Выбрать главу

Wdrapał się na drzewo, gdzie pszczoły miały wielką dziuplę, całą wypełnioną plastrami z miodem, sięgnął łapą do środka i wygrzebał sobie dwa olbrzymie plastry. Pszczoły rozzłościły się okropnie, chociaż utrata plastrów w niczym im nie szkodziła. Nie lubiły jednak oddawać swojego miodu nikomu i brzęczały wokół Pafnucego jak szalone, usiłując go użądlić. Pafnucy nie przejmował się tym zbytnio, bo grubej, niedźwiedziej skóry nie przebijały żadne żądła. Zsunął się z drzewa razem ze zdobytymi plastrami i oddalił pośpiesznie, żeby zjeść miód w spokoju i żeby pszczoły już go nie widziały przy jedzeniu. Nie chciał im robić dodatkowej przykrości.

– Dajcie spokój, dajcie spokój – pomrukiwał. – Przecież wziąłem tylko trochę, a macie tam tego dosyć nawet dla dziesięciu niedźwiedzi. Nawet nie zauważycie ubytku.

Pszczoły nie chciały z nim rozmawiać i tylko brzęczały wściekle. Po chwili jednak zaniechały pogoni.

– Trzeba przyznać, że on zachowuje się dość przyzwoicie – wybzyknęła jedna do drugiej. – Nie zabiera nam miodu zbyt często, najwyżej dwa razy do roku.

– I nie robi nam bałaganu – odbzyknęła druga. – Bierze z wierzchu. No trudno, niech już będzie. Wracajmy do pracy.

Machnęły ręką na Pafnucego i poleciały szukać wiosennych kwiatów.

Pafnucy usiadł spokojnie na mchu i z zachwytem pożarł miód razem z całym woskiem, z którego zrobione były plastry. Mlaskał przy tym i ćlamał, aż się rozlegało wokół. Wiedział, że mlaskanie i ćlamanie przy jedzeniu jest objawem złego wychowania, ale miód smakował mu tak bardzo, że nie mógł się powstrzymać. Miód był świeży, płynny, plastry nim ociekały, kapał Pafnucemu na futro i na mech obok. Pafnucy zjadł plastry, starannie pooblizywał palce i zaczai zlizywać resztki z siebie. Cały był oblepiony słodkim, smakowitym, pachnącym deserem. Przy tym lizaniu zastała go zięba.

– Marianna chce, żebyś do niej zaraz przyszedł – powiedziała, przyglądając się jego wysiłkom. – Jest bardzo zdenerwowana.

Pafnucemu, nie wiadomo jakim sposobem, miód nakapał aż na plecy. Wykręcał się teraz, próbując dosięgnąć tego miejsca językiem. Do łap przylepiły mu się suche listki i patyki.

– Mówię do ciebie – powiedziała zięba. – Marianna cię woła. Czy ogłuchłeś?

– Tak – powiedział Pafnucy. – To znaczy, nie. Zaraz idę. Dziękuję ci bardzo.

Oblizał jeszcze mech, na który też nakapało, i pomaszerował do Marianny. Ciągle się lepił i przyczepiały się do niego różne śmietki.

– Przypłynęło! – krzyknęła Marianna na jego widok. – Było w tym miejscu, gdzie rzeczka robi w jeziorze prąd! Obrzydliwe!

Pafnucy podszedł bliżej i usiadł nad brzegiem.

– Czy mógłbym to powąchać? – zapytał.

– Powąchać! – prychnęła Marianna, po czym przyjrzała się niedźwiedziowi. – Cała woda tym cuchnie! Jak ty wyglądasz? Czy się tarzałeś w śmietniku?

– Nie – powiedział Pafnucy. – Ale jadłem miód. I nie wiem dlaczego, ale teraz wszystko się do mnie przyczepia. Może te rzeczy też lubią miód?

– Lubią się przyczepiać, to pewne – powiedziała Marianna. – Widzę, że jadłeś ten miód całym sobą. Powinieneś się umyć.

– W wodzie? – zainteresował się Pafnucy.

– A w czym? Pewnie, że w wodzie! Wejdź do jeziorka i umyj się porządnie, bo mnie ten widok denerwuje. Wszędzie jesteś upstrzony. Nie mogę spokojnie rozmawiać, jak mi tu siedzi nad głową pół lasu!

Pafnucy lubił wodę i nie miał nic przeciwko kąpieli. Trochę mu było żal resztek słodyczy, którą wolałby zlizać z siebie, ale nadmierne lepienie jednak przeszkadzało. Przy okazji próbował odnaleźć to coś, o czym mówiła Marianna, trochę wody wypił i nawet usiłował wąchać, ale po tym wąchaniu musiał bardzo kichać i parskać. Wyszedł wreszcie na brzeg i potrząsnął futrem, żeby zaczęło wysychać.

– Nic nie poczułem – powiedział do Marianny. – Spróbowałem tej wody, ale wydaje mi się zwyczajna.

– Nie masz takiego wyczucia jak ja – powiedziała Marianna i wyciągnęła się na trawie obok niego. – A poza tym, ta obrzydliwa smuga płynie tam dalej, gdzie jest największy prąd. Po całym jeziorze jeszcze się, na szczęście, nie rozeszła. Ale nie wiem, co to może być, i bardzo się niepokoję.

Pafnucy zmartwił się niepokojem Marianny i ze zmartwienia poczuł się jakby odrobinę głodny. Odchrząknął niepewnie.

– Wiesz, po tej kąpieli mam takie wrażenie, że chyba mógłbym coś zjeść – powiedział nieśmiało. – Taką małą przekąskę…

– Rzeczywiście, z tego zdenerwowania zapomniałam o rybach dla ciebie – przyznała Marianna. Zerwała się z trawy i chlupnęła do wody.

Wypłynęła prawie natychmiast, zdenerwowana jeszcze bardziej, z jedną małą rybką. Rzuciła ją w pewnym oddaleniu od Pafnucego.

– Spójrz! – wykrzyknęła ze zgrozą. – Widzisz? Zdechła ryba! To zły znak!

Pafnucy nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc tylko popatrzył na nią pytająco.

– Zobaczyłam ją właśnie w prądzie – mówiła Marianna. – Płynęła stamtąd. Słuchaj, Pafnucy, ja się znam na wodzie, to już nie są żadne żarty, tylko poważna sprawa. Coś złego dzieje się z rzeką gdzieś bliżej źródła. Nie wiem, co robić.

Pafnucy podniósł się z miejsca. Podszedł do zdechłej ryby, obwąchał ją, zawahał się, po czym ją zjadł. Taki sposób badania wydał mu się najlepszy.

– Nie jedz tego, brzuch cię może rozboleć! – krzyknęła Marianna, ale już było za późno.

– Nic nie czuję – powiedział Pafnucy w pierwszej chwili, ale potem się zastanowił. – Wiesz, może i rzeczywiście ona miała jakiś odrobinę inny smak. Nienajlepszy, to prawda.

Marianna zanurkowała, wyłowiła i podała mu dwie następne ryby. Pafnucy szybko przeprowadził badanie.

– Te były normalne – oznajmił. – Bardzo dobre.

– Tamta dostała się w smugę trucizny – powiedziała Marianna posępnie. – Teraz już jestem pewna, że to jakaś trucizna. Płynie wodą cały czas. Pafnucy, proszę cię…

– Wiem – przerwał jej Pafnucy. – Pewnie byś chciała, żebym tam poszedł i zobaczył.

– Dziękuję ci bardzo, właśnie tego bym chciała – powiedziała Marianna. – Kawałek możemy pójść razem, ja wodą, a ty lądem. Sama sprawdzę, jak to wygląda w rzece.

Zsunęła się do jeziora i popłynęła przy brzegu, a Pafnucy ruszył w tę samą stronę po ziemi. Obszedł całe pół jeziorka, aż dotarł do miejsca, gdzie wpływała do niego rzeczka. Rosły tam różne trzciny i było bardzo grząsko. Wykorzystał okazję i szybko wygrzebał sobie kilka soczystych kłączy, ale nie mógł już iść przy samej wodzie.

– Ja przepłynę, a ty obejdź lasem – poradziła Marianna.:- Spotkamy się tam dalej, gdzie już nie będzie tych roślin, tylko sama woda.

Kiedy Pafnucy, uczyniwszy wielki krąg, dotarł znów do brzegu, Marianna już na niego czekała. Była zdenerwowana i zaniepokojona w najwyższym stopniu.

– Ledwo tu dopłynęłam – powiedziała. – Przez chwilę znalazłam się w czymś, po prostu, okropnym. Musiałam zamknąć oczy i zatkać nos, dziwię się, że mi nie zaszkodziło. Ale okazuje się, że jest tak, jak mówiłam, ta trucizna przypłynęła rzeką od źródła. Z tym że już nie płynie, sprawdziłam. To była taka fala, skończyła się i teraz płynie czysta woda. Widziałam jeszcze jedną zdechłą rybę.

– I…? – powiedział z zainteresowaniem Pafnucy.

– I zostawiłam ją, niech sobie płynie dalej. Nie będziesz jadł takich świństw, bo się rozchorujesz.

Pafnucy westchnął, ale westchnieniem malutkim i ukrytym. W gruncie rzeczy Marianna miała rację, podejrzanych obrzydliwości jadać nie należało.