– Ja mu to oddam – zadecydował Pafnucy, który również miał dobre serce. – Jedno ukradzenie wystarczy. Niech ktoś coś zrobi, żeby popatrzył w inną stronę.
Obie sroki uznały, iż jest to zajęcie dla nich. Przefrunęły do małego krzaczka na skraju poręby i wybuchnęły znienacka tak przeraźliwym wrzaskiem, że człowiek drgnął gwałtowni i obejrzał się ku nim. Trzepotały się, podfruwały i podskakiwały z krzykiem i skrzekiem, a człowiek gapił się na nie, osłupiały jeszcze bardziej. Pafnucy wykorzystał tę chwilę, znów ujął w zęby dętkę i cichutko pobiegł do miejsca, z którego ją odciągnął.
W tym momencie człowiek dał spokój srokom i odwrócił się w poprzednim kierunku.
Skamienieli kompletnie wszyscy. Zwierzęta na skraju lasu, Pafnucy z dętką w zębach i człowiek naprzeciwko niego. Pafnucy, jeden jedyny, nie bał się wcale i dzięki temu oprzytomniał pierwszy. Wypuścił dętkę z ust i podniósł głowę. Chciał wyjaśnić temu człowiekowi, że jest dobrym, uprzejmym i nieszkodliwym niedźwiedziem, ale nie zdążył powiedzieć ani słowa. Człowiek krzyknął strasznie i jak szaleniec wypadł z poręby na szosę.
– No, ten jest załatwiony dokładnie! – powiedział Remigiusz wśród wybuchów śmiechu. – Już go tu więcej nie zobaczymy!
Zakłopotany Pafnucy szybko wziął dętkę w zęby i podbiegł kilka kroków w kierunku szosy, chcąc zwrócić temu człowiekowi jego własność, ale okazało się, że nie było co komu oddawać. Człowiek popędził przed siebie z krzykiem przerażenia i od razu znikł im z oczu.
Wszyscy, z wyjątkiem Remigiusza, uznali, że jednak była to pewna przesada. Po krótkiej naradzie postanowili naprawić błąd.
– Możliwe, że do lasu on więcej nie wejdzie – powiedział borsuk. – Ale szosą może przyjdzie. Nie chcemy tu jego rzeczy, usuńmy je.
– Na szosę? – spytał Pafnucy, zmartwiony i coraz więcej zakłopotany.
– Na szosę – zadecydował borsuk. – Las należy do nas, a szosa do nich. Niech to sobie stamtąd zabierze.
– A czy on będzie wiedział, że jego rzeczy leżą na szosie? – zatroskała się Klementyna.
– Możesz go o tym zawiadomić – zaproponował drwi Remigiusz.
Pafnucemu natychmiast przyszedł do głowy odpowie pomysł.
– Zawiadomić, tak! – przyświadczył z zapałem. – Ale. Klementyna! Pucek! Pucek jest przecież psem, a psy jakoś trafią dogadać się z ludźmi!
Przeniesienie na szosę dętki było łatwe, ale przeniesienie całego roweru okazało się trudniejsze. Pafnucemu musiał w tym pomóc borsuk i jeden dzik, bo Remigiusz nie zgodził brać udziału w żadnej pracy dla człowieka. Ułożyli wszystko z boku szosy i natychmiast Pafnucy popędził przez cały prosto do Pucka.
Ptaki pofrunęły szybciej i kiedy zdyszany i zziajany Pafnucy wypadł na łąkę, Pucek już na niego czekał.
– Co się stało? – spytał niespokojnie. – Ptaki narobiły alarmu, podobno masz do mnie strasznie ważną i pilną sprawę. O co chodzi?
Pafnucy odziajał i odsapał swój galop, po czym opowiedział Puckowi wszystko o ostatnim wydarzeniu. Pucek uspokoił g od razu.
– Nie ma sprawy – powiedział. – Zaraz namówię mojej pana i może jeszcze parę osób, żeby polecieli na tę szosę. Pokas im to i oni już resztę załatwią. Ten wasz człowiek znajdzie się b trudu, bo na pewno będzie o tym opowiadał na prawo i lewo.
– Zacznij zaraz – poprosił Pafnucy. – Nam jest go trochę żal.
– Oczywiście, że zaraz – zgodził się Pucek. – Nie ma a czekać, jeśli będzie dłużej leżało, pierwszy złodziej to ukradnie Już pędzę! Cześć!
Dopiero późnym wieczorem okropnie wygłodniały Pafnucy wrócił do Marianny. Marianna zniecierpliwiona była tak, że ani przez chwilę nie mogła usiedzieć w bezruchu. Wskakiwała do wody, łapała rybę, wyrzucała ją na brzeg i wskakiwała ponownie. To, co wyłowiła na kolację, przekroczyło wszystkie w obrażenia Pafnucego i wszystkie przepowiednie Remigiusza.
– Igiechyśmy chychko – opowiadał Pafnucy z zachwytem.
– Pukek chchkochagył hugy.
Marianna przestała już wskakiwać do wody, ale jeszcze i nie uspokoiła.
– Rozumiem, że jesteś głodny – powiedziała niecierpliwie.
– Nie mogę od ciebie za wiele wymagać, ale, na litość boską mów odrobinę wyraźniej! Rozumiem, że widzieliście wszystko, ale co to jest to drugie?!
Pafnucy wykorzystał moment, kiedy jedną rybę już połknął, a drugą dopiero niósł do ust.
– Pucek przyprowadził ludzi – powiedział szybko. – Jeden jechał za nim na koniu i ken hegen gył heky.
– Boże! – wrzasnęła Marianna. – Co to jest gył heky?!
– Był pierwszy – powiedział Pafnucy pośpiesznie. – Chobakychy che cheky…
Marianna prawie dostała szału.
– Czy nie ma tu nikogo, kto już zjadł kolację? – krzyknęła w okropnym zdenerwowaniu.
– Ja jestem – powiedziała spokojnie kuna na drzewie. -Przyszłam tu do was, bo nie masz pojęcia, jak ja lubię Pafnucego. Też wszystko widziałam. On mówi, że ludzie zobaczyli te rzeczy, zdziwili się strasznie i chwalili tego Pucka tak, że ja bym od tego zwariowała. Głaskali go i potrząsali za łapę. Koszmarny pomysł, niechby mnie tak ktoś potrząsał za łapę… I dawali mu coś do jedzenia, to już rozsądniejsze. Mnóstwo gadał ale nie zrozumiałam co.
– I co? – spytała Marianna już znacznie spokojniej. – Zabrali to wszystko?
– Do ostatniego kawałka – powiedziała kuna. – Nic nie zostało. Pucek powiedział Pafnucemu, że zaraz zaczną szukać tego człowieka, do którego to należało. Słyszałam, jak mu to mówił.
Pafnucy przyświadczył, kiwając głową z takim zapałem, że jedna ryba wypadła mu z ust. Złapał ją i ugryzł czym prędzej.
– Chukcho che kochem chechky – obiecał, przełknął pośpiesznie i, widząc wyraz twarzy Marianny, potworzył: – Jutro się dowiem reszty…
Całej reszty Pafnucy dowiedział się w dwa tygodnie później. Dokładnych informacji udzielił ogromnie rozweselony Pucek.
– Przez te wasze sztuki leśniczy dostał nagrodę – powiedział. – Ludzie złożyli skargę na niego, że ich odstrasza od lasu i że zabiera im różne rzeczy, rękawiczki, narzędzia, okulary…
– Co to są okulary? – przerwał z zainteresowaniem Pafnucy.
Pucek wyjaśnił mu, co to są okulary.
– Ach! – powiedział Pafnucy. – To sroki! Przecież chyba wiesz, że kradną wszystko, co połyskuje. Sam widziałem, jak porwały takie coś, co połyskiwało podwójnie!
– Sroki czy nie sroki, ludzie myśleli, że to leśniczy – mówił dalej Pucek, podskakując z uciechy. – Złożyli skargę, przyjechała komisja, komisja to są tacy bardzo specjalni ludzie do pilnowania porządku. I ta komisja powiedziała, że tak czystego lasu nie widziała jeszcze nigdy w życiu i leśniczy zasługuje na wielką nagrodę. I dali mu tę nagrodę. Byli bardzo zadowoleni, że znalazł sposób na tych wszystkich śmieciarzy, bo też myśleli, że to on. Leśniczy nic z tego nie rozumie, ale to nie szkodzi, niech sobie ma swoją nagrodę. Ja uważam, że jest wyjątkowym człowiekiem.
– My też tak uważamy – powiedział Pafnucy. – Bardzo lubimy leśniczego.
– Słusznie – przyświadczył Pucek. – Ale czekaj, najlepsze nastąpiło na końcu! Przez jedną skargę na początku i na końcu lasu postawili taki znak, że teraz już chyba nikt do was na krok nie wejdzie!
– Jaki znak? – zaciekawił się Pafnucy.
– Taki znak, który oznacza: Uwaga, niebezpieczne niedźwiedzie!
Pafnucy zdumiał się tak, że nic nie powiedział, tylko patrzył na Pucka z otwartymi ustami. Pucek wybuchnął szalonym śmiechem.
– Te niebezpieczne niedźwiedzie to masz być ty! Pafnucy, pokazałeś się komuś! To przed tobą tak wszystkich ostrzegają Ale ubaw! Uwaga, niebezpieczne niedźwiedzie…!