– Tak! – poparła ją Marianna. – Idź i wracaj! Chcę wiedzieć, kiedy on wyzdrowieje!
Leśniczy leżał na mokrym mchu i zaczynało mu być coraz zimniej. Leżał wprawdzie na swojej pelerynie od deszczu, ale od góry był cały zmoczony i ubranie miał przesiąknięte wodą. Postanowił usiąść i zaczai się powoli podnosić, krzywiąc się i jęcząc, bo przy każdym ruchu noga bolała go straszliwie. Głowa go również bolała, ale mniej. Pomyślał, że chyba rzeczywiście żyje do tej pory tylko dzięki tym zwierzętom, które grzały go w nocy, śpiąc tuż obok. Nie miał pojęcia, dlaczego znalazły sobie akurat takie legowisko, ale był im głęboko wdzięczny.
Obejrzał się, zobaczył, że niedaleko za nim znajduje się pieniek, i postanowił doczołgać się do tego pieńka, żeby się o niego oprzeć. Zaczął się przesuwać, podpierając się łokciami i jedną nogą. Wyplątał się z pogryzionych gałęzi, odpoczął chwilę i popatrzył na jajka. Nie miał ochoty na jedzenie, chciało mu się pić, jajka jednakże zdecydowałby się zjeść, gdyby mógł uwierzyć, że są prawdziwe. Nie mógł w to uwierzyć, więc zostawił je w spokoju. Po okropnie długich wysiłkach, z wielkim trudem, doczołgał się wreszcie tyłem do pieńka i usiadł, opierając o niego plecy.
Nie miał najmniejszego pojęcia, że z wszystkich stron obserwują go uważnie liczne oczy zwierząt.
– Nie rozumiem – szepnął zdziwiony Remigiusz. – Dlaczego nie zjadł jajek? Wiem, że ludzie jedzą jajka, a w ogóle to są jajka od jego własnych kur. Ukradłem je z jego kurnika.
– A ryba? – spytała rozczarowana kuna. – Ryby też nie chciał? To po co ja ją wlokłam taki kawał drogi?
– Może jeszcze zje…
– Nie podoba mi się to wszystko – powiedział Pafnucy. – On już powinien być zupełnie zdrowy. Tymczasem ciągle czuję od niego zapach choroby, w dodatku coraz większy.
– I zdaje się, że znów zaczyna mu być zimno – zatroskała się Klementyna. – Słońca dzisiaj nie będzie, a po południu zacznie padać deszcz. Czy on nie pójdzie do domu?
– Powinien pójść – powiedział Eudoksjusz.
– Zdaje się, że nie może – powiedziała kuna. – Choroba mu siedzi w nodze i ta noga do niczego się nie nadaje. Ludzie nie umieją chodzić inaczej, jak tylko na nogach.
Siedzący przy pieńku leśniczy zastanawiał się dokładnie nad tym samym. Był człowiekiem bardzo silnym, zahartowanym i wytrzymałym, ale nawet jego wytrzymałość miała jakieś granice. Wiedział, że znajduje się w głębi lasu, gdzie nie przychodzą żadni ludzie, nikt go tu zatem nie znajdzie. Zdawał sobie sprawę, że ma na sobie mokre ubranie, że będzie mu coraz zimniej i będzie się czuł coraz gorzej. Obmyślał sposób posuwania się na rękach, ale wleczona noga bolała go tak okropnie, że prawie tracił od tego przytomność. Zastanawiał się, co może zrobić, i postanowił poczołgać się jednak, tylko przedtem trochę odpocząć.
Przyglądające mu się z lasu zwierzęta doskonale czuły jego stan.
– On się znów trzęsie – powiedziała kuna. – To nie do uwierzenia, znów mu zimno. Może powinno się go poogrzewać jeszcze trochę?
– Ja się nie zbliżę – mruknął Remigiusz. – Porządny czy nie, ale to jednak człowiek.
Wilki pokręciły głowami.
– Gdyby spał, to może – powiedziały. – Tak jak w nocy. Ale teraz coś nas odpycha. Poza tym, on może się przestraszyć.
– No, nie ucieknie, to pewne – zauważył złośliwie Remigiusz.
– Położyłabym się obok niego, ale wybrał sobie takie głupie miejsce, że się nie zmieszczę – powiedziała smutnie Klementyna.
Pafnucy westchnął ciężko.
– Widzę, że jednak trzeba – rzekł. – No dobrze, spróbuję. Jakoś się upchnę obok tego pnia…
Wyszedł z krzaków i leśniczy zobaczył go od razu.
– Pafnucy – powiedział łagodnie. – Chodź, niedźwiadku, chodź. Zimno mi strasznie, może mnie ogrzejesz.
Pafnucy nie zrozumiał słów, ale odgadł, że leśniczy go wzywa. Podszedł zupełnie blisko, usiadł obok i ostrożnie objął go łapami. Nie bał się wcale i leśniczy nie bał się go również. Od razu zaczęło mu się robić cieplej i siedział tak, ze złamaną nogą, w objęciach niedźwiedzia.
W krzakach zaś siedziały wszystkie zwierzęta, patrzyły, czekały i robiły się coraz bardziej zdenerwowane.
Marianna nad jeziorkiem straciła panowanie nad sobą. O wschodzie słońca Pafnucy zjadł śniadanie i poszedł, a teraz już minęło południe i nie było po nim najmniejszego śladu. Gorzej, nie przychodził także nikt inny i nie uzyskiwała najmniejszej informacji. Ptaki, które rano trochę polatały, teraz znów pochowały się gdzieś i nie było do nich dostępu. Matylda kategorycznie odmówiła pójścia z dziećmi bodaj kilka kroków w stronę, gdzie były wilki. Tego było dla Marianny za wiele. Powiedziała prawdę, wczorajszy dzień całkowicie wyczerpał jej wytrzymałość.
– Siedź tu w takim razie do skończenia świata! – krzyknęła gniewnie do Matyldy i śmignęła do lasu.
Pafnucy trzymał w objęciach leśniczego i smutnie posapywał. Pozostałe zwierzęta stały kręgiem wokół nich, zdenerwowane już straszliwie, zdezorientowane i bezradne. Wilki leżały w zeszłorocznej trawie, a wilczęta siedziały obok i gapiły się szeroko otwartymi oczami.
Marianna znieruchomiała również, ale tylko na krótką chwilę.
– Czyście wszyscy poszaleli? – wysyczała z wściekłością. – Co to ma znaczyć?! Czy ten Pafnucy zwariował?!
– Nie, on grzeje leśniczego – szepnęła Klementyna.
– I co? – rozzłościła się Marianna. – Będzie go tak grzał do końca życia? Od tego grzania leśniczy wyzdrowieje? Aż tu czuję, że jest chory! Pafnucy będzie go trzymał, aż umrze?
– A co właściwie proponujesz innego? – spytała z gniewem wilczyca.
– Widzisz, że wszyscy się zastanawiamy! – powiedział z irytacją Remigiusz.
– Nad czym?! – wrzasnęła Marianna. – Przecież z daleka widać, że sam się nie ruszy! Nie chcę, żeby tu siedział do sądnego dnia! Niech go stąd ktoś zabierze!
– Kto ma go zabrać? – warknął wilk. – Mamy go wszyscy wlec zębami? Za duży jest i trochę za ciężki!
– Może Pafnucy by go powlókł? – zaproponował niepewnie Eudoksjusz.
– Pafnucy, Pafnucy, wszystko Pafnucy! – rozzłościła się Marianna jeszcze bardziej. – Czy ten leśniczy jest niedźwiedziem? A od czego ludzie?! Niech go stąd zabiorą ludzie!
– Ludzie! – przestraszyła się Klementyna.
– No pewnie, że ludzie! – awanturowała się Marianna. – Ja sobie wypraszam, żeby Pafnucy siedział tu przez wieki! Niech sobie ludzie zabierają człowieka!
– Nie wiem, skąd weźmiesz ludzi – skrytykował wilk. – Tu, na szczęście, nie przychodzą.
– Leśniczy to jest porządny człowiek! – zawołała z oburzeniem Klementyna.
– A czy ja mówię, że nie? Czy zostawiło się go tutaj razem z pniem? Został uwolniony, niech go teraz zabiorą! – wykrzykiwała Marianna. – Przecież on umrze inaczej! Niech ktoś tych ludzi zawiadomi!
Remigiusz zerwał się nagle na równe nogi.
– Marianna, jesteś genialna! – zawołał. – Że też mi to od razu nie przyszło do głowy…! Może dlatego, że ja ich nie lubię… Oczywiście, że ich trzeba zawiadomić!
– Jak zawiadomić? – spytała żywo Klementyna.
– Jak to jak?! – krzyknęła Marianna. – Przez Pucka! Niech on się odczepi od tego leśniczego i niech leci do Pucka!
Wśród zwierząt nastąpiło poruszenie. Pomysł Marianny był doskonały. Należało teraz porozumieć się z Pafnucym, który wcale nie zwracał uwagi na to, co się dzieje w lesie, tylko wzdychał nad leśniczym.