– Będę musiała kiedyś zobaczyć te konie – powiedziała. – Chociaż bardzo nie lubię chodzić tam, gdzie nie ma wody. A teraz przypominam ci, że musisz iść w drugą stronę i zobaczyć tę cuchnącą okropność. Kikuś znów był tu dzisiaj i powiedział, że to strasznie straszy. Okropnie jestem ciekawa, co to może być.
– Pójdę jutro – obiecał Pafnucy, również zainteresowany. – Konie będą zajęte, więc i tak nie mógłbym się z nimi spotkać. Trochę odpocznę i pójdę.
Wyruszył wcześnie rano i szedł bardzo długo, bo las był ogromny, a Pafnucy po drodze jadł śniadanie. Zatrzymał się przy jagodach, wygrzebał z ziemi kilka pięknych bulw i korzeni, znalazł trochę grzybów, po czym napotkał mrowisko. Niedźwiedzie bardzo lubią jajeczka mrówek i Pafnucy nie wytrzymał. Wepchnął pysk w mrowisko i zaczął zjadać jajeczka.
Mrówki oburzyły się śmiertelnie.
– Chyba oszalałeś! – wykrzyknęły cienkimi głosami. – Wynoś się stąd! Cóż ty sobie myślisz? Nasze jajeczka nie są do zjedzenia! Z nich mają być nowe mrówki! Wynoś się! Barbarzyńca!
Pafnucy zawstydził się trochę i wyjął głowę z mrowiska.
– Bardzo was przepraszam, ale wasze jajeczka to taki wspaniały przysmak! – powiedział z zakłopotaniem. – Czy nie macie jakichś wybrakowanych?
– Od tego trzeba było zacząć! – zawołały rozgniewane mrówki. – Wybrakowane jajeczka leżą z boku, możesz je sobie zjeść. A tych dobrych nie waż się ruszać!
Pafnucy zjadł wybrakowane jajeczka, przeprosił jeszcze raz i poszedł dalej.
Po bardzo długim czasie zaczął się zbliżać do drugiej strony lasu. Już z daleka usłyszał jakiś dziwny, nieprzyjemny hałas, który trwał krótko i po chwili ucichł. Potem znów się rozległ i znów ucichł. Równocześnie Pafnucy poczuł, że coś cuchnie, rzeczywiście obrzydliwie. Coraz bardziej zaciekawiony przeszedł jeszcze kilka kroków i za drzewami ujrzał szosę.
Pafnucy nigdy w życiu nie widział szosy, bo był bardzo młodym niedźwiedziem i dotychczas nie zdążył jeszcze zwiedzić tego kawałka lasu. Zdumiony usiadł za krzakiem i zaczął się przyglądać z wielkim zainteresowaniem.
Późną nocą pojawiła się sowa. Podfrunęła bezszelestnie i usiadła na gałęzi nad głową Pafnucego.
– Witaj, Pafnucy – powiedziała cichym głosem. – Co tu robisz w tym ohydnie zapaskudzonym miejscu?
– Witaj – powiedział Pafnucy, trochę wytrącony z równowagi tym, co zobaczył. – Czy możesz mi powiedzieć, co to jest?
– Oczywiście, że mogę – odparła sowa. – Wiem doskonale. To jest ludzki wynalazek.
Wyjaśniła Pafnucemu, do czego służy szosa i pędzące po niej samochody, po czym pożegnała go i odfrunęła do innej części lasu. Pafnucy siedział za krzakiem prawie całą noc, chociaż zgłodniał okropnie, a samochody zaczęły przejeżdżać znacznie rzadziej. Pomimo wstrętnego zapachu nawet mu się dość podobały.
Jeden samochód zatrzymał się i ktoś z niego wysiadł. Księżyc świecił jasno i Pafnucy wszystko doskonale widział. Przyjrzał się dokładnie temu, co się działo, i następnego dnia po południu opowiedział to Mariannie z najdrobniejszymi szczegółami i ogromnym przejęciem.
– To są takie wielkie potwory, które pędzą drogą przez las. Cuchną obrzydliwie, hałasują strasznie i mkną szybciej niż jeleń. Jedne są większe, a drugie mniejsze. One się nazywają samochody, sowa tak powiedziała. Ludzie sobie to wymyślili, bo nie potrafią szybko biegać, więc te potwory za nich pędzą, a oni siedzą w środku, w brzuchu.
– Skąd wiesz? – zaciekawiła się Marianna.
– Widziałem, jak wyłazili – opowiadał Pafnucy tajemniczo – i włazili z powrotem do tego brzucha. Z jednego mniejszego potwora wydostało się dwóch ludzi, weszli do lasu i zakopali coś pod drzewem. Jakąś rzecz. To nie było do jedzenia, bo potem to wąchałem.
– A co to było? – spytała Marianna.
– Nie wiem – odparł Pafnucy. – Nie umiałem rozpoznać. To było takie duże jak pół mojej głowy. Zakopali to, wepchnęli się z powrotem do swojego potwora i popędzili dalej.
– Ja chcę wiedzieć, co to było, to coś zakopane – powiedziała Marianna. – Chcę to zobaczyć.
– Ja też bym chciał to zobaczyć – przyznał Pafnucy. – Więc co mam zrobić?
– Wykop to i przynieś tutaj – rozkazała Marianna. – Obejrzymy sobie razem. Okropnie jestem ciekawa, co to może być, to coś, co ludzie zakopują pod drzewem.
Pafnucy zgodził się bardzo chętnie. Zjadł wszystkie ryby, które wyłowiła Marianna, a na deser najadł się jagód. Marianna przyjrzała mu się, po czym chlupnęła do wody i wyłowiła jeszcze kilka ryb. Namówiła Pafnucego, żeby zjadł je na drugi deser, uważała bowiem, że musi mieć dużo siły, kiedy pójdzie po tajemniczą ludzką rzecz.
Odnalezienie drzewa i wykopanie tego czegoś, co ludzie zakopali, było dla Pafnucego najłatwiejsze w świecie. Znacznie więcej kłopotu przysporzyło mu przyniesienie tego, bo nie mógł przecież wziąć paczki do ręki. Trochę niósł ją w zębach, a trochę turlał, popychając przed sobą tam, gdzie była równiejsza ścieżka. W końcu doniósł nad jezioro do Marianny.
Marianna była zaciekawiona tak, że wręcz nie mogła usiedzieć spokojnie. Pafnucy jadł kolację, a ona oglądała pakunek ze wszystkich stron, usiłowała przewracać go łapkami i próbowała nadgryzać. Przewracanie nie udawało się, bo tajemnicza ludzka rzecz była dla niej za ciężka, ale nadgryźć ją mogła bez trudu.
– No i co to jest? – spytała zdenerwowana. – Z wierzchu jest miękkie, ale w środku ma coś twardego. Pośpiesz się, skończ już to jedzenie i pomóż mi! Ciągle nie wiem, co to jest!
Pafnucy pośpiesznie przełknął kawałek kłącza tataraku i przystąpił do oglądania zdobyczy. Pociągnął pazurami i to coś miękkiego na wierzchu od razu się podarło. Po chwili oboje z Marianną siedzieli nad kompletnie poszarpanym opakowaniem i szczelnie zamkniętą, dużą, żelazną puszką.
– No wiesz! – powiedziała Marianna z oburzeniem. – Czy to jest to, czy jeszcze jest coś w środku? Ja w dalszym ciągu nie wiem, co to jest!
Pafnucy z zakłopotaniem podrapał się w głowę i przewrócił puszkę łapami.
– Ja też nie wiem – powiedział. – Nie znam się na tym, co ludzie robią.
Obydwoje byli tak zajęci, że wcale nie zauważyli lisa, który zbliżył się i usiadł za krzakiem, obserwując ich uważnie. Był to lis bardzo mądry i bardzo doświadczony. Znał oczywiście Mariannę i Pafnucego, ale widywał ich rzadko, bo mieszkał dość daleko, na innym końcu lasu. Miał na imię Remigiusz.
– Ci, ci – powiedział półgłosem.
Marianna i Pafnucy usłyszeli i natychmiast odwrócili się ku niemu.
– O, Remigiusz! – zawołała Marianna. – A ty co tu robisz?
– Przyszedłem się wykąpać, bo byłem okropnie zakurzony – powiedział Remigiusz. – A teraz przyglądam się waszej dziwnej zabawie. Co to za przedstawienie?
Marianna i Pafnucy wyjaśnili mu, co robią i skąd wzięli puszkę. Remigiusz wyszedł zza krzaka i obejrzał ją uważnie.
– No, jeżeli to jest ludzkie – powiedział – a jest ludzkie, bo czuję zapach ludzi…, to ja wam gwarantuję, że ma coś w środku. Znam ludzi doskonale, widuję ich ciągle. Oni bardzo lubią takie rzeczy, większe i mniejsze, twarde na wierzchu okropnie i nie do ugryzienia. Przeważnie chowają w środku coś bardzo dobrego.
– Do jedzenia? – zainteresował się Pafnucy.
– Do jedzenia – potwierdził Remigiusz. – Doskonałe rzeczy.
– To nie jest do jedzenia – powiedziała stanowczo Marianna, obwąchując puszkę.
– Nie szkodzi – powiedział Remigiusz. – Przecież nie jesteście głodni. Coś tam jest z pewnością.
– Róbcie, co chcecie, ale ja to muszę zobaczyć! – zawołała Marianna.