– Może masz rację, ale zawsze ptaki załatwiały to najszybciej i chyba już się do tego przyzwyczaiłem – przyznał Pafnucy ze skruchą. – No dobrze, pójdę.
– Tylko zaraz wracaj! – zażądała Marianna. – Jeżeli coś było, chcę wiedzieć co!
– Pójdę z tobą – powiedział Kikuś, który też był ciekaw, co mogło przestraszyć dziki, a przy tym w towarzystwie Pafnucego prawie zupełnie przestawał się bać.
– Tylko nie zbliżaj się zanadto – powiedziała nerwowo jego matka, Klementyna. – My tu na was poczekamy.
Przemaszerowali kawał lasu i w końcu spotkali stadko dzików. Natknęli się na nie znienacka i zdziwili się obaj, i Kikuś, i Pafnucy. Wszystkie dziki stały nieruchomo i patrzyły w tę samą stronę, a na samym czele stał Eudoksjusz.
– Dzień dobry – powiedział do nich Pafnucy. – Jak się macie?
– Doskonale – odparł z roztargnieniem jeden z dzików i nawet nie odwrócił głowy.
Pafnucy wszedł w sam środek stada i zbliżył się do Eudoksjusza. Kikuś na wszelki wypadek został trochę z tyłu. Śniegu już nie było, gdzieś znikł, ale deszcz padał ciągle, z gałęzi ciekły strumyczki wody, w górze zaś szumiały i trzeszczały drzewa.
– Witaj, Eudoksjuszu – powiedział uprzejmie Pafnucy. – Co się stało? Podobno coś was przestraszyło? Co tam widzicie?
– Człowiek – odparł krótko Eudoksjusz.
Pafnucy zdziwił się ogromnie. Nigdy jeszcze nie było ludzi w tej części lasu.
– Co takiego? – spytał.
– Człowiek – powtórzył Eudoksjusz.
– Jaki człowiek? – spytał ze zdumieniem Pafnucy.
– Nie wiemy – powiedział Eudoksjusz. – Tam leży. Pafnucy dopiero teraz przestał patrzeć na Eudoksjusza i spojrzał przed siebie. Zaczął od niewłaściwej strony, więc najpierw zobaczył gęste krzaki, potem kępę jeżyn, potem gruby pień, potem wielką górę suchych gałęzi, potem potężny, olbrzymi, świeżo odłamany konar i wreszcie, pod tym konarem, kawałek człowieka. Przyjrzał się teraz porządnie i stwierdził, że człowiek rzeczywiście leży na ziemi, głowę ma zaplątaną w gałęziach, a na jego nogach spoczywa ten ogromny, gruby konar.
– Dlaczego on tam leży? – spytał z zainteresowaniem.
– Nie wiemy – odparł Eudoksjusz. – Ale węszymy, że coś jest nie w porządku.
– A kto to jest?
– Też nie wiemy.
Pafnucy wyciągnął głowę w kierunku człowieka, powęszył i również poczuł, że coś jest nie w porządku.
– Pójdę bliżej i popatrzę – zdecydował.
Ruszył ku człowiekowi, a za nim ruszyło całe stado dzików. Na końcu stada szedł ostrożnie Kikuś z wysuniętą daleko szyją, w każdej chwili gotów do ucieczki, na wszelki wypadek.
Pafnucy okrążył górę suchych gałęzi i podszedł zupełnie blisko. Przyjrzał się i rozpoznał człowieka.
– Przecież to leśniczy! – zawołał, zdumiony jeszcze bardziej.
Dziki przedarły się przez krzaki i jeżyny, prawie nie zwracając na nie uwagi, podeszły równie blisko i też rozpoznały leśniczego. Pafnucy badał sprawę. Stwierdził, że leśniczy jest bardzo mokry, leży w bezruchu i ma zamknięte oczy. Coś tajemniczego w środku powiedziało mu, że chyba jest chory. Zmartwił się i zaniepokoił, bo wszystkie zwierzęta leśniczego bardzo lubiły.
– Myślicie, że on śpi? – spytał niepewnie.
– Nie wiem – powiedział Eudoksjusz. – Nawet jeśli śpi, to nie jest z nim dobrze. Tak to czuję. Jeszcze nigdy nie spał w lesie, w dodatku w czasie deszczu. Ale to takie piękne, mokre miejsce, może jest mu przyjemnie? Nam się takie miejsca bardzo podobają.
Pafnucy nie znał wszystkich upodobań leśniczego. Nie był pewien, czy nie lubi mokrych miejsc, tak samo jak dziki. Uważał, że jest to możliwe, ale niepokoiła go woń choroby.
– Za mało wiemy o ludziach! – westchnął, zmartwiony. – Szkoda, że nie ma tu kogoś, kto ich lepiej zna. Pucka na przykład albo chociaż Remigiusza.
Nad ich głowami siedziała kuna, która przybiegła tu za Kikusiem i Pafnucym, bo też była bardzo ciekawa. Przemykała się pod gałęziami drzew tak, żeby nie bardzo zmoknąć.
– Można ich sprowadzić – powiedziała. – Jednego drugiego.
– Ale ptaki nie chcą latać… – zaczął Pafnucy.
– A ten to co? – przerwała kuna i machnęła łapką w stronę Kikusia.
Kikuś ciągle stal w ostatnim szeregu dzików, z wyciągnie szyją, wpatrzony w leśniczego szeroko otwartymi oczami. Bał się podejść jeszcze bliżej, chociaż leśniczego doskonale znał i ostatniej zimy brał nawet jedzenie prosto z jego ręki. Ale teraz leśniczy wyglądał jakoś nienormalnie.
– Kikusiu – powiedział Pafnucy stanowczo. – Umiesz! biegać najszybciej z nas wszystkich. Musisz popędzić po kogoś, kto zna ludzi. Po Pucka albo po Remigiusza.
Kikuś wzdrygnął się lekko.
– Och, nie wiem – powiedział niepewnie. – Pobiec mógłbym, ale oni są gdzieś blisko ludzi. Ja się boję.
– Do Remigiusza jest bliżej – zauważyła kuna z drzewa.
– Remigiusz mieszka na samym początku lasu i żadnych ludzi tam nie ma – powiedział równocześnie Eudoksjusz. – Są dopiero dalej, za drogą.
– To jest leśniczy – przypomniał Pafnucy surowo. – I chyba sam czujesz, że stało mu się coś złego. Lubisz go przecież?
– O tak, lubię – powiedział żałośnie Kikuś. – I wcale się go nie boję. Ale inni ludzie…
Eudoksjusz fuknął gniewnie.
– Mówię ci przecież, że koło Remigiusza nie ma żadnych ludzi! O tego Pucka się nie czepiam, do niego może pójść tylko Pafnucy. Albo ptaki. Ale dom Remigiusza znasz przecież doskonale!
– Ale nawet, jeśli się trochę boisz, to trudno – powiedział Pafnucy. – Musisz się poświęcić, bo leśniczy to jest jedyny porządny człowiek. Niech ten Remigiusz tu zaraz przyjdzie i powie, co to znaczy, że leśniczy śpi w lesie i pachnie nieszczęściem. Pędź, ale już!
Kikuś jeszcze przez chwilę wahał się i wzdragał. Wszystkie dziki fuknęły na niego z oburzeniem, a kuna zrzuciła mu na głowę wielką, mokrą szyszkę. Pafnucy patrzył surowo i z wyrzutem. Kikuś zatem przestał protestować, zebrał całą odwagę i pomknął w las.
Pafnucy i dziki usiedli wokół leśniczego i zaczęli cierpliwie czekać.
Kuna pomyślała, że zdąży tu wrócić wcześniej niż Kikuś, i popędziła do jeziorka Marianny. Czekały tam ogromnie zniecierpliwione osoby, Marianna, Klementyna, Matylda i dwa małe sarniątka.
– Mogę wam trochę powiedzieć – oznajmiła nagle kuna, nie schodząc z gałęzi.
Wszyscy obejrzeli się na nią, a Marianna plusnęła wodą.
– Najwyższy czas! – wykrzyknęła. – Gdzie Pafnucy? Dlaczego nie wraca? Co się tam stało?
– Na razie nikt nie wie – odparła kuna. – Ale zdaje się, że leśniczego spotkało nieszczęście.
Opowiedziała o wszystkim, co zobaczyła. Marianna słuchała z uwagą i bardzo pochwaliła pomysł sprowadzenia Remigiusza.
– Kto po niego pobiegł? – spytała.
– Kikuś – odparła kuna.
– Kikuś…?! – wykrzyknęła od razu zdenerwowana Klementyna. – Jak to…?!
– A kto miał iść? – zirytowała się kuna. – Może dziki, co? Do jutra by nie doszły, bo z pewnością po drodze znalazłyby coś do jedzenia.
– Ale to niebezpieczne…!
– Nie zawracaj głowy! – zgromiła ją Marianna. – Nic mu się nie stanie, ciągle biega po całym lesie. Nie poszedł przecież do ludzi, tylko do Remigiusza!
– Och! – powiedziała Klementyna i ze zdenerwowania zatupała kopytkami.
– Ja tam wracam – odezwała się z gałęzi kuna. – Zobaczę, co będzie dalej. Może jeszcze tu przyjdę i opowiem wam resztę.
Przewinęła się przez konar i już jej nie było.
Ledwo kuna zdążyła wrócić i usadowić się na najbliższym | drzewie, kiedy pojawił się lekko zdyszany Kikuś.