– A czy spytałeś go, co ludzie jedzą? – wtrącił Eudoksjusz. – Interesuje mnie ta sprawa pędraków.
– Pytałem – odparł Pafnucy. – No więc pędraków raczej nie lubią. I nie jadają także korzeni, i nie lubią surowych ryb…
– Tylko jakie? – zdziwiła się Marianna.
– Smażone albo pieczone, albo gotowane.
– To co to znaczy? – zaciekawiła się Klementyna.
– Nie wiem – odparł z żalem Pafnucy. – Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Pucek mówił, ale nie zrozumiałem dokładnie. W każdym razie to jest jakieś zajęcie z ogniem, więc nie dla nas. I Pucek w ogóle mówi, że możemy być dumni z siebie, ponieważ uratowaliśmy leśniczego.
– Bez nas by umarł? – upewniła się kuna.
– Tak – potwierdził Pafnucy.
– Z głodu – podpowiedział Eudoksjusz.
– Z głodu dopiero potem – odparł Pafnucy i szybko zjadł rybę, którą podsuwała mu Marianna. – Przedtem umarłby z choroby, a jeszcze przedtem z zimna. Więc to ogrzewanie to był po prostu najwspanialszy pomysł w świecie. I koniecznie musimy być dumni.
Wszystkim zrobiło się bardzo przyjemnie i rzeczywiście wszyscy poczuli się dumni. Kuna była dumna, że pierwsza wymyśliła to ogrzewanie leśniczego, dziki były dumne, że go znalazły i osobiście odsuwały konar, Kikuś był szaleńczo dumny, że sprowadził wilki, Marianna była dumna, że przypomniała o ludziach, Klementyna poczuła się dumna, że tak szybko przyprowadziła bobry…
Ale najbardziej ze wszystkich dumna była mała wiewiórka, ponieważ leśniczy zjadł jej orzeszek.
4. PIKNIK
Pewnego pięknego dnia, kiedy wiosna nadrobiła już swoje wszystkie opóźnienia, niedźwiedź Pafnucy bez pośpiechu maszerował przez las. Odbył właśnie bardzo, ale to bardzo długi spacer, ponieważ był z wizytą u bobrów. Widział siedzibę bobrów pierwszy raz. Nigdy przedtem u bobrów nie bywał, mieszkały one bowiem w zupełnie innej części lasu, na samym końcu, tam, gdzie leśna rzeczka już wypływała na łąki, ugory i moczary.
Bobry zrobiły sobie z tej rzeczki całe wielkie jezioro. Wybudowały tamę z konarów, gałęzi, patyków i ziemi, nie pozwoliły płynąć rzeczce swobodnie dalej, tylko zmusiły ją do rozlania się szeroko i w wodzie wybudowały sobie domy. Pafnucemu bardzo podobały się i jezioro, i tama, i bobry. Zaprzyjaźnił się z nimi na zawsze. Obejrzał wszystko z największą dokładnością, a teraz wracał, żeby o tym, co widział, opowiedzieć Mariannie.
Po drodze oczywiście pożywiał się różnymi roślinami, korzeniami, kłączami i w ogóle wszystkim, co mu wpadło pod rękę. Poziomek, które bardzo lubił, jeszcze nie było, ale pokazywały się już pierwsze grzyby, które wynajdywał i zjadał z przyjemnością. Nie śpieszył się, jego spacer trwał zatem bardzo długo i dotarł nad jeziorko Marianny dopiero trzeciego dnia. Wydra Marianna już na niego czekała.
– No, nareszcie! – zawołała, kiedy Pafnucy wyszedł z lasu. – Myślałam, że wrócisz wczoraj, i nawet zaczęłam łowić ryby dla ciebie, ale wieczorem musiałam je sama zjeść, żeby się nie zepsuły. Najadłam się za bardzo i o mało nie pękłam!
– Bardzo cię przepraszam za spóźnienie, ale po drodze spotkałem dosyć dużo dobrych rzeczy i nie mogłem ich tak zostawić – usprawiedliwił się Pafnucy. – Ale już jestem i zaraz ci wszystko opowiem. Szkoda, że trochę tych ryb nie zostawiłaś, bo ja lubię takie… no, może niezupełnie zepsute, ale nie całkiem zupełnie świeże…
– Dobrze, następnym razem, jak gdzieś znikniesz, zrobię ci tę przyjemność – obiecała Marianna trochę niecierpliwie. – Teraz mów prędko, bo ja też mam coś do powiedzenia.
Pafnucy popatrzył na nią z lekkim wyrzutem. Nie mógł mówić prędko. Chwilami nie mógł mówić nawet powoli, bo świeże ryby smakowały mu również ogromnie, a po tak długim spacerze musiał przecież zjeść coś solidnego. Marianna, zaledwie go zobaczyła, w kilka chwil zdążyła postarać się o cały podwieczorek.
– Bęgę mówył – powiedział Pafnucy i przełknął – pomiędzy jedną rybą a drugą.
– Nie wiem, czy to wytrzymam – powiedziała Marianna. – Ale nie mam cierpliwości czekać, aż zjesz do końca. Więc dobrze, spróbuję zrozumieć.
– One mają domy w wielkim jeziorze – zaczął opowiadać Pafnucy. – I chychkie chechka cha kok choką…
– Proszę? – spytała cierpko Marianna. – Miałam nadzieję, że zastosujesz odwrotną proporcję. Więcej bez ryby, a mniej z rybą.
– Wszystkie wejścia są pod wodą – powiedział szybko Pafnucy. – Bałgo chlapą ogomamy.
Marianna plusnęła do wody, ochłodziła swoje zdenerwowanie i wyszła na brzeg spokojniejsza.
– Nie – powiedziała. – Jednak tego nie zniosę. Co to jest ogo mamy?
– Ogonami – wyjaśnił Pafnucy. – Bardzo cię przepraszam, ale to jest kake gobłe…
– Takie dobre – przetłumaczyła sobie Marianna. – Bardzo głodny nie jesteś, skoro jadłeś przez całą drogę. Ten podwieczorek też się kiedyś skończy. Więcej na razie nie wyłowię, powstrzymam się, bo naprawdę jestem ciekawa, jak tam u nich wygląda. Możliwe nawet, że kiedyś sama popłynę i zobaczę.
Pafnucy wreszcie zjadł wszystkie wyłowione ryby, odsapnął i zaczął opowiadać porządnie. Marianna wysłuchała do końca, a potem westchnęła.
– I nic nie mówiły na temat wody? – spytała.
– Na temat wody? – zdziwił się Pafnucy. – Nie, woda po prostu była. A co?
Marianna znów westchnęła.
– Przez ten czas, kiedy cię tu nie było, chyba przypłynęło trochę czegoś niedobrego – powiedziała. – Takie miałam wrażenie, że przyszła smuga podejrzanej wody. Myślałam, że może mi się tylko wydaje, ale potem przyszła druga taka smuga. Nie wiem, co to znaczy.
Pafnucy przestał obgryzać gałązkę i popatrzył na Mariannę.
– Jakiej podejrzanej wody? – zapytał.
– Nie wiem – odparła trochę nerwowo Marianna. – Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam, ale było to dość obrzydliwe.
– A skąd przyszło? – spytał Pafnucy.
– Skądś – powiedziała Marianna. – Z tamtego miejsca, z którego ta woda płynie. Wszystko przychodzi stamtąd razem z wodą i nic nie płynie odwrotnie, z wyjątkiem ryb. To też przypłynęło stamtąd.
– A co to było? – spytał Pafnucy.
– Przecież ci mówię, że nie wiem! – zdenerwowała się Marianna.
Pafnucy zastanawiał się przez chwilę.
– A teraz to jest? – zapytał.
– Nie – odparła Marianna. – Teraz nie ma. Jakoś znikło. Myślałam, że może popłynęło do bobrów.
Pafnucy pokręcił głową i znów zaczął obgryzać gałązkę na deser.
– Na ten temat bobry nic nie mówiły – powiedział. – Ale może jeszcze to coś przypłynie i wtedy je obejrzymy.
– Mam nadzieję, że NIE przypłynie – powiedziała Marianna z wielkim naciskiem.
Zaraz następnego dnia przed południem do Pafnucego przyfrunęła zięba i oznajmiła, że Marianna go wzywa. Pafnucy akurat był ogromnie zajęty. Od kilku już dni panowała piękna pogoda i wiadomo było, że ta piękna pogoda jeszcze potrwa, zdecydował się zatem zjeść trochę miodu. Pszczoły latały, pracowały i zrobiły już sobie wielki zapas. Pafnucy postanowił podzielić się z nimi tym zapasem, ponieważ doskonale wiedział, | że bardzo szybko zrobią sobie trzy razy tyle.