Выбрать главу

– Ale wrzeszczą okropnie – stwierdziła z niesmakiem Klementyna i odsunęła się odrobinę za drzewa.

Ludzie na łące miotali się jak szaleńcy. Dzieci popędziły kawałek za dzięciołami, ale zostały od razu zawrócone. Wszyscy biegali wokół samochodu, macali dach, wspinali się na palce i usiłowali go obejrzeć. O żadnym myciu oczywiście nie mogło już być mowy, bo przez dziurki woda wlałaby się im do środka.

– Ejże, to świetny pomysł! – powiedział borsuk, zdumiony sukcesem.

– Jeśli mają zwiewać, trzeba ich postraszyć – przypomniał Remigiusz. – Pafnucy, no…!

– A my? – spytał niecierpliwie Euzebiusz.

– Wy za chwilę – zarządził Remigiusz. – Zobaczymy, co powiedzą na Pafnucego.

Pafnucego to wszystko trochę rozbawiło, bo ludzie zachowywali się bardzo śmiesznie. Sam był ciekaw, co powiedzą na niego. Niewiele myśląc, wybiegł z lasu i pojawił się na łące.

Nikt w tym całym zamieszaniu nie zauważył, że szczur wodny podpłynął, wylazł na brzeg i, kryjąc się w gęstej trawie, zaczął się zbliżać do samochodu. Po drodze znalazł coś, co zostało rzucone, i z dużym pośpiechem przystąpił do obgryzania tego. Nikt mu w tym nie przeszkadzał. Ludzie przestali wreszcie macać dach, rozejrzeli się i zaczęli podnosić porozrzucane przedmioty. Szczur wodny znikł błyskawicznie. Jeden człowiek trafił na obgryziony przez niego przedmiot, podniósł go i znów strasznie krzyknął, ponieważ cały narożnik gumowego dywanika samochodowego pod nogi przestał istnieć i zostały z niego tylko nierówne strzępy.

Zgrupowani nad wodą ludzie oglądali dywanik i wcale nie widzieli Pafnucego. Pafnucy podszedł bliżej. Nie miał cierpliwości czekać, aż się wreszcie rozejrzą porządnie, i postanowił zwrócić na siebie ich uwagę. Podniósł się na tylne nogi i ryknął potężnie.

To, co nastąpiło potem, omal nie spłoszyło wszystkich zwierząt, ukrytych w lesie. Z wrzaskiem panicznego przerażenia ludzie runęli do samochodu, przewracając po drodze stolik i krzesła i gubiąc wszystko, co trzymali w rękach. Wepchnęli się do środka głowami do przodu, pozatrzaskiwali drzwi, samochód gwałtownie ruszył prosto do wody, zatrzymał się i równie gwałtownie ruszył do tyłu. Znów się zatrzymał, wykręcił i w wielkim pędzie wyjechał na szosę, podskakując gwałtownie na różnych nierównościach.

Dopiero kiedy znikł z oczu, zwierzęta przestały być skamieniałe. Pierwszy wyskoczył na łąkę Remigiusz.

– Pafnucy, wracaj! – zawołał, pękając ze śmiechu. – Co za świetne przedstawienie! Schowaj się, niech cię inni nie widzą!

Zaraz za nim wypadło z lasu całe stado dzików, które, przepychając się wzajemnie, w szalonym pośpiechu zaczęły próbować wszystkiego, co zostało po ludziach. Pafnucy, okropnie zaskoczony wrażeniem, jakie wywołał, opadł na cztery łapy i wycofał się z tego zamieszania. Marianna w lesie aż popiskiwała z zachwytu.

– Cóż to za świetny sposób! – wykrzykiwała. – Żadnego paskudzenia! Sam Pafnucy wystarczył! W życiu bym nie przypuszczała, że ci ludzie są tacy głupi!

– Niewygodnie – powiedział dzięcioł. – Nie ma o co zaczepić pazurów. Ale robota łatwa.

– Głupio trochę dziobać coś, w czym nie ma nic do jedzenia – rzekł jego krewniak.

– Za to jakie to użyteczne! – wykrzyknęła Marianna. – Proszę was, poświęćcie się! Nikt nie zrobi tego równie dobrze!

Akurat na tę chwilę nadeszły bobry i stanęły zdumione, bo wszyscy podskakiwali, wykrzykiwali i wybuchali śmiechem. Opowiedziano, im czym prędzej o tym, co działo się na łące, i bobry rozweseliły się również.

– Co do zmiany koryta rzeki, nie ma sprawy – powiedziały. – Sprawdziliśmy wszystko i można to zrobić w ciągu tygodnia. Pod warunkiem, że ktoś pomoże kopać. Ale skoro straszenie udaje się tak dobrze, nie musimy jeszcze zaczynać. Przygotujemy się tylko na wszelki wypadek.

Dziki wróciły z łąki zachwycone bezgranicznie.

– Nie wiem, które to było, ten piknik, ale chyba wszystko – powiedział Euzebiusz. – Trafiłem na same znakomite rzeczy, nigdy w życiu nie jadłem nic równie dobrego. Trochę mało, jak na całe nasze stado, i plątały się tam jakieś niepotrzebne dodatki, ale lepiej mało niż wcale. Doskonały pomysł! Remigiusz, mam nadzieję, że oni jeszcze przyjadą? Remigiusz na nowo wybuchnął śmiechem.

– Przypuszczam, że tak – powiedział. – Jeszcze jest wcześnie. Dawno się tak nie ubawiłem!

– W takim razie czekamy – zdecydowały dziki, oblizując się. – Stanowczo warto!

– Ja też poczekam – postanowiła Marianna. – Szczególnie, że potem będę mogła spokojnie wrócić wodą. Wczorajsze obrzydlistwo z pewnością już spłynęło.

Następny samochód przyjechał po godzinie. Wyszły z niego tylko dwie osoby i ku wielkiemu żalowi dzików, wcale nie wyjęły niczego do jedzenia, tylko od razu zabrały się do mycia. Dzięcioły wystartowały już po pierwszym chluśnięciu i nikt inny nie miał nic do roboty, ponieważ okropnie zdenerwowani ludzie zrezygnowali z mycia i odjechali natychmiast. Na szosie zatrzymali się, spotkali bowiem jakiś inny samochód i wszyscy widzieli z daleka, że ludzie z owych dwóch samochodów rozmawiali ze sobą. Tamci z tego drugiego wysiedli i obejrzeli podziobany dach, po czym zawrócili i odjechali razem w tę samą stronę.

– Coś mi się wydaje, że jedni drugich zniechęcili do tego miejsca – powiedział po zastanowieniu Remigiusz. – Szkoda, że odjechali. Byłoby lepiej, gdyby zostali i zniechęcali wszystkich.

Przed wieczorem przyjechały jeszcze dwa samochody razem. Ludzkich osób wyszło z nich sześć i, zdaniem dzików, zaczęły zachowywać się bardzo przyzwoicie. Wszystkie wyjmowane rzeczy układały na trawie bez żadnych stolików i najwyraźniej w świecie przygotowywały się do jedzenia. Pojawiła się jednak pewna drobna komplikacja. Mianowicie cztery osoby zajmowały się tym wyciąganiem i układaniem, a dwie od razu pomaszerowały po wodę.

– Uwaga! – zaczął ostrzegawczo Remigiusz, ale Euzebiusz przerwał mu od razu.

– Przepraszam cię bardzo, czy nie można by chwilę zaczekać? – spytał błagalnie. – Tak jak poprzednim razem. Mam wrażenie, że oni jeszcze wszystkiego nie wyjęli. Byłaby taka szkoda, gdyby z tym odjechali!

– Zastanów się, co mówisz! – skarciła go Marianna. – Będzie większa szkoda, jeżeli napuszczą trucizny do wody!

Remigiusz miał duże doświadczenie i załatwił sprawę ugodowo.

– Nic, nic, nie obawiaj się – rzekł uspokajająco. – Dopóki leją samą wodę, nic złego się nie dzieje. Niebezpieczeństwo pojawi się dopiero, jak zaczną robić pianę. Na razie niech wyjmują, możemy zaczekać. Tylko dzięcioły powinny być przygotowane do ataku.

– Dziękuję ci bardzo – powiedział Euzebiusz.

W wielkim napięciu i wśród nerwowego prychania Marianny przeczekali kilka chluśnięć. Tamte cztery osoby przestały wyjmować rzeczy i zaczęły krzątać się wokół tego, co już zostało wyjęte. Euzebiusz powęszył.

– Jaki cudowny zapach! – szepnął z zachwytem.

– Nie wiem, gdzie on widzi ten cudowny zapach – parsknęła Marianna. – Ja czuję samą obrzydliwość!

Jeden człowiek postawił wiaderko z wodą obok samochodu i sięgnął po coś do środka.

– Teraz! – krzyknął gwałtownie Remigiusz. – Dzięcioły, już!!!

Dzięcioły rozdzieliły się na dwie grupy i powietrze zafurkotało. Trzy spadły na jeden dach, cztery na drugi. Brzęczący terkot zagrzmiał ogłuszająco. Ludzie zbaranieli tak, że dzięcioły zdążyły wykonać bardzo porządną pracę, zanim spłoszył je pierwszy przeraźliwy krzyk. Ludzie rzucili się do samochodów i poprzewracali wiaderka. Znów zaczęło się macanie i oglądanie podziobanych dachów, znów jedna osoba podniosła jakiś przedmiot i wydała następny okrzyk, bo szczur wodny był bardzo pracowity. Ludzkie zamieszanie trwało, osoby naradzały się i z daleka widać było, że nikt nie wie, co zrobić.