– Wycieczki – powiedział Pucek – to są takie strasznie wielkie stada ludzi, które przyjeżdżają do lasu i pchają się wszędzie, depczą wszystko, wyrywają i łamią. Gorzej niż dziki i woły. Ryczą i wrzeszczą, i zostawiają po sobie tyle śmieci, że tego nawet nie można sobie wyobrazić. Wycieczki to jest nieszczęście.
Ptaki milczały, Pafnucy też, bo z przerażenia stracił głos.
– Ale nie muszą tu przyjeżdżać – ciągnął Pucek. – Wasz las się dla nich nie nadaje, całe szczęście. Wasz las jest dziki i trudno po nim chodzić, wycieczki wolą lasy równe i udeptane. Więc może do was nie przyjadą. A co do zaradzenia, to ja wiem, jak to się robi.
Pafnucy odetchnął z ulgą, ptaki cichutko zaświergotały.
– Powiedz nam, jak! – zażądał dzięcioł. – Borsuk kazał o to zapytać i dowiedzieć się porządnie! Mało wiemy o ludziach!
– Może mi nie wierzycie, ale są ludzie, którzy nie śmiecą wcale – mówił Pucek. – Mogą mieszkać w lesie przez całe lato i żadnego śladu po sobie nie zostawiają. To są porządni ludzie, jest ich mało, ale są. I oni robią tak, że wszystkie szkodliwe i obrzydliwe rzeczy albo palą w ogniu…
– No, no! – przerwał zaniepokojony dzięcioł. – Tylko nie ogień!
– Oni palą mały ogień – uspokoił go Pucek. – I bardzo uważają, żeby się nic więcej nie zapaliło. Więc palą w ogniu, a resztę, to wszystko co się nie pali, zakopują w ziemi. Tak głęboko, że to już nikomu nie zaszkodzi.
Pafnucy popatrzył na zardzewiały kapsel.
– Ogień to nie jest nasza sprawa – powiedział stanowczo. – Ogień robi się sam wtedy, kiedy jest wielka burza, leci z nieba i my się go bardzo boimy. Ale kopać w ziemi prawie każdy potrafi. Myślisz, że byłoby dobrze, gdyby się wszystkie takie ludzkie rzeczy zakopało głęboko do ziemi?
– Byłoby najlepiej – potwierdził Pucek. – Nic nie zostawiać na wierzchu, wszystko głęboko do ziemi, a ziemia już jakoś sobie da radę. Wiem, że to najlepszy sposób.
– Dziękuję ci bardzo – powiedział uroczyście Pafnucy. – Już rozumiem. Trzeba pilnować tych miejsc, gdzie pokazują się ludzie, i wszystko zakopywać do ziemi. Załatwię to.
– A najbardziej przy szosie! – zawołał Pucek i popędził przez łąkę, bo z daleka słychać było gwizdanie jego pana.
Dzięcioł chwycił do dzioba zardzewiały kapsel i razem zawrócili do lasu.
Zięba naplotkowała trochę przesadnie i zdążyła śmiertelnie przerazić wszystkie zwierzęta. Kiedy Pafnucy dotarł nad jeziorko, znajdowała się tam już Klementyna ze swoją siostrą i z dziećmi, borsuk z żoną, lis Remigiusz, który nadbiegł ze skraju lasu, dwa dziki i jedno młode wilczątko, wydelegowane przez rodzinę. Wszyscy z niepokojem czekali na dalsze wiadomości.
Pierwsze nadleciały sroki i, przekrzykując się wzajemnie, bardzo niewyraźnie powtórzyły to, co usłyszały od Pucka. Potem przyfrunął dzięcioł, upuścił pod krzakiem stary kapsel i powiedział wszystko nieco porządniej. Ostatni pojawił się Pafnucy i słowa Pucka zostały wreszcie przekazane z największą dokładnością.
– No tak – powiedział borsuk z irytacją. – Już widzę, na kogo spadnie cała robota! Najlepiej umieją kopać borsuki!
– Lisy też potrafią! – zawołała Marianna, zachęcająco spoglądając na Remigiusza.
– Wilki też – wyrwało się wilczątku, któremu przykazano nie odzywać się ani słowem i tylko słuchać.
– Ja także mogę pokopać – zaofiarował się Pafnucy – A dziki to co? Wszyscy wiemy, jak wspaniale ryją.
– Ale nie głęboko – zastrzegły się dziki.
– Nic nie szkodzi, pogłębić wasz dół może każdy – powiedziała pocieszająco Marianna. – Ja też umiem kopać, ale wolałabym pod wodą. Nie wiem tylko, jak to zrobić, żeby przypilnować ludzi. Nie możemy przecież wszyscy zamieszkać przy szosie i bez przerwy patrzeć, co oni robią!
– Sarny się nie nadają do kopania – wypomniał borsuk. – Więc powinny chociaż poczatować na te ludzkie śmieci!
– Och! – powiedziała przestraszona Klementyna.
– Ależ moja droga, możecie czatować z daleka! – zawołała Marianna. – Wcale się im nie musicie pokazywać. Wystarczy, jeśli czasem popatrzycie zza drzewa!
– Najlepiej załatwią to ptaki – zawyrokował dzięcioł. – Kopać z pewnością nie będziemy, za to z góry dużo widać. I możemy przenosić w dziobie jakieś rzeczy, tak jak to.
Chwycił do dzioba jeden kapsel i z pluskiem upuścił go do wody.
– No wiesz…! – oburzyła się Marianna. Chlupnęła do jeziorka i wyłowiła kapsel.
– Wszyscy będą czatować – powiedziała siedząca na gałęzi kuna. – Każdy po prostu będzie zwracał uwagę i w razie czego zawiadomi pierwszego ptaka, jakiego napotka. A doły powinniśmy mieć wykopane na wszelki wypadek.
Całe towarzystwo popatrzyło na nią, troszeczkę zaskoczone.
– Ona ma rację – przyznał niechętnie Remigiusz. – Widzę, że już stykała się z ludźmi. W paru miejscach przy szosie te doły na śmieci powinniśmy mieć gotowe, a w razie potrzeby wykopie się jeszcze. Ludzi nie można lekceważyć. Poświęcę się i osobiście wykopię jeden, niech ktoś idzie ze mną i zapamięta miejsce.
– A to? – zawołała Marianna, pokazując stare kapsle.
– To się zakopie od razu kawałek dalej – zadecydował borsuk. – No? Kto tam najmłodszy?
Wilczątko, któremu rodzina zabroniła się odzywać, nie powiedziało ani słowa, tylko natychmiast przystąpiło do roboty z takim zapałem, że po pięciu minutach w wykopanym dole można było schować tysiąc kapsli. Ptaki wrzuciły do środka te trzy spod krzaka, a wilczątko zaczęło je zasypywać. Okazało się jednak, że jest to jakiś inny rodzaj pracy, który mu się udaje nie najlepiej. Kopać było łatwiej niż zasypywać.
– To my – powiedziały dziki.
Zbliżyły się razem i, ryjąc potężnie, przesunęły do dziury całą wyrzuconą ziemię. Pafnucy im dopomógł i po krótkiej chwili po śmieciach nie zostało ani śladu.
– Rzeczywiście – przyznał borsuk. – Wygląda na to, że sposób jest naprawdę niezły. No dobrze, w takim razie idziemy oboje z żoną kopać te doły na wszelki wypadek. Remigiusz, ty gdzie zaczynasz? Ustawimy się kawałek dalej.
– Następny dół wykopią razem dziki i Pafnucy! – zarządziła radośnie Marianna. – A jeszcze następny wilki!
– Sądząc z tego, co nam tu zostało pokazane, wilki wykopią dwadzieścia dołów – mruknął złośliwie Remigiusz i ruszył w las, kierując się ku szosie.
Przez kilka następnych dni padał deszcz i w lesie panował spokój. Pafnucy do spółki z dzikami wykopał wielki, szeroki dół i całą resztę czasu poświęcił na jedzenie. Kiedy chmury odeszły i zaświeciło wesołe, wiosenne słońce, był już doskonale odżywionym, silnym, grubym i bardzo zadowolonym niedźwiedziem.
Siedział właśnie nad jeziorkiem razem z Marianną i pogryzał na poobiedni deser młode gałązki, kiedy z góry sfrunęła sroka.
– Siedzą! – wrzasnęła strasznym głosem.
Pafnucy wzdrygnął się tak, że upuścił swoją gałązkę. Marianna zerwała się z trawy i wpadła do wody.
– Czyś oszalała? – spytała z gniewem, wychylając głowę. – Co to ma znaczyć? Co siedzi?
– Ludzie! – skrzeknęła sroka. – Siedzą przy szosie! Kikuś ich widział z daleka! Mam zawiadomić cały las!
Odfrunęła w pośpiechu, zanim zdążyli zapytać ją o coś więcej. Marianna wyskoczyła z wody.
– Pędź tam natychmiast! – zawołała do Pafnucego. – Nie wiem, gdzie to jest, ale dowiesz się po drodze! Potem mi wszystko opowiesz! No, już, prędzej!
Pafnucy nie odezwał się ani słowem, tylko otrząsnął z siebie drobne wiórki i popędził.