Выбрать главу

Skończył wreszcie jeść i opowiedział o swoich wszystkich nowych znajomościach. Marianna słuchała z wielkim zainteresowaniem.

– Bardzo mnie ciekawią te nerwowe konie – powiedziała. – Koniecznie musisz je poznać osobiście i wszystko mi o nich opowiedzieć. Słyszałam o koniach, ale nigdy nie widziałam ich z bliska. Liczę na ciebie, bo tylko ty dobrze i dokładnie opowiadasz. Od innych niczego nie można się dowiedzieć. Był tutaj Kikuś, wiesz, ten jelonek, synek sarenki Klementyny. To po prostu jakiś sowizdrzał. Przybiegł i powiedział, że tam, z drugiej strony lasu, jest takie coś, że ho, ho! Okropność. „Ach, jak wstrętnie cuchnie”, powiedział. I uciekł. I co ja z tego wiem?

– A co to jest, ta okropność i wstrętnie cuchnie? – zaciekawił się Pafnucy.

– No przecież ci mówię, że nie wiem – odparła oburzona Marianna. – Nic więcej nie powiedział. Będziesz musiał iść i obejrzeć to coś.

Pafnucy był z natury bardzo systematyczny i zrównoważony.

– Doskonale – powiedział. – Chętnie pójdę i obejrzę, ale najpierw chyba poznam konie? Nie mogę przecież iść w dwie strony równocześnie?

Marianna popatrzyła na Pafnucego i pożałowała, że nie można podzielić go na dwie części. Jedna część poszłaby na łąkę, a druga do okropności, i wszystkie informacje przybyłyby razem. Westchnęła i zadecydowała dać pierwszeństwo koniom.

Kiedy nazajutrz Pafnucy wyszedł na łąkę, Pucek już na niego czekał. Od razu zawiadomił go, że rozmawiał z końmi. Właśnie na drugim końcu łąki pasą się dwa, które dzisiaj są zwolnione z pracy. Zgodziły się poznać osobiście niedźwiedzia pod warunkiem jednak, iż zachowa się odpowiednio. Będzie się do nich zbliżał bardzo powoli, pozwoli się obwąchać, a w czasie wąchania będzie siedział zupełnie nieruchomo. Potem zdecydują, co dalej.

Pafnucy oczywiście zgodził się na wszystkie warunki i obaj z Puckiem popędzili na drugą stronę wielkiej łąki. Po drodze Pafnucy kłaniał się znajomym krowom i owcom, zachwyconym, że są tak uprzejmie traktowane.

Konie czekały, trochę niespokojne i zdenerwowane. Z daleka dostrzegły Pucka z Pafnucym, przestały skubać trawę i stanęły obok siebie, wąchając z wyciągniętymi szyjami. Pafnucy i Pucek przestali pędzić i zaczęli iść bardzo wolno.

– Ten jeden koń jest klaczą i nazywa się Sasanka – poinformował Pucek. – A ten drugi jest koniem i nazywa się Zuchelek. Zatrzymaj się, Pafnucy. Może lepiej będzie, jak ty tu zaczekasz, a ja pójdę i powiem im, żeby same do ciebie podeszły. Nie będą się czepiać, że zbliżasz się za szybko.

Pafnucy zgodził się na takie rozwiązanie sprawy. Usiadł na trawie i czekał cierpliwie, a Pucek podbiegł do koni.

– Proszę bardzo, widzicie, że on jest spokojny! – zawołał. – Możecie podejść do niego, on się wcale nie rusza.

– Za to ty się miotasz! – prychnęła gniewnie Sasanka. – Przestań nas poganiać!

– Sami wiemy, co robić – dodał stanowczo Zuchelek. – Może podejdziemy, jeszcze nie wiem. Nie podoba mi się jego zapach.

– Mnie też się w pierwszej chwili nie podobał – przyznał Pucek i również usiadł, żeby nie denerwować koni. – Ale jak dobrze powąchać, to widać, że on jest dobry i łagodny.

Sasanka i Zuchelek zastanawiali się jeszcze przez chwilę, a potem powoli, z wyciągniętymi szyjami, podeszli do Pafnucego. Pafnucy przyglądał się im z nadzwyczajnym zainteresowaniem i tak bardzo chciał się nie ruszać, że nawet przestał mrugać oczami. Sasanka już prawie przysunęła do niego swój prześliczny, aksamitny pysk, wciągnęła nosem powietrze i nagle odskoczyła w bok wszystkimi czterema nogami równocześnie. Zuchelek przestraszył się i także odskoczył w drugą stronę. Pafnucy siedział nieruchomo jak głaz, ale miał w sobie zapach dzikiego lasu i dzikich zwierząt, a dla koni był to zapach obcy i nie mogły się z nim tak od razu pogodzić. Zatrzymały się i znów zaczęły zbliżać do niedźwiedzia wąchające pyski.

Pafnucy był tak spokojny i tak cierpliwy, że konie wreszcie to wywęszyły. Zaczęły go obwąchiwać jeszcze gorliwiej niż Pucek, bo konie również mają doskonały węch. Pchały swoje miękkie chrapy Pafnucemu pod brodę i do uszu, aż go łaskotało i z wysiłkiem powstrzymywał się od chichotania. Wreszcie pozbyły się niepewności i uznały go za miłego, porządnego i nieszkodliwego niedźwiedzia. Pafnucy odgadł to, zanim zdążyły się odezwać.

– Czy mogę się już poruszyć i coś powiedzieć? – spytał grzecznie.

– Możesz – pozwoliła Sasanka. – Tylko niezbyt gwałtownie. Muszę przyznać, że mi się nawet dość podobasz.

– Nie musieć bać się niedźwiedzia, to coś nowego – zauważył Zuchelek. – Mogę się z tobą zaprzyjaźnić.

Pafnucy ucieszył się niezmiernie. Wyjawił koniom, że wydają mu się trochę podobne do jeleni, tylko są większe i nie mają rogów. Ale skakać potrafią prawie tak samo, tylko trochę inaczej. Konie zaciekawiły te porównania i Pafnucy spróbował pokazać im, jak skaczą jelenie, ale wyszło mu to nie najlepiej, wobec czego konie same przystąpiły do pokazywania swoich umiejętności. Uczyniły to z wielkim zapałem, bo miały ochotę do zabawy.

Najpierw Sasanka, a za nią Zuchelek rozpędzały się i przeskakiwały przez Pafnucego, potem Pafnucy udawał, że ucieka, a one goniły go i znów przeskakiwały, następnie same uciekały, a Pafnucy je gonił. Pucek również brał udział w zabawie, szczekając z uciechy, goniąc i skacząc. Pafnucy do skakania nie miał wielkich zdolności, za to pędził wspaniale. Konie i Pucek zdziwiły się, że potrafi tak szybko biegać, bo wcale na to nie wyglądał.

– Oczywiście, że niedźwiedzie potrafią szybko biegać – powiedział dumnie Pafnucy. – Ale nigdy nie biegają dla przyjemności. Wyłącznie w razie potrzeby.

– My biegamy dla przyjemności – powiedziały konie. – Lubimy biegać! Lubimy ruch! Lubimy nawet się zmęczyć!

Stanęły na przednich nogach, wierzgnęły tylnymi i zabawa zaczęła się od nowa. Skakały tak zręcznie i tak delikatnie, że ani razu nie musnęły kopytem najmniejszego nawet włoska na kudłatym niedźwiedziu. Pafnucy pokochał je wprost bezgranicznie, a one również poczuły do niego wielką sympatię.

W czasie tej przepięknej zabawy wyszedł na łąkę właściciel koni, pan Jasio. Na widok tego, co ujrzał, stanął jak wryty i przetarł oczy. Jego konie, najwyraźniej w świecie pędziły za niedźwiedziem. Dogoniły go, przeskoczyły i zaczęły uciekać, a niedźwiedź biegł za nimi. Panu Jasiowi zrobiło się gorąco i pomyślał, że chyba mu się to śni. Znów przetarł oczy, wytrzeszczył je i zobaczył, że teraz niedźwiedź turla się po trawie, a konie i pies skaczą wokół niego. Krzyknął zdławionym głosem, zawrócił i pognał do domu po jakieś narzędzie do obrony, święcie przekonany, że niedźwiedź napadł na konie i chce je pożreć. Pucek zauważył pana Jasia.

– Hej, koniec zabawy! – zawołał ostrzegawczo. – Pan Jasio nas widział. Pafnucy, schowaj się!

Pafnucy spełnił polecenie. Kiedy pan Jasio wybiegł na łąkę po raz drugi, żadnego niedźwiedzia nie zobaczył, ujrzał natomiast swoje konie, pasące się spokojnie. Dla odmiany oblał się zimnym potem i pomyślał, że chyba ma jakieś straszne przywidzenia. Możliwe było wprawdzie, że z lasu wyszedł niedźwiedź, ale zupełnie niemożliwe, żeby konie przy tym nie oszalały ze strachu. Pan Jasio postał, popatrzył, podrapał się w głowę i, nic nie rozumiejąc, zawrócił do domu.

Marianna znów czekała niecierpliwie nad stosem nałowionych ryb.

– Konie są czarujące! – powiedział do niej zachwycony Pafnucy. – Zaraz ci opowiem wszystko szczegółowo. Po prostu niesłychanie przepiękne!

Mariannie opowiadanie spodobało się tak bardzo, że kazała je powtarzać trzy razy, a potem fiknęła koziołka i chlupnęła do wody. Złowiła jeszcze jedną rybę, wyszła na brzeg, oddała rybę Pafnucemu, a sama rozciągnęła się na trawie.