczność wiwatuje z trybun: Chrissie, Chrissie, Chrissie, Chrissie… – myślała w duchu. Biegnąc krzyczała na Moose’a, by zatrzymał się. Pies, słysząc swoje imię, potykał się i wahał, dzięki czemu zmniejszał się dzielący ich dystans. Na skraju parku Chrissie omal nie runęła do głębokiego przydrożnego rowu. Przeskoczyła w ostatniej chwili tylko dlatego, że nie odrywała wzroku od Moose’a i widziała, jak dał susa przez coś. Gdy Moose kolejny raz zwolnił słysząc swoje imię, Chrissie złapała go za obrożę. Zawarczał i kłapnął na nią zębami.

– Moose – powiedziała z wyrzutem, by go zawstydzić. Ten jedyny raz próbował ją ugryźć, chcąc za wszelką cenę wyrwać się. Resztkami sił przytrzymywała go, mimo to ciągnął ją kilkadziesiąt stóp wzdłuż drogi. Potem ogromne łapy skrobały w miejscu o asfalt, gdy usiłował biec za stadem znikającym w nocy i mgle.

Do Chrissie dołączyli Tessa i Sam.

– Co się dzieje? – spytał Sam.

– Pędzą po śmierć – wyjaśniła. – Nie mogłam pozwolić, by Moose pognał z nimi.

– Po śmierć? Skąd wiesz?

– Nie wiem. Ale… po cóż innego by biegły?

Stali chwilę na zamglonej i ciemnej drodze, wypatrując zwierząt w ciemności.

Tessa powiedziała:

– Rzeczywiście, po cóż innego?

37

Mgła zrzedła nieco, ale widoczność wciąż była ograniczona do ćwierć mili. Sam usłyszał helikoptery tuż po dziesiątej, stojąc wraz z Tessą w środku koła utworzonego z samochodów. Ponieważ dźwięk rozpraszał się we mgle, nie wiedział, z której strony zbliżają się. Domyślał się tylko, że lecą od południa wzdłuż wybrzeża, z dala od wzgórz, niebezpiecznych we mgle. Chociaż wyposażone w najbardziej wyrafinowany sprzęt mogłyby lecieć na oślep. Piloci unosząc się na wysokość pięciuset stóp z powodu złej pogody mieli okulary noktowizyjne.

Ponieważ FBI utrzymywało ścisłe kontakty z siłami zbrojnymi, zwłaszcza Marines, Sam doskonale wiedział, czego może się spodziewać. Zapewne wysłano Jednostkę Rozpoznawczą typową w takich sytuacjach: helikopter C-46 z dwunastoma ludźmi z Jednostki Uderzeniowej Marines na pokładzie i dwa uzbrojone helikoptery Cobra.