Rozpłakali się obydwaj, ale Sam nie sądził, że z tego samego powodu. Chłopiec, mimo osłabienia, wciąż próbował uwolnić się, więc przytulił go mocniej i powiedział:
– Słuchaj, dzieciaku, prędzej czy później zaczniesz się o mnie troszczyć. O, tak. I będziesz wiedział, że ja dbam o ciebie, wtedy pomyślisz nie tylko o mnie, nie, przekonasz się, że potrafisz troszczyć się o całą masę ludzi, i że to jest wspaniałe. Pokochasz tę kobietę, która stoi w drzwiach, i zatroszczysz się o tę małą dziewczynkę jak o własną siostrę, nauczysz się tego, musisz wyrzucić z siebie tę przeklętą maszynę i nauczyć się, jak kochać i być kochanym. Odwiedzi nas facet na wózku inwalidzkim, który na przekór wszystkiemu wierzy, że życie jest warte zachodu. Może zostanie z nami jakiś czas, zorientuje się, jak mu się tu podoba i może on pokaże ci to, czego ja nie potrafiłem: że życie jest dobre i wspaniałe. I ten facet ma psa, i to jakiego psa, a ty pokochasz to psisko od razu. – Sam roześmiał się i przycisnął Scotta mocniej. – Nie możesz powiedzieć do psa: „zejdź mi z oczu” i oczekiwać, że posłucha albo przejmie się tym. Po prostu zostanie na miejscu i zniewoli cię do miłości. Ale potem pokochasz mnie, ponieważ ja właśnie stanę się takim wiernym, uśmiechniętym psem, kręcącym się tu i tam, zawsze przy boku, nieczułym na zniewagi starym psem.
Scott przestał się szamotać prawdopodobnie z wyczerpania. Sam był pewien, że tak naprawdę nie przebił się przez gniew chłopca. Jedynie zarysował nieznacznie jego pancerz. Kiedyś zło zdominowało ich życie; rezygnacja i rozpacz, które przekazał chłopcu. Czeka go bardzo ciężkie zadanie. Mieli przed sobą długą drogę, miesiące, może nawet lata szamotaniny, mnóstwo przytulania i powstrzymywania niechęci.
Ponad ramieniem syna Sam zobaczył, że Tessa i Chrissie weszły do pokoju. One również płakały. Zrozumiały, że walka o Scotta dopiero zaczęła się.
Nie, już zaczęła się. I to było wspaniałe. Już.
Dean R. Koontz