Rozglądając się Tessa powiedziała:
– Nie widzę ich.
– I zobaczysz dopiero wtedy, gdy będą prawie nad nami – wyjaśnił Sam.
– Latają bez świateł?
– Nie. Są wyposażone w niebieskie światła niewidoczne z ziemi, dzięki którym widzą cholernie dobrze przez te noktowizyjne gogle.
W przypadku typowego aktu terroru, CH-46 – oficjalnie „Morski Rycerz”, ale w żołnierskim żargonie „Żaba” – wylądowałby pod eskortą Cobry na północnym krańcu miasta. Trzy czteroosobowe zespoły uderzeniowe przeczesałyby Moonlight Cove do krańca południowego, oceniając, czy konieczna jest ewakuacja.
Ponieważ jednak nie chodziło o terrorystów i – jak wynikało z informacji Sama – sytuacja była rzeczywiście wyjątkowo dziwna, podjęto bardziej otwarte działania.
Helikoptery przelatywały raz po raz nad miastem, schodząc na wysokość mniej więcej dwudziestu albo trzydziestu stóp nad koronami drzew. Chwilami błyskały ich dziwne niebieskawo-zielone światła, ale kształt i rozmiary były niewidoczne. Latały niemal bezgłośnie dzięki śmigłom z włókna szklanego, a nie metalu, więc wydawało się, że zbliżają się pojazdy kosmitów z dalekiego, o wiele dziwniejszego świata, niż rzeczywistość w Moonlight Cove.
W końcu zawisły nad oświetlonym lądowiskiem w parku. Nie wylądowały od razu. Rozganiając potężnymi śmigłami mgłę, omiatały jednocześnie reflektorami ludzi stojących poza światłem i kilka minut krążyły nad groteskowymi ciałami zalegającymi ulicę.
Wreszcie Cobry zostały w górze, a CH-46 osiadł jakby niechętnie na trawniku. Z helikoptera wyszli mężczyźni uzbrojeni w broń automatyczną, ale poza tym nie wyglądali jak żołnierze. W związku z wiadomościami od Sama, mieli na sobie odzież chroniącą przed skażeniem biologicznym i aparaty tlenowe na plecach. Przypominali raczej astronautów, a nie Marines.
Porucznik Ross Dalgood o chłopięcej twarzy, skrzywionej za maską hełmu, podszedł prosto do Sama i Tessy, przedstawił się i przywitał, zwracając się po imieniu do Sama. Najwyraźniej znał go ze zdjęcia, jakie mu pokazano przed akcją.
– Czy istnieje biologiczne zagrożenie, agencie Booker?
– Nie sądzę – odpowiedział Sam.
– Ale nie jest pan pewien?
– Nie – przyznał.
– Stanowimy zwiad – wyjaśnił Dalgood – znacznie większe siły są już w drodze. Regularne oddziały armii i ludzie z Biura nadjeżdżają autostradą. Wkrótce tu będą.
Cała trójka przeszła między otaczającymi lądowisko samochodami i zbliżyła się do jednej z martwych istot leżących na chodniku przy parku.
– Trudno było mi w to uwierzyć, gdy patrzyłem z góry – stwierdził Dalgood.
– Niech pan lepiej uwierzy – odezwała się Tessa.
– Co to jest, u diabła? – spytał.
– Zjawy – powiedział Sam.
38
Tessa martwiła się o Sama. Wróciła do domu z Chrissie i Harrym o pierwszej nad ranem, po trzykrotnym przesłuchaniu przez ludzi z Marines. Choć dręczyły ich okropne koszmary, przespali się parę godzin, a Sama nie było jeszcze o jedenastej w środę, gdy kończyli śniadanie.
– Może myśli, że jest niezniszczalny – zauważyła Tessa.
– Martwisz się o niego – stwierdził Harry.
– Oczywiście, że jestem zmartwiona.
– Powiedziałem – o niego.
– No… nie wiem.
– A ja wiem.
– Ja też – wtrąciła Chrissie.
Wrócił o pierwszej, brudny i szary na twarzy. Przygotowała wolne łóżko ze świeżą pościelą, a on zakopał się w nim w ubraniu. Od czasu do czasu pomrukiwał i rzucał się, wołał je po imieniu i niekiedy Scotta – jakby ich szukał wędrując przez niebezpieczny i opustoszały teren.
Ludzie z FBI ubrani w odzież ochronną przyszli po niego o szóstej wieczorem. Zdołał przespać się niespełna pięć godzin. Zniknął znowu na całą noc.
Już wcześniej wszystkie ciała regresywnych zebrano z ulic, oznakowano i zapieczętowano w plastikowych workach, po czym umieszczono w lodówkach jako materiał dla specjalistów z dziedziny anatomii patologicznej.
Tej nocy Tessa i Chrissie spały w jednym łóżku. Abażur przykryły ręcznikiem, co miało zastąpić nocną lampkę, więc w pokoju panował półmrok. Chrissie powiedziała:
– Odeszli.
– Kto?
– Mama i tata.
– Tak sądzę.
– Nie żyją.
– Przykro mi, Chrissie.
– Och. Wiem, że ci przykro. Jesteś bardzo miła. – Płakała chwilę w jej ramionach.
Znacznie później, tuż przed zaśnięciem, spytała:
– Rozmawiałaś z Samem. Czy domyślają się… chodzi o te zwierzęta zeszłej nocy… dokąd one wszystkie pobiegły?
– Jeszcze nie wiedzą – odpowiedziała.
– To mnie niepokoi.
– Mnie też.
– Chodzi mi o to, że nie wiedzą.
– Zgadzam się z tobą – wyjaśniła.
39
Do czwartku rano zespoły techników z Biura i konsultantów z zewnątrz przejrzały dostatecznie dużo danych o Księżycowym Jastrzębiu zawartych w Słońcu, by stwierdzić, że Projekt dotyczył implantacji niebiologicznego mechanizmu kontrolnego, wywołującego głębokie zmiany psychofizyczne ofiar, ale nikt jeszcze nie pojmował, jak to działało, jak mikrosfery powodowały tak radykalne metamorfozy. Wyeliminowano bakterie, wirusy czy jakieś inne wyhodowane organizmy. Była to kwestia czysto mechaniczna.
Oddziały wojska, pilnujące miasta przed najazdem intruzów z wszelkich możliwych massmediów i zwykłych poszukiwaczy sensacji, nadal wykonywały swoje zadania, ale żołnierze z ulgą pozbyli się gorącej odzieży ochronnej, podobnie setki naukowców i agentów FBI, którzy biwakowali w całym mieście.
Choć wiadomo było, że Sam musi wrócić do miasta w najbliższych dniach, otrzymał zezwolenie na wyjazd z Tessą i Chrissie wczesnym rankiem w piątek. Przychylnie nastawiony sąd wraz z radą składającą się z federalnych i stanowych przedstawicieli przyznali Tessie tymczasową opiekę nad dziewczynką. Cała trójka powiedziała Harry’emu „do zobaczenia wkrótce”, a nie „żegnaj” i odlecieli helikopterem FBI typu Jet Ranger.
By zapobiec sensacyjnym i nieścisłym relacjom z badań, zarządzono absolutną blokadę informacji o Moonlight Cove. Sam nie zdawał sobie w pełni sprawy z konsekwencji całej tej historii, aż dolecieli nad posterunek wojskowy przy autostradzie. Setki wozów prasowych parkowały wzdłuż drogi i na polach. Pilot leciał dostatecznie nisko, więc Sam dokładnie widział wszystkie kamery filmujące ich przelot.
– Równie tłoczno jest na drodze przy Holliwell Road, przy drugim posterunku – powiedział pilot. – Tam koczują reporterzy z całego świata, śpią na ziemi, a nie w motelu w obawie, że przebudziwszy się stwierdzą, iż do Moonlight Cove właśnie wpuszczono dziennikarzy, kiedy oni chrapali w najlepsze.
– Mogą spać spokojnie – powiedział Sam. – Miasto nie będzie otwarte ani dla prasy, ani kogokolwiek innego przez najbliższe tygodnie.
Helikopterem dotarli na Międzynarodowe Lotnisko w San Francisco, gdzie mieli trzy rezerwacje na lot liniami PSA do Los Angeles. W poczekalni Sam przeczytał kilka nagłówków w kioskach z gazetami:
SZTUCZNY UMYSŁ PRZYCZYNĄ TRAGEDII W COVE. SUPERKOMPUTER WPADA W SZAŁ.
Oczywisty nonsens. Superkomputer New Wave – Słońce – nie był sztucznie wyprodukowanym umysłem. Nic takiego jeszcze nie stworzono na ziemi, choć całe legiony naukowców prześcigały się w badaniach nad stworzeniem prawdziwego myślącego elektronicznego umysłu. Słońce nie oszalało; wykonywało jedynie polecenia, tak jak wszystkie inne komputery.
Parafrazując Szekspira, Sam pomyślał: błąd leży nie w technologii, ale w nas samych.