Zerwał się z trawy i, nie zwracając już żadnej uwagi na ludzi, ruszył w drogę powrotną.
Marianna znała się na wodzie doskonale.
– Rozumiem – powiedziała z gniewem, kiedy Pafnucy opowiedział jej, co widział. – Wlewają te brudy do jeziorka po południu albo wieczorem. To zaczyna płynąć rzeczką, trochę się zatrzymuje po drodze, a cała reszta dociera tu akurat rano. Dobrze chociaż, że nie paskudzą wody przez całą noc, bo w ogóle nie można byłoby tego znieść. Oczywiście płynie w prądzie, normalna sprawa. Dzisiaj rano było mniej niż wczoraj, ale ja tego wcale nie chcę. Jeśli będą tak robić codziennie, woda w końcu nie da sobie rady. Poza tym, ciekawa jestem, co powiedzą bobry, bo jestem pewna, że i do nich dopłynie.
– Może trzeba ich zapytać? – powiedział Pafnucy, kończąc jeść deser po obiedzie.
– Chyba trzeba – zgodziła się Marianna. – Pójdziesz do nich zaraz.
– Mam inną propozycję – odezwał się nagle borsuk, siedzący obok pod krzakiem. – Wysłuchuję tych waszych zmartwień już od paru dni i dziwię się, że jeszcze nie przyszło wam to do głowy.
– Co nam miało przyjść do głowy? – spytała Marianna.
– Już od pierwszej chwili, kiedy zgadłaś, że ludzie są szkodliwi, należało o tym pomyśleć – rzekł borsuk karcąco. – Sprawy ludzi powinno się załatwiać z kimś, kto ma o ludziach pojęcie. Pafnucy, ten pies, twój przyjaciel, Pucek…
– Ach! – zawołał Pafnucy i o mało się nie zakrztusił kłączem lilii wodnej. – Oczywiście, masz rację! Trzeba porozmawiać z Puckiem i zapytać go o radę!
– Doskonała myśl! – pochwaliła Marianna. – Że też sama na to nie wpadłam! To chyba ze zdenerwowania, ale takie nieszczęście jak brudna woda przytrafiło mi się pierwszy raz. Z kim najpierw? Z Puckiem czy z bobrami?
– Równocześnie – powiedział borsuk. – Ty możesz popłynąć do bobrów wodą, dogadasz się z nimi łatwiej niż Pafnucy. A Pafnucy przez ten czas pójdzie do Pucka.
– To również powinnam była wymyślić sama – powiedziała Marianna, wzdychając. – Zdaje się, że te świństwa osłabiają umysłowo. Ale przez cały czas jestem taka zdenerwowana, że nic mi nie przychodzi do głowy.
– W takim razie dobrze się stało, że akurat tutaj byłem – rzekł borsuk zgryźliwie. – Czystość w lesie interesuje mnie osobiście, więc może ruszajcie od razu.
Marianna i Pafnucy kiwnęli głowami i nie zajmując się już niczym więcej, ruszyli w drogę, w dwie różne strony.
Marianna mknęła wodą jak błyskawica i jeszcze przed wieczorem zdążyła omówić z bobrami całą tę okropną sprawę. Bobry zdenerwowały się i zaniepokoiły okropnie. Brudne smugi wody jeszcze do nich nie dotarły, ale na samo przypuszczenie, że mogłyby dotrzeć, poczuły się wręcz zrozpaczone.
– Musielibyśmy się natychmiast wyprowadzić – powiedział z troską naczelnik bobrów. – Nie mam pojęcia, dokąd. Tu jest doskonałe miejsce.
– Pafnucy mówi, że nasza rzeczka cały czas płynie w lesie – powiedziała Marianna. – Z wyjątkiem tego jednego ludzkiego miejsca. Wiecie równie dobrze, jak ja, że świństwa płyną z prądem, więc po drugiej stronie ich nie będzie.
Bóbr potrząsnął głową.
– Nie wiemy, jak tam wygląda – powiedział. – Zdaje się, że nie najlepiej. Coś sobie przypominam, że chyba mój pradziadek tam był. Nie podobało mu się i wybrał to miejsce tutaj.
– Pafnucy pójdzie i zobaczy – obiecała Marianna. – Ale, oczywiście, lepsze dla wszystkich byłoby pozostać tam, gdzie jesteśmy i skończyć z tymi truciznami. Jeszcze nie wiem, jak.
– Zastanowimy się – powiedział bóbr. – Będę ci bardzo wdzięczny za następne informacje.
Nie zwlekając, Marianna ruszyła w drogę powrotną.
Pafnucy dotarł do skraju lasu dość szybko, był bowiem najedzony i niczego nie szukał po drodze. Zatrzymał się przed znajomą łąką i popatrzył, co się dzieje.
Łąka wydała mu się prawie zatłoczona. Blisko lasu pasło się mnóstwo krów, dalej widać było wielkie stado owiec, a jeszcze dalej prawie równie wielkie stado gęsi. W pobliżu wsi pasły się także konie. Pomiędzy krowami spacerował jakiś obcy pies, podobny do Pucka, ale nie był to Pucek. Pafnucy zakłopotał się trochę, bo wiedział, że obcy pies go nie zna i może długo potrwać, zanim pozna. Pomyślał chwilę i podszedł do jednej krowy.
– Dzień dobry – powiedział. – Czy mógłbym cię prosić… Krowa była zupełnie głupia. Zapomniała, że poznała Pafnucego w ubiegłym roku i w pierwszej chwili przeraziła się do nieprzytomności. Na szczęście była krową, więc nie rzuciła się do ucieczki, tylko nabrała w płuca powietrza i zaryczała przeraźliwie.
Obcy pies w mgnieniu oka skoczył w jej kierunku. Krowa nagle przypomniała sobie, że zna Pafnucego doskonale, i umilkła, ale sygnał alarmowy już został wydany. Wszystkie krowy, owce i konie odwróciły się w ich stronę, a obcy pies pędził, wściekle warcząc.
Pafnucy, zrezygnowany, usiadł na trawie.
Obcy pies, oczywiście, słyszał o nim. Umiał myśleć o wiele szybciej niż krowa, więc już w trakcie pędu odgadł, że widzi niedźwiedzia. Przestał warczeć i tuż przed Pafnucym zarył się w trawie wszystkimi czterema łapami. Pociągnął nosem i warknął jeszcze raz, ale krótko i pytająco.
– Jestem Pafnucy – powiedział Pafnucy. – Mieszkam w lesie. Czy możemy się poznać? Pucek mnie zna.
– Wiem. Ja się nazywam Karuś – powiedział obcy pies, który właśnie przestał być obcy. – Pucek mi o tobie opowiadał. Przepraszam, że w pierwszej chwili byłem nieuprzejmy, ale ona mnie zmyliła.
Machnął ogonem w stronę krowy, która stała obok, bardzo zawstydzona.
– Ja cię poznałam, Pafnucy – powiedziała. – Ale wiesz, najpierw poczułam takie coś dzikie, a dopiero potem zobaczyłam, że to ty.
– Nic nie szkodzi – powiedział Pafnucy, któremu bardzo brakowało czasu. – Czy mógłbym zobaczyć się z Puckiem? Mam do niego bardzo ważny interes.
– Z tym będzie mały kłopot – odparł Karuś. – Pucek ma skaleczoną łapę i dlatego ja go zastępuję.
– To znaczy, że jest chory? – zaniepokoił się Pafnucy. – Czy musi leżeć w łóżku?
– A skąd! – powiedział Karuś. – Po prostu trudniej mu się biega i więcej odpoczywa. Ale już mu się goi i za kilka dni całkowicie wróci do zdrowia.
– Nie mogę czekać kilku dni – powiedział zmartwiony Pafnucy. – Jestem gotów iść do niego. Postaram się zrobić to tak, żeby mnie ludzie nie widzieli.
W tym momencie z daleka dobiegło ich szczeknięcie. Odwrócili się obaj i ujrzeli Pucka, który, kulejąc trochę, biegł przez łąkę. O przybyciu Pafnucego dowiedział się właśnie od koni, które dowiedziały się od owiec, które dowiedziały się od krów. Gęsi w udzielaniu wiadomości nie brały żadnego udziału, tylko gęgały przeraźliwie.
Pafnucy zerwał się pośpiesznie.
– Biegnijmy do niego! – zawołał z przejęciem. – Niech on nie chodzi tak daleko!
Spotkali się na środku łąki. Pucek ucieszył się bardzo z wizyty Pafnucego i zapewnił, że nic mu nie jest.
– Wlazłem na drut kolczasty – wyjaśnił. – Trochę mnie uszkodziło, ale sam widzisz, że już jest prawie w porządku. Na psie wszystko goi się szybko. Czy coś się stało?
– Stało się coś okropnego – powiedział Pafnucy. – Ale na szczęście nie jest to coś do biegania, tylko do rozmowy. Przyszedłem do ciebie po radę.
Opowiedział o wszystkim po kolei. O smugach obrzydliwej wody w jeziorku, o swojej wyprawie wzdłuż rzeczki, o ludziach, o myciu potwora w tamtym drugim stawie i o tym, co mówił Remigiusz. Oba psy słuchały bardzo uważnie.
– Widziałem to – powiedział Pucek. – No i popatrz, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przez tę moją nogę mój pan zawiózł mnie do weterynarza, bo cackają się ze mną wprost niemożliwie od czasu, jak uratowaliście leśniczego. Przejeżdżaliśmy właśnie tamtędy i na własne oczy widziałem, jak myli samochód. W dodatku teraz widzę dodatkową korzyść. Trochę musiałem poleżeć, więcej przebywałem między ludźmi i usłyszałem mnóstwo rzeczy, także i na ten temat.